To jest Jedi, którego szukacie

Ponoć największą klątwą, jaką można zaserwować drugiemu człowiekowi, jest życzenie mu, by żył w ciekawych czasach. Stężenie popkulturowych perełek jest obecnie tak wysokie, że pogodzenie ze sobą
"To jest Jedi, którego szukacie" - recenzja Jedi Survivor
Ponoć największą klątwą, jaką można zaserwować drugiemu człowiekowi, jest życzenie mu, by żył w ciekawych czasach. Stężenie popkulturowych perełek jest obecnie tak wysokie, że pogodzenie ze sobą wszystkich pragnień filmowych czy też growych graniczy momentami z cudem. I choćbyśmy dawali z siebie milion procent, prędzej czy później FOMO wraz z napompowanym balonikiem oczekiwań wychyną z jakiegoś zakurzonego kąta i wyciągną po nas swoje łapska. Co do zasady nie polecam bezmyślnego wskakiwania do wagonika hype’u, ale w obliczu premiery najnowszej produkcji Respawn Entertainment po prostu musicie. Bez żadnej dyskusji.



Cztery lata temu żegnałam się ze "Star Wars Jedi: Upadły Zakon" pełna nadziei, że EA obsypie złotym pyłem ekipę z Kalifornii i jak najszybciej ponownie zbijemy piątkę z Calem Kestisem. Z perspektywy czasu założyć można, że Elektronicy, nie będąc pewni sukcesu pierwszej gry, odkręcili wtedy kurek z monetami zaledwie do połowy, a i sami twórcy nie do końca wiedzieli, co chcą pokazać i w jaki sposób prowadzić historię. Po ukończeniu "Star Wars Jedi: Ocalały" śmiało mogę powiedzieć, że tym razem wszystko jest na swoim miejscu.



W przeciwieństwie do swego poprzednika sequel przygód Cala zaskakuje ogromem i rozmachem. Świadomie unikałam wszelkich materiałów promocyjnych, by na świeżo chłonąć niespodzianki, które zaplanowała dla graczy ekipa z Respawn. Toteż początkowa sekwencja na Coruscant nieco uśpiła moją czujność, przywodząc na myśl korytarzowe sekwencje jedynki. Dopiero po opuszczeniu stolicy Imperium Galaktycznego gra pokazuje swoje prawdziwe oblicze. Oblicze, w które spoglądałam z lekkim przestrachem, gdy okazało się, że wjeżdżam na kudłatym grzbiecie nekko prosto w typowy open world. Małe lampki ostrzegawcze zapaliły mi się, gdy po pozornym dotarciu do końca mapy otworzyła się przede mną kolejna część planety. Mogło to zwiastować przedzieranie się przez niekończące się, wypełnione odtwórczymi landszafcikami połacie terenu.



Na szczęście deweloperzy postawili na jakość, nie ilość. Liczba zwiedzanych planet została mocno ograniczona, a ciężar rozgrywki przerzucono na zróżnicowanie zwiedzanych biomów i przykuwanie uwagi gracza drobniejszymi elementami. Piaski Jedhy wypełnione są zdradliwymi jamami pustynnych skorpionów, a bagna Koboh czekają tylko, by podtopić nieuważnego Cala. Pieczołowicie wykonane lokacje przykuwają uwagę, zachęcając chociażby do zmasowanego cykania foteczek. To chyba pierwsza gra od "Red Dead Redemption 2", w której spędziłam tyle czasu na chwytaniu najpiękniejszych widoczków i filmików uwieczniających najbardziej bombastyczne sekwencje. Do tego stopnia, że w pewnym momencie po prostu skończyło mi się miejsce na dysku.



Jeśli pamiętacie fruwającego Cala z pierwszej części gry, to mam dla Was dobrą informację. Jedi przechodzi tym razem samego siebie, a nowe gadżety i umiejętności sprawiają, że miejscami trudno nie porównywać jego ewolucji do wygibasów Madeline z "Celeste". Wszystko oczywiście idealnie wpisuje się w metroidvaniową konwencję. Rozczarowani tym będą zapewne przeciwnicy backtrackingu. Tym samym polecam zawczasu nagotować bigosu na uspokojenie. 



Zmniejszenie dostępnych planet powoduje, że zintensyfikujemy przeloty między nimi. Będziemy też częściej zaglądali we wcześniej niedostępne miejsca. Tu i ówdzie skryją się także skarby po Wielkiej Republice, które odegrają znaczącą rolę w głównym wątku fabularnym. "Kosmiczne Jaja" Mela Brooksa nauczyły mnie, że problematyczne lokacje można po prostu "przeczesać". Tu natomiast do odkrycia wszystkich tajemnic tej części Zewnętrznych Rubieży potrzebować będziemy nie tylko bystrego wzroku i sprawnego umysłu, ale i dużej dozy cierpliwości. Dobra wiadomość jest taka, że szybka podróż wyraźnie skraca męki podróżowania, a ci, którzy świadomie wybiorą drogę na piechotę, mogą w pewnych momentach dosiąść obecnych w grze wierzchowców. Swoje trzy grosze do mieszka umiejętności dorzuci też BD-1, przepalający tu i ówdzie styki latających platform, czy też ukrytych skrzyń.



