Recenzja filmu

Toubab - swój obcy (2021)
Florian Dietrich
Farba Dieng
Julius Nitschkoff

"Berlin Alexanderplatz" na wesoło

"Toubab" staje się genderową komedią pomyłek jadącą po bandzie, ale nieprzekraczającą granicy dobrego smaku. To trochę jak "Pół żartem, pół serio" Billy’ego Wildera, w którym udawana zmiana płci
Zawierająca potężne spojlery recenzja filmu wyróżnionego nagrodą publiczności 37. Warszawskiego Festiwalu Filmowego. Film w reżyserii Floriana Dietricha spodobał się warszawskiej publiczności najbardziej ze wszystkich granych w tym roku filmów.

Tak się szczęśliwie składa, że go widzieliśmy, więc słów kilka Wam się należy. Film na spotkaniu z twórcami nazwaliśmy "Berlinem Alexanderplatzem" na wesoło w nawiązaniu do zeszłorocznej wersji, w której wątkiem głównym była skomplikowana relacja między nielegalnym imigrantem, czarnym Francisem, a wciągającym go do przestępczego półświatka białym Reinholdem. O ile jednak "Berlin…", zarówno jako adaptacja prozy Alfreda Döblina, jak i jako mimowolny remake serialu Rainera Wernera Fassbindera, był filmem bardzo serio, dotyczył przemocy, przyjaźni nasączonej zdradą i okrucieństwem oraz niespuentowanym wątkiem homoseksualnym, tak lżejszy "Toubab" traktuje nie o imigrancie, tylko o potomku senegalskich imigrantów; półświatek jest tu już sytuacją zastaną, a przyjaźń między czarnym Babtou i białym Denisem jest niezakwestionowana. Odnośnie wątku homoseksualnego – to osobna kwestia. Tutaj trochę spojleruję, więc powinienem pożegnać tę część z Was, która nie chce wiedzieć za dużo – chodzi o to, że Babtou zagrożony jest deportacją. Zgodnie z niemieckim prawem można deportować potomka imigrantów do kraju rodziców – jeżeli postępuje niezgodnie z prawem. Tak też rzecz się ma z wielokrotnie karanym Babtou, który w dniu wypuszczenia z więzienia, w którym siedział za jedno przestępstwo, już trafia na komisariat – za drugie. W związku z tym Babtou chce zdobyć obywatelstwo niemieckie, żeniąc się z osobą o niemieckim obywatelstwie. Gdy wszystkie jego byłe kochanki odmawiają mu ożenku, Babtou decyduje się poprosić o rękę... Denisa.

Od tej chwili "Toubab" staje się genderową komedią pomyłek jadącą po bandzie, ale nieprzekraczającą granicy dobrego smaku. To trochę jak "Pół żartem, pół serio" Billy’ego Wildera, w którym udawana zmiana płci zamieniona zostaje udawaną zmianą orientacji seksualnej. Tak jak Jack Lemmon i Tony Curtis wsiąkali w role kobiet, przekraczając, a w zasadzie wcielając w życie stereotypy płciowe, i jednocześnie wchodząc w role queerowe, tak Farba Dieng (Babtou) i Julius Nitschkoff (Denis) poprzestają na samym quuerze, ale również przekraczają sami siebie. O ile jeszcze w "Pół żartem…" można było mówić, że Daphne – queeorwa postać Jacka Lemmona – popłynęła w swoim wcieleniu, nie tylko przywdziewając strój (stereotypowej) kobiety, to i jeszcze przyjmując awanse od mężczyzny, to stereotypowe wcielenie Babtou i Densia jest pozą, która zastępuje stereotypowy ubiór, ale pozwala wyjść im z ich skonwencjonalizowanych społecznie ról.

To, co cieszy, to to że postaci Babtou i Denisa skonfrontowane są z prawdziwymi (w filmie) postaciami środowiska LGBT i zaprzyjaźniają się z nimi i, mimo że mistyfikacja wydaje się dość oczywista, nić sympatii zostaje utrzymana obustronnie. Środowiskowe uznanie podtrzymujące mistyfikację ma tez służyć jako przynęta, którą mają połknąć niemieccy urzędnicy decydujący o przyznawaniu pozwolenia na pobyt w Niemczech.

Wspomniana jazda po bandzie w wykonaniu Babtou i Denisa to z jednej strony stereotypowo gejowskie urządzenie mieszkania, czy podtrzymywanie zachowań przypisywanych gejom, ale z drugiej strony zmiękczenie dotychczas twardej i szorstkiej, kumplowskiej relacji między samymi Babtou i Densiem. To, że ich przyjaźń przetrwa maskaradę, jest rzeczą pewną, co innego można powiedzieć o relacjach Babtou z ojcem (który w czasie odsiadki syna wpuścił na jego miejsce do domu innego imigranta), czy Denisa ze swoją dziewczyną (będącą z nim w ciąży) i zatrudniającym go jej ojcem, a także kolegami z osiedla. Ci ostatni, mimo że tolerancyjni na tle narodowościowym, odchodzący od handlu narkotykami i przerzucający się na handel podróbkami (trochę zbyt w stylu lat 90. jak na lata 20. XXI wieku, ale ok) jako ostatni bastion konserwatyzmu zachowują dla siebie… homofobię.

Ostatni wątek – sąsiadka Babtou, Yara (Seyneb Saleh) przypisywana stereotypowo, tym razem przez samego Babtou – do LGBT – sama, mimo że początkowo niechętna – staje się mu łaskawa w rozumieniu przyjacielskim – i (... kolejny maksymalny spojler) zawiera taktyczny sojusz przeciwko dawnym kolegom Babtou i Denisa. Niewykluczone, że dla Babtou sama przyjmie pozę heteroseksualną, proponując mu fikcyjny związek ze sobą. Florian Dietrich manewruje dość umiejętnie między meandrami poprawności politycznej a oskarżeniami o łatkę homofobii. Mimo że Babtou i Denis posługują się stereotypami, nie są postaciami rzeczywistymi, więc twórcy (aktorzy i reżyser) stereotypowi już nie są; mimo że traktują swoje wcielenia jak żart, zaczynają dostrzegać rzeczywistość serio; mimo że po części stereotypy stają się siłą napędową historii, zostają w końcu przełamane.

"Toubab…" jest przede wszystkim komedią i jako komedię powinno się ją traktować bez oczekiwań odnośnie do zaklinania czy zmieniania rzeczywistości. Refleksje wynoszone z filmu są jednak, mimo że lekkie, to jednak znamienne – wychodzenie z punktu wyjścia w którym społeczeństwo jest tolerancyjne, imigranci już w nim są i funkcjonują, i nikt nic do nich nie ma – to dla Polski i naszej części Europy i tak daleka droga, która jest dopiero przed nami, ale może okaże się, że kryzys migracyjny Anno Domini 2021 przeminie i będzie można jeszcze uśmiechać się tak jak przy "Toubabie".

***
Zwycięskie filmy z nagrodą WFF (nie licząc dwóch ostatnich) to najczęściej filmy pozytywne albo feel good movies, po których człowiek wychodzi z kina z bananem na twarzy. Nagrody tej kategorii często były filmami jeżdżącymi po bandzie, jak kultowe tragikomedie "Trainspotting", czy "Goło i wesoło", ale też "Jabłka Adama", czy "Kontrolerzy", ale miały też często humanistyczne lub wręcz humanitarne przesłanie jak inny nagrodzony film “Witamy” o imigrancie, który chce wpław przepłynąć kanał La Manche, jak "Imagine", czy "Walc z Baszirem". Innymi słowy – większość tych filmów staje się z czasem kultowa, czego i "Toubabowi" życzymy.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?