Artykuł

ARTYKUŁ: Oleszczyk o kinie Richarda Kelly'ego

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+Oleszczyk+o+kinie+Richarda+Kelly%27ego-58849
Tak świat się kończy, a tak zaczyna
Kino Richarda Kelly'ego


GRETCHEN: Jesteś dziwny.
DONNIE: Przepraszam…
GRETCHEN: Nie trzeba. To był komplement.

("Donnie Darko", 2001)


Co się stało, to się nie odstanie. Ta pozorna oczywistość jest w kinie Richarda Kelly'ego jednocześnie punktem wyjścia, kością niezgody i przedmiotem negacji. Trzy filmy pełnometrażowe, jakie do tej pory nakręcił – "Donnie Darko" (2001), "Koniec świata" (2006) i "The Box. Pułapka" (2009) – wszystkie są o tym samym. Kelly bierze pod lupę powszedniość i pyta, czy jej kształt jest ostateczny, przypadkowy, czy może plastyczny. Jaka byłaby teraźniejszość, gdyby czasoprzestrzeń dało się naginać? Co się stanie, jeśli podważymy poetycką wizję Roberta Frosta i "droga, której nie wybraliśmy" znów stanie przed nami otworem…?


Kelly Now


Zafascynowany teraźniejszością jako stanem ducha i ontologiczną zagadką, Kelly nie nakręcił dotąd żadnego filmu dziejącego się tu i teraz. Akcja "Donniego Darko" to październik 1988: koniec zimnej wojny i trwającej dekadę prezydentury Reagana. "Koniec świata" to – minimalnie, ale jednak – wysunięta w przyszłość wizja Ameryki A.D. 2008 (nakręcona w 2006). "The Box…" to 1976: rok po zakończeniu wojny wietnamskiej (i po przyjściu na świat samego reżysera).

U Kelly'ego – inaczej niż u Mrożka – wczoraj to dziś, tyle że jutro. W "Końcu świata" grana przez Sarę Michelle Gellar gwiazda porno i gospodyni talk-show nosi imię Krysta Now. "Najpierw nazywałam się tylko Krysta, ale żeby odróżnić się od 76 innych Kryst w biznesie, dodałam «Teraz». (…) Jeśli ktoś chce mnie przelecieć, może mnie przelecieć teraz".

   

Można by rzec, że ów dodatek "Teraz" stosujemy wszyscy, by odróżnić siebie samych od 76 innych wersji nas samych, które zaistniałby, gdybyśmy (kiedyś, gdzieś) postąpili raczej siak, niż tak. Na dobrą sprawę, wersji tych jest nieskończona ilość: stąd zawrót głowy, gdy zaczniemy sobie wyobrażać ich bogactwo – lub chaos. Taki zawrót właśnie odczuwa lekko schizofreniczny nastolatek Donnie Darko: łykający antydepresanty i nawiedzany przez upiornego królika z przyszłości, wieszczącego koniec świata. Donnie zaczyna się interesować zjawiskiem wariantu i ontologicznego paradoksu: co, jeśli podróż w czasie i przesunięcia w obrębie własnego przeznaczenia są jednak możliwe…? Czy indywidualny los traci wówczas swoją rację bytu i staje się bezkształtem…?



Waga tych pytań jest ogromna, dlatego świadomość Donniego trzeszczy i kruszy się na naszych oczach. Krytyk J. Hoberman nazwał Donniego psychotyczną reinkarnacją Holdena Caulfielda, bohatera "Buszującego w zbożu" J.D. Salingera: czołowego moralnego buntownika amerykańskiej literatury, wytykającego otoczeniu nieautentyczność. Donnie idzie jednak dalej od Holdena: wytyka niekonsekwencje nie tylko społeczności, w której żyje, ale i ontologicznemu porządkowi, który rozpoznaje jako "źle poukładany".


Donnie i inne chłopaki

Donnie chodzi do przedziwnej szkoły, w której komunały mieszają się z ponurą filozofią quasi-egzystencjalną: grana przez Drew Barrymore (współproducenktę filmu) nauczycielka analizuje z uczniami opowiadanie Grahama Greene'a pt. "The Destructors" i uczy, że "destrukcja jest formą kreacji". Przerażająco efektywna wychowawczyni (Beth Grant) tresuje uczennice w ramach zespołu tańca "Sparkle Motion", którego występ mógłby uświetnić każdy upiorny półsen ze świata Davida Lyncha (albo zastąpić finał "Bliskich spotkań trzeciego stopnia" [1977] Spielberga).

Przestrzeń amerykańskiego "high schoolu" została tak mocno zawłaszczona przez amerykańskie kino popularne, że nawet nam znad Wisły wydaje się, że nigdy nie uczęszczaliśmy do żadnej innej szkoły. Lepiej pamiętamy te metalowe szafki z szyfrowymi zamkami niż naszywki "wzorowy uczeń" i legitymacje SKO. Kelly dokonał w "Donniem Darko" zadziwiającego odświeżenia tej zmitologizowanej w USA przestrzeni. Jeśli trzeba by wybrać z jego dorobku jedną sekwencję mistrzowską, to byłby to przyjazd Donniego żółtym autobusem do szkoły i następujący zaraz potem skomplikowany balet kamery po korytarzach i dziedzińcu w rytm piosenki zespołu Tears for Fears.





W komentarzu nagranym na DVD z wersją reżyserską filmu, gość specjalny Kevin Smith nazywa "Donniego Darko" właśnie "filmem Johna Hughesa na miarę dwudziestego pierwszego wieku". Milenijne lęki, pokręcona filozofia czasu, katastroficzna wyobraźnia – to wszystko miesza się z charakterystyczną Hughesowską ironią i zgrywą. Jeśli w "Szesnastu świeczkach" (1984) czy "Klubie winowajców" (1985) dzieciaki były sympatycznie popaprane, a dorośli po sztywniacku nadęci, to w "Donniem Darko" popapranie nabiera cech psychozy, a sztywniactwo gęstnieje w zło niemal absolutne. Kiedy w szkole Donniego ma miejsce odczyt motywacyjnego szarlatana Jima Cunninghama (Patrick Swayze), nasz bohater nazywa go wprost "pieprzonym Antychrystem". Późniejsze odkrycie w zgliszczach jego domu dziecięcej pornografii ukazuje ciemną podszewkę rzeczywistości, o której młodzieżowe kino lat osiemdziesiątych (na którym Kelly się wychował), nie miało i nie chciało mieć pojęcia.

  

Kelly uczynił "Donniego Darko" przedziwną elegią na czas własnej młodości – obsadzenie ikon lat osiemdziesiątych w ważnych rolach zakrawa niemal na zaklinanie filmowej przeszłości. Drew Barrymore – dziewczynka spotykająca kosmitę w "E.T." (1982) – staje się duchową przewodniczką szkolnej młodzieży; seks-symbol sprzed lat gra pedofila i szarlatana. W tle trwa przedwyborcza gorączka i pojedynek Dukakis–Bush senior. Podczas gdy Donnie z pomocą Królika – albo na przekór jemu – współdecyduje o losach wszechświata, rozstrzyga się polityczna przyszłość jego kraju. Pierwsza inwazja iracka jest za progiem.


Jęk i huk


Jak skończy się świat: hukiem czy jękiem…? Pytanie zasugerowane przez wers z "Wydrążonych ludzi" T.S. Eliota powraca raz po raz w "Końcu świata", wybitnym filmie znienawidzonym przez publiczność canneńską i następnie przemontowanym przez Kelly'ego (dokleił informacyjny prolog i płynącą zza kadru narrację porządkującą).

Jest wielką stratą, że nie zobaczymy już pierwszej wersji "Końca świata". Byłoby to o tyle frapujące, że skoro wersja obecna – z prologiem i narracją z offu – jest prawie zupełnie niezrozumiała, to o ile bardziej szalony musiał być oryginalny koncept Kelly'ego, odbierający nam jakąkolwiek orientację w opowiadanej historii…?

   

"Koniec świata" (w tym kształcie, w jakim go znamy) jest ciągiem dziko śmiesznych, absurdalnych i przejaskrawionych scen, z których większość zaciemnia obraz fabuły, a niektóre przypominają wręcz pozbawione konsekwencji telewizyjne skecze. Wszystko dzieje się za szybko i za gęsto.

Amerykę zaatakowała jakaś siła z zewnątrz (grzyb atomowy wyrasta w trakcie barbecue z okazji święta niepodległości). W efekcie niesławny Patriot Act rozrasta się tak bardzo, że państwo kontroluje całą w zasadzie rzeczywistość. Inwigilacja jest wszechobecna, wojna trwa, kultura celebrytów kwitnie, a w środku tego wszystkiego – jak w "Donniem Darko" – dochodzi do zakrzywienia czasoprzestrzeni.

"Koniec świata" to najbardziej radykalna wizja chaosu ery informacyjnej, jaką kiedykolwiek zrealizowano. Kelly świadomie zdublował chaos przedstawionej rzeczywistości w chaosie konstrukcyjnym swego filmu. Scenariusz przypomina telewizyjny zapping, z upodobaniem uprawiany zresztą w wielu scenach przez same postaci (wielość ekranów ucieszy każdego teoretyka postnowoczesności i symulakrów). Kelly tak uparcie mieli składniki swego filmu, że koniec końców uzyskuje nową formę narracyjną, gwałtownie "teraźniejszą" – oderwaną od zrozumiałego "przed" i "po". W zamieszczonym na płycie DVD dokumencie o realizacji filmu, grający jedną z ról Jon Lovitz powiada, że rozumiał tylko scenę, w której grał – nie potrafił umieścić jej w narracyjnym kontinuum. Krysta Now tryumfuje.


Ofiarowanie


U Kelly’ego z chaosu ostaje się tylko ofiara. Grany przez Dwayne'a Johnsona quasi-prorok nadaje sobie w "Końcu świata" pseudonim Jericho Cane – o inicjałach odsyłających do najsłynniejszego ofiarnika w dziejach ludzkości (i nie tylko niej). W finale tego samego filmu dwa warianty jednego człowieka, zabłąkane w czasoprzestrzeni, podają sobie ręce. Ontologiczny paradoks grozi zapaścią wszechświata, dlatego jeden z sobowtórów decyduje się na samounicestwienie. Dokładnie jak Donnie Darko, cofający się w czasie, by własną śmiercią zapobiec wypadkowi ukochanej Gretchen (Jena Malone).

Pomimo całego swego wariackiego humoru, ofiarę Kelly zawsze traktuje śmiertelnie poważnie. W pobieżnym kontakcie z jego filmami łatwo przeoczyć fakt, że jest on w istocie moralistą z krwi i kości – zainteresowanym sposobami, na jakie ludzie starają się zbawiać (bądź odkupić) własną codzienność.

Co prowadzi nas wprost do najnowszego "The Box…". Wzięty z opowiadania Richarda Mathesona – już raz użytego przez telewizyjną "Strefę mroku" – pomysł narracyjny ma swój punkt ciężkości właśnie w kwestii ofiary i odpowiedzialności. Wciśnięty przez młode małżeństwo guzik morderczego pudełka jest zarazem symbolem ostateczności "drogi raz wybranej", jak i złem koniec końców dającym się naprawić: tyle że za cenę najwyższą. (W tym sensie przywodzi na myśl apokaliptyczną puszkę nuklearnej Pandory ze "Śmiertelnego pocałunku" [1955], wszechobecną na ekranach w "Końcu świata").

   

"The Box…" jest pierwszym filmem Kelly'ego, którego bohaterowie są tak silnie motywowani przez presję ekonomiczną i których życie jest tak uładzone przed inwazją Niesamowitego. Być może z tego właśnie powodu tonacja całości zdaje się niepewna. Kelly wydaje się mieć problemy ze stopniowaniem napięcia i miarową dystrybucją nastrojów i informacji. Zarówno "Donnie Darko", jak i "Koniec świata", zawdzięczały swą ogromną siłę hipnotycznej jednostajności. Zanurzaliśmy się w nie i smakowaliśmy ich idiosynkrazji, nie oczekując przewrotek i "rozwiązań" (nawet jeśli ich surogaty koniec końców się pojawiały). "The Box…" o wiele mocniej pragnie być "opowieścią" – w tym sensie Kelly zdaje się pracować wbrew własnemu talentowi. Byłoby lepiej, gdyby zawierzył swym najlepszym instynktom i nie starał się na siłę prasować pomarszczonej czasoprzestrzeni swoich snów.



Michał Oleszczyk (ur. 1982) - krytyk filmowy, laureat nagrody