Ale przestwór kosmosu to nie tylko poszukiwania długiego zarostu, szat przemytnika czy rękojeści mieczy świetlnych. To również lokalni bohaterowie, którzy borykają się z problemami nieco mniejszej skali niż międzygalaktyczny konflikt. Imperium nie oszczędza nikogo i bez wahania dociska do gleby wszystkie nieprzychylne tyranii nacje. Oznacza to, że nasza pomoc skupi się przede wszystkim na likwidowaniu okolicznych watażków, poszukiwaniach zaginionych podróżników czy odzyskiwaniu skradzionych skarbów. I całe szczęście, bo Jedi zbierający kwiatki bądź zajmujący się wypasem owiec psułby nieco immersję.



Podróżowanie przez dzikie ostępy sprzyja pozyskiwaniu sojuszników. Ci w podzięce za ratunek będą nadzwyczaj skorzy do zapuszczenia korzeni w lokalnej spelunie, która z dnia na dzień staje się ostoją dla wszystkich wyrzutków. Do kompletu brakowałoby tylko dobrego zespołu serwującego szlagiery na miarę "Cantina Band". Zamiast niego pobujamy się trochę przy szafie grającej pozwalającej się zrelaksować przy lekko synthwave’owych nutkach. Najwyraźniej ta część Imperium nie przepada za muzyką Modal Nodes. Na pięterku znajdziemy też spektakularne akwarium, co w myśl starego żartu oznacza jedno – nowe przygody Cala są oficjalnie jrpgiem, gdyż jedną z aktywności będzie (dość niekonwencjonalne) łowienie ryb.



W uniwersum, w którym praktycznie każda rozumna istota trzyma za pazuchą blaster, a dzikie stworzenia próbują nas pożreć, stratować albo urwać nam głowę, trzeba umieć się porządnie obronić. Cal miał sporo czasu na doskonalenie zarówno walki mieczem, jak i władania Mocą. Do dyspozycji gracza oddano pięć postaw i tylko od nas zależy, którym stylem wyrąbiemy sobie drogę przez tabuny szturmowców i innych pokrak. Na uwagę zasługuje z pewnością możliwość przyrżnięcia w głowę oponenta ciężkim, oburęcznym atakiem wzorowanym poniekąd na druzgoczących umiejętnościach Kylo Rena. Wielbiciele walki dystansowej z przychylnością spojrzą natomiast w stronę stylu łączącego wymachy mieczem świetlnym z blasterem. To trochę tak, jakbyście nie mogli się zdecydować, czy chcecie być Lukiem Skywalkerem czy Hanem Solo i połączyli najlepsze aspekty obu podejść w jedno mordercze kombo.



Kosmiczne pju pju to jedno, ale nie byłoby "Gwiezdnych wojen" bez filozofii Jedi, korzystania z Mocy i pułapek czyhających na nieostrożnych członków Zakonu. Mimo wielu lat spędzonych na samodoskonaleniu Cal nadal targany jest sprzecznymi uczuciami. Bycie jednym z ostatnich ocalałych frakcji wyniszczonej Rozkazem 66 odcisnęło na nim niewyobrażalne piętno. Poszukiwanie potęgi, przy jednoczesnym zachowaniu równowagi i opieraniu się mrocznej stronie Mocy, sprawia mu momentami trudność, co przekłada się na jego umiejętności bitewne. Młody Jedi wywiera coraz mocniejszy wpływ na swoich przeciwników, zmuszając ich niejednokrotnie do bratobójczej walki. Jego telekineza z postępem fabuły staje się coraz skuteczniejsza, a zestrojenie z Mocą powoduje, że duże grupy przeciwników nie mają szans, by sprostać jego potędze.



Specjalnie nie wspominałam zbyt wiele o fabule. Ta, pełna zwrotów akcji i ekscytujących niespodzianek, rozwija się powoli. Ewidentnie wyciągnięto wnioski z poprzedniej części, w której zakończenie gnało na łeb na szyję. Twórcy tym razem pozwalają, by wszystkie elementy układanki dopasowywały się do siebie w swoim tempie. Stąd już prosta ścieżka do usatysfakcjonowania gracza. Trzymałam kciuki za bohaterów, odgrażałam się grze, gdy groziło im coś złego, a potem złapałam się na tym, że nie chcę, żeby ta przygoda się kończyła. 



"Star Wars Jedi: Ocalały" na przestrzeni niemal trzydziestu godzin zapewnił mi taką huśtawkę emocji, jakiej próżno szukać na najpotworniejszych kolejkach pewnego rozrywkowego przybytku położonego w Małopolsce. To jedna z obowiązkowych pozycji na tegorocznej growej mapie. Warto doświadczyć tych emocji na własnej skórze. I przede wszystkim dowiedzieć się, czy i tym razem Cal przyodział swoje sławetne ponczo.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones