Recenzja filmu

Transformers: Ostatni Rycerz (2017)
Michael Bay
Elżbieta Kopocińska
Mark Wahlberg
Anthony Hopkins

Mistrzu, wróciłeś!

Zadawanie pytania, czy Transformery wciąż trzymają fason, w ogóle nie wchodzi w grę. Michael Bay nie zawodzi nigdy.
Chociaż na przestrzeni ostatnich lat kilku utalentowanych reżyserów stworzyło naprawdę zacne blockbustery, król kina wciąż pozostaje jeden. Dokładnie dekadę temu Michael Bay rozpoczął erę nowoczesności w kinematografii, kręcąc pierwszą część "Transformers". Później już nic nie było takie same, a większość wysokobudżetowych filmów garściami czerpało i do dziś czerpie od mistrza (a także jego genialnego producenta - Stevena Spielberga - o czym mało kto pamięta). Kroniki starć Autobotów z Decepticonami na przestrzeni pierwszej trylogii ukształtowały nowy standard dla epickich widowisk i teraz ci kreatorzy współczesnego kina rozrywkowego powracają w piątej odsłonie. Zadawanie pytania, czy Transformery wciąż trzymają fason, w ogóle nie wchodzi w grę. Michael Bay nie zawodzi nigdy.


"Transformers: Ostatni Rycerz" nie zmienia diametralnie założeń serii. Dodaje barwną mitologię, pokazując, że podczas ludzkich wojen Autoboty walczyły równie zaciekle co Wonder Woman. Dodatkowo konsekwentnie kreuje współczesny świat jako wysoce odmieniony przez walki robotów z kosmosu. Praktycznie zrezygnowano z normalnej otoczki familijnej, a całość nabrała bardziej postapokaliptycznego klimatu. Prime przepadł w poszukiwaniu swojego twórcy (w dynamiczny sposób, nie taki natchniony jak w "Obcy: Przymierze"). Specjalna grupa militarna tępi wszelkich kosmitów, a kilka ocalałych Autobotów wraz z pomocą bohatera Marka Wahlberga walczy o przetrwanie. Żeby jednak podbić stawkę wydarzeń scenarzyści wyciągnęli z worka oklepanych pomysłów motyw z nowożytną przepowiednią oraz ultrapotężnym artefaktem, który może zniszczyć całą planetę, jeśli wpadnie w niepowołane ręce. Nie trzeba dodawać, że te zachłanne rączki zła już lecą w kierunku Ziemi.

To nieco prorocze i tylko dowodzi wizjonerstwa Michaela Baya, ale w "Ostatnim Rycerzu" reżyser łączy najlepsze cechy blockbusterów ostatnich miesięcy. Wydawało wam się, że Guy Ritchie zbyt swobodnie podszedł do mitu Króla Artura? Poczekajcie tylko na niniejsze ukazanie rycerzy Okrągłego stołu i przede wszystkim zdegenerowanego Merlina. "Zemsta Salazara" starała się być śmieszna, ale nikt inny, tylko Michael Bay potrafi tak sprawnie łączyć momenty podniosłe, dramatyczne, patetyczne wraz z przaśnym, prostackim i niedojrzałym humorem. Kiepskich żartów w piątej części "Transformers" nie brakuje, choć nie są one kloaczne. Sam słyszę czasami, że popadam w monotematyczność operując dowcipnymi komentarzami o tematyce prostytucji, lecz ten film nawet mnie zaskoczył jak często, gęsto i bez ogródek nawiązuje w swym humorze do tematyki seksualnej. I to nie w taki wyrafinowany, lecz raczej dość pozbawiony ceregieli sposób. Jednakże jest w tej bezpretensjonalności taka autentyczna szczerość. Reżyser nie kalkuluje, czy ukazana przez niego bohaterka przypadnie do gustu feministkom. On realizuje swoje fantazje i bawi się materią filmową jak nikt inny na tym sztywnym świecie grubych miliardów dolarów. Potrafi przy tym zmienić nawet taką szarą myszkę jak Laura Haddock w uosobienie seksapilu, a następnie prawdziwą heroinę, równą stawać w szranki z samą Wonder Woman. Ucz się, Ridley Scott.

