"Toubab" staje się genderową komedią pomyłek jadącą po bandzie, ale nieprzekraczającą granicy dobrego smaku. To trochę jak "Pół żartem, pół serio" Billy’ego Wildera, w którym udawana zmiana płci
Zawierająca potężne spojlery recenzja filmu wyróżnionego nagrodą publiczności 37. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Film w reżyserii Floriana Dietricha spodobał się warszawskiej publiczności najbardziej ze wszystkich granych w tym roku filmów.
Tak się szczęśliwie składa, że go widzieliśmy, więc słów kilka Wam się należy. Film na spotkaniu z twórcami nazwaliśmy "Berlinem Alexanderplatzem" na wesoło w nawiązaniu do zeszłorocznej wersji, w której wątkiem głównym była skomplikowana relacja między nielegalnym imigrantem, czarnym Francisem, a wciągającym go do przestępczego półświatka białym Reinholdem. O ile jednak "Berlin…", zarówno jako adaptacja prozy Alfreda Döblina, jak i jako mimowolny remake serialu Rainera Wernera Fassbindera, był filmem bardzo serio, dotyczył przemocy, przyjaźni nasączonej zdradą i okrucieństwem oraz niespuentowanym wątkiem homoseksualnym, tak lżejszy "Toubab" traktuje nie o imigrancie, tylko o potomku senegalskich imigrantów; półświatek jest tu już sytuacją zastaną, a przyjaźń między czarnym Babtou i białym Denisem jest niezakwestionowana. Odnośnie wątku homoseksualnego – to osobna kwestia. Tutaj trochę spojleruję, więc powinienem pożegnać tę część z Was, która nie chce wiedzieć za dużo – chodzi o to, że Babtou zagrożony jest deportacją. Zgodnie z niemieckim prawem można deportować potomka imigrantów do kraju rodziców – jeżeli postępuje niezgodnie z prawem. Tak też rzecz się ma z wielokrotnie karanym Babtou, który w dniu wypuszczenia z więzienia, w którym siedział za jedno przestępstwo, już trafia na komisariat – za drugie. W związku z tym Babtou chce zdobyć obywatelstwo niemieckie, żeniąc się z osobą o niemieckim obywatelstwie. Gdy wszystkie jego byłe kochanki odmawiają mu ożenku, Babtou decyduje się poprosić o rękę... Denisa.
Od tej chwili "Toubab" staje się genderową komedią pomyłek jadącą po bandzie, ale nieprzekraczającą granicy dobrego smaku. To trochę jak "Pół żartem, pół serio" Billy’ego Wildera, w którym udawana zmiana płci zamieniona zostaje udawaną zmianą orientacji seksualnej. Tak jak Jack Lemmon i Tony Curtis wsiąkali w role kobiet, przekraczając, a w zasadzie wcielając w życie stereotypy płciowe, i jednocześnie wchodząc w role queerowe, tak Farba Dieng (Babtou) i Julius Nitschkoff (Denis) poprzestają na samym quuerze, ale również przekraczają sami siebie. O ile jeszcze w "Pół żartem…" można było mówić, że Daphne – queeorwa postać Jacka Lemmona – popłynęła w swoim wcieleniu, nie tylko przywdziewając strój (stereotypowej) kobiety, to i jeszcze przyjmując awanse od mężczyzny, to stereotypowe wcielenie Babtou i Densia jest pozą, która zastępuje stereotypowy ubiór, ale pozwala wyjść im z ich skonwencjonalizowanych społecznie ról.
To, co cieszy, to to że postaci Babtou i Denisa skonfrontowane są z prawdziwymi (w filmie) postaciami środowiska LGBT i zaprzyjaźniają się z nimi i, mimo że mistyfikacja wydaje się dość oczywista, nić sympatii zostaje utrzymana obustronnie. Środowiskowe uznanie podtrzymujące mistyfikację ma tez służyć jako przynęta, którą mają połknąć niemieccy urzędnicy decydujący o przyznawaniu pozwolenia na pobyt w Niemczech.
Wspomniana jazda po bandzie w wykonaniu Babtou i Denisa to z jednej strony stereotypowo gejowskie urządzenie mieszkania, czy podtrzymywanie zachowań przypisywanych gejom, ale z drugiej strony zmiękczenie dotychczas twardej i szorstkiej, kumplowskiej relacji między samymi Babtou i Densiem. To, że ich przyjaźń przetrwa maskaradę, jest rzeczą pewną, co innego można powiedzieć o relacjach Babtou z ojcem (który w czasie odsiadki syna wpuścił na jego miejsce do domu innego imigranta), czy Denisa ze swoją dziewczyną (będącą z nim w ciąży) i zatrudniającym go jej ojcem, a także kolegami z osiedla. Ci ostatni, mimo że tolerancyjni na tle narodowościowym, odchodzący od handlu narkotykami i przerzucający się na handel podróbkami (trochę zbyt w stylu lat 90. jak na lata 20. XXI wieku, ale ok) jako ostatni bastion konserwatyzmu zachowują dla siebie… homofobię.
Ostatni wątek – sąsiadka Babtou, Yara (Seyneb Saleh) przypisywana stereotypowo, tym razem przez samego Babtou – do LGBT – sama, mimo że początkowo niechętna – staje się mu łaskawa w rozumieniu przyjacielskim – i (... kolejny maksymalny spojler) zawiera taktyczny sojusz przeciwko dawnym kolegom Babtou i Denisa. Niewykluczone, że dla Babtou sama przyjmie pozę heteroseksualną, proponując mu fikcyjny związek ze sobą. Florian Dietrich manewruje dość umiejętnie między meandrami poprawności politycznej a oskarżeniami o łatkę homofobii. Mimo że Babtou i Denis posługują się stereotypami, nie są postaciami rzeczywistymi, więc twórcy (aktorzy i reżyser) stereotypowi już nie są; mimo że traktują swoje wcielenia jak żart, zaczynają dostrzegać rzeczywistość serio; mimo że po części stereotypy stają się siłą napędową historii, zostają w końcu przełamane.
"Toubab…" jest przede wszystkim komedią i jako komedię powinno się ją traktować bez oczekiwań odnośnie do zaklinania czy zmieniania rzeczywistości. Refleksje wynoszone z filmu są jednak, mimo że lekkie, to jednak znamienne – wychodzenie z punktu wyjścia w którym społeczeństwo jest tolerancyjne, imigranci już w nim są i funkcjonują, i nikt nic do nich nie ma – to dla Polski i naszej części Europy i tak daleka droga, która jest dopiero przed nami, ale może okaże się, że kryzys migracyjny Anno Domini 2021 przeminie i będzie można jeszcze uśmiechać się tak jak przy "Toubabie".
*** Zwycięskie filmy z nagrodą WFF (nie licząc dwóch ostatnich) to najczęściej filmy pozytywne albo feel good movies, po których człowiek wychodzi z kina z bananem na twarzy. Nagrody tej kategorii często były filmami jeżdżącymi po bandzie, jak kultowe tragikomedie "Trainspotting", czy "Goło i wesoło", ale też "Jabłka Adama", czy "Kontrolerzy", ale miały też często humanistyczne lub wręcz humanitarne przesłanie jak inny nagrodzony film “Witamy” o imigrancie, który chce wpław przepłynąć kanał La Manche, jak "Imagine", czy "Walc z Baszirem". Innymi słowy – większość tych filmów staje się z czasem kultowa, czego i "Toubabowi" życzymy.