Recenzja filmu

Niezłomny (2014)
Angelina Jolie
Jack O'Connell
Domhnall Gleeson

Droga do wynudzenia

"Po seansie 'Niezłomnego' aż wierzyć się nie chce, iż tak mdły skrypt wyszedł spod ręki tak utalentowanego rodzeństwa, które nie zwykło dawać plamy. Całość wygląda tak, jakby Coenom starczyło
Angelina Jolie to kolejna znana osoba, która po owocnej karierze aktorskiej postanowiła stanąć po drugiej stronie kamery. W niektórych przypadkach taka zmiana wychodzi na dobre zarówno kinomanom, jak i samym zainteresowanym (np. Clint Eastwood i Robert Redford), w innych zaś obranie innego azymutu ochrzczone zostaje li kaprysem gwiazdy (Schwarzenegger). Pierwszy kinowy debiut Jolie na stołku reżyserskim w postaci produkcji "Kraina miodu i krwi" z 2011 r. spotkał się z raczej chłodnym przyjęciem przez krytyków, niemniej aktorka dostała od wytwórni kredyt zaufania poparty pieniędzmi wyłożonymi na kolejny film. "Niezłomny" w założeniach miał być wzruszającą opowieścią o męstwie i odwadze, które to cechy pozwoliły głównemu bohaterowi przetrwać piekło wojny. Dlaczego zatem, cytując klasyka, film nie wzrusza, skoro ma wzruszać?



"Niezłomny" oparty został na powieści Laury Hillenbrand wydanej pod tym samym tytułem. Film przedstawia losy włoskiego imigranta Louisa Zamperiniego, który od małego sprawia kłopoty wychowawcze. Młody "Louie" ma trudności w kontaktach z rówieśnikami przez swoje włoskie korzenie, zaś swe frustracje zwalcza alkoholem i papierosami skrzętnie ukrywanymi przed rodzicami. Nicpoń, który przez wielu został już zapewne skreślony, dostaje jednak od losu szansę. W niezwykłych okolicznościach chłopak udowadnia swój talent do biegania, który szlifuje później pod czujnym okiem brata. Upór młodzieńca w dążeniu do formy zostaje wynagrodzony po paru latach, kiedy to Zamperini kwalifikuje się na Olimpiadę w Niemczech w roku 1936. Niestety, obiecującą karierę sportowca przerywa wybuch wojny, zaś późniejszy udział Stanów Zjednoczonych w konflikcie sprawia, iż rzesze Amerykanów wysłane zostają na front. W roku 1943 Louis, jako bombardier, bierze udział w ataku na wyspę Nauru okupowaną przez Japonię. Niestety, bombowiec zostaje zniszczony przez siły wroga, zaś "Louie", wraz z niezłomnymi kompanami, rozpoczyna walkę o życie, która potrwa aż do zakończenia wojny...



Kawa na ławę – film "Niezłomny", pomimo mego uwielbienia tematyki przezeń podejmowanej, nie trafił w moje gusta. Po części winę za negatywny odbiór produkcji ponosić mogą mylące opisy fabuły wyświetlane na ekranach w warszawskim metrze. Ze zdawkowych zapowiedzi wynikało bowiem, iż trzon "Niezłomnego" stanowić będą wdzięczny sport, jakim jest bieganie, i siła przyjaźni, niczym w osławionych "Rydwanach ognia". Jak się później okazało, film Jolie niewiele ma wspólnych mianowników z kultowym obrazem Hugh Hudsona, nie tylko w sferze fabularnej.



Najsamprzód należy złożyć wyrazy uznania reżyserce widowiska. Film rozpoczyna się od efektownej sekwencji walki powietrznej, w której główne skrzypce gra bombowiec B-24 Liberator z amerykańskimi śmiałkami na pokładzie. Jolie w udany sposób manipuluje ujęciami, prezentując widok zarówno z wnętrza salowej maszyny, jak i zza celowników karabinów nań umieszczonych. Dzięki wspomnianym zabiegom, bitwa w obłokach ma odpowiednią dynamikę, zaś pociski rozpruwające kadłuby japońskich myśliwców niemalże przelatują przed samym nosem widza.


Niestety, dobre pierwsze wrażenie pozostałe po porządnie zmontowanym starciu nad wyspą Nauru stopniowo gaśnie wraz z kolejnymi minutami filmu. Jakościowo, "Niezłomnego" można by podzielić na dwie niemalże równe połowy, tj. obiecującą pierwszą godzinę zwieńczoną walką o przetrwanie na tafli oceanu i pozostałe minuty, których akcja rozgrywa się w obozie jenieckim. Muszę przyznać, iż Jolie udało się dobrze oddać dramat żołdaków pozostawionych na pastwę losu w dwóch małych szalupach na bezkresnych wodach. We wspomnianej sekwencji zawarte zostały wszystkie niezbędne elementy kina survivalowego – topniejące w mgnieniu oka racje żywnościowe, zagrożenie ze strony wodnej fauny czy konflikty między załogą.



Wątek pobytu Zamperiniego w obozie to jednak wyzuta z głębszych emocji opowiastka o tytułowym "niezłomnym", który śmiele stawia czoła japońskiemu oprawcy. Z ciekawszych elementów przynudnawej opowieści wyłowić można głównie relację między "Louiem" i jego katem Mutsushiro Watanabe oraz ukazany dość subtelnie (w przeciwieństwie do nabzdyczonego i pompatycznego finału) opór Amerykanina przy próbie moralnego przekupstwa. Poza wymienionymi wyżej perełkami, reszta historii wzbudza zainteresowanie porównywalne z obradami sejmu.


Za niewykorzystany potencjał filmu winę ponoszą głównie scenarzyści, z braćmi Coen na czele. Po seansie "Niezłomnego" aż wierzyć się nie chce, iż tak mdły skrypt wyszedł spod ręki tak utalentowanego rodzeństwa, które nie zwykło dawać plamy. Całość wygląda tak, jakby Coenom starczyło weny i zapału jedynie na początek i samo zakończenie historii (i nie mam tu, bynajmniej, na myśli wspomnianej już wcześniej sceny ostatecznego, mentalnego zwycięstwa nad wrogiem). Faktycznie, autentyczne materiały umieszczone tuż przed napisami końcowymi mogą sprawić, iż kinoman ulegnie emocjom i rzeczywiście się wzruszy. Szkoda jedynie, iż cała historia wygląda, jakby została na siłę przerobiona na klatki taśmy filmowej jako dodatek do hołdu złożonego bohaterowi. Co gorsza, prawdziwy klip wyświetlany przez paręset sekund porusza bardziej niż 2 godziny historii o "niezłomnym".



Technicznie film stoi ogólnie na przyzwoitym poziomie, zawiódł tylko (lub "aż") scenariusz i brak kinowej magii towarzyszącej zmaganiom włoskiego imigranta. Szkoda, iż z historii zapowiadającej się na poruszający obraz trafiający do samego serca, produkcja Jolie zeszła na tory przewidywalnej i papierowej historyjki. Urywki z ciężkiego dzieciństwa Zamperiniego, w których młodzian co rusz raczył się procentami przelanymi do "butelki po mleku", by potem sięgnąć gwiazd, do spółki z retrospektywną narracją prowadzoną w ogniu dział, złożyły widzowi pewną obietnicę. Twórcy dali bowiem nadzieję, iż reszta filmu dotrzyma kroku ciekawie prowadzonej narracji, oferując choćby namiastkę emocji towarzyszących seansowi z "Imperium słońca". Niestety, niepisana obietnica została złamana, gdyż "Niezłomny" przy dziele Spielberga nawet nie stał.



Pod koniec seansu w sali kinowej czułem się niemalże tak wykończony jak sam główny bohater, zbierający baty od swego prześladowcy. Czarę goryczy przelała jednak usilnie udramatyzowana scena finalna, podczas której... wybuchnąłem pustym śmiechem. Podniosłości nie wolno budować w tak toporny sposób i aż dziw bierze, że na etapie pisania skryptu scenarzystów zawiodła wyobraźnia. Cóż, miało być połączenie "Rydwanów ognia" z "Imperium słońca", wyszedł zaś obraz, który powiela wszystkie możliwe schematy, czyni to jednak ze znaczną stratą względem pierwowzorów. Na myśl nasuwa się mimowolnie przykład innej adaptacji książki, "Drogi do zapomnienia", która również poległa w boju... Bezsprzecznie prawdziwy Zamperini był niezłomny, niestety, równą niezłomnością musi wykazać się widz, by wytrwać do końca filmu bez wiercenia się w fotelu. Szkoda jedynie, że gromy za jakość obrazu spadną głównie na głowę Jolie...

Ogółem: 5/10

W telegraficznym skrócie: opowieść o mężczyźnie pokonującym wszelkie przeciwności losu wzrusza... jedynie w wersji papierowej; adaptacja książki dokonana przez Jolie udała się mocno połowicznie; z jednej strony technicznie produkcja jest wykonana solidnie (dobre ujęcia i praca kamery), z drugiej zaś skrypt zalicza jakościowy zjazd w dół po równi pochyłej już po pierwszej godzinie seansu. "Niezłomny" szybko przeistacza się w "Niewzruszonego", ku rozpaczy widza.
1 10
Moja ocena:
5
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kiedy Angelina ogłosiła, że oficjalnie rezygnuje z aktorstwa i postanawia stanąć po drugiej stronie... czytaj więcej
Amerykanie kochają kino wojenne i biograficzne. Walka jednostki o "wolność naszą i waszą" to temat... czytaj więcej