   

"Ostatni Rycerz" nie ma tego posmaku komercyjnego zabiegu, filmu skalkulowanego pod czysty zysk. Jednocześnie też nie wstawiono elementów pastiżu czy łamania czwartej ściany, więc finalnie wyszło takie czyste, niewinne spełnienie dziecięcych marzeń. Orgia wybuchów, masa efektów specjalnych, pełno karkołomnych ujęć – te rzeczy robią wszyscy w tym gatunku kina, ale tak bezbłędnie operuje nimi tylko jeden człowiek. Michael Bay udowadnia, że jest geniuszem pod względem inscenizacji. Połączenie robotów, ludzi i wystrzałów nigdy jeszcze nie wypadło tak płynnie. Na ekranie wszystko widać i nawet bez IMAXa czuje się różnicę między nowymi "Transformerami", a całą resztą filmów. Znamy już zwycięzcę Oscarów w kategoriach technicznych. Lepszych zdjęć, montażu, scenografii i efektów specjalnych długo nie będzie.

Choć właśnie dlatego, że to prawdziwe artystyczne kino, pewne jego cechy mogą zaskoczyć widzów. Film nie ma charakterystycznej (czyt. oklepanej) dla blockbustera struktury. Po wybuchowym początku przez cały środek wstawiono może jeden pościg i dopiero na finał dostajemy długą, majestatyczną symfonię zniszczenia, spełniającą wszelkie oczekiwania. Jednak całemu rozwinięciu piątych "Transformerów" bliżej do komedii niż filmu akcji. Wykładanie ekspozycji nie boli za bardzo, gdyż trójkę głównych ludzkich bohaterów i ich robota naprawdę da się lubić. Wspomniana Haddock, Wahlberg i oczywiście sir Anthony Hopkins również dobrze się bawią przy wsparciu socjopatycznego autobota Cogmana i na całe szczęście ich perypetie nie są często zakłócane przez tragiczne wątki drugoplanowe. Znana z trailerów małolatka oraz, niech mnie kule biją, tragiczny John Turturro zupełnie nic nie wnoszą do całości i tylko sztucznie wydłużają seans, który bez nich byłby przyjemniejszy. Zwiastun w ogóle sztucznie pompuje coś, co stanowi zaledwie lichą część samego filmu. Jednak to nie wina reżysera, że budowany przez miernych marketingowców Nemezis Prime i zmiana stron mocy nie okazują się długo poruszanym elementem fabuły.


Tak samo rycerze służą tu jedynie za ciekawe tło dla ekspozycji. "Transformers: Ostatni Rycerz" utrzymuje konwencję znaną z poprzednich części, ale mimo wszystko bardziej skupiono się na jednym wątku, właściwie wykreowano najważniejszych bohaterów, także finalnie postęp względem "Wieku zagłady" odnotowano spory, choć te najważniejsze roboty (Prime, Megatron) zepchnięto na drugi plan. Mimo że Optimus dosiądzie jeszcze bardziej epickiego stwora i wytnie wrogów w pień lepiej niż Zagłoba, to wciąż ta sama bezwstydna i bezkompromisowa opowieść, która sztywniakom o wąskich horyzontach do gustu na pewno nie przypadnie. Michael Bay po prostu za setki milionów dolarów bawi się w największą rozwałkę świata. Ale na Boga, jak on to fantastycznie robi. Czapki z głów.  
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Większość moich znajomych wie, jaką nienawiścią darzę "Legion Samobójców" i jak bardzo ten seans... czytaj więcej
Ach, "Transformers". Kiedy 10 lat temu kosmiczne roboty mające swój początek w niewinnych zabawkach... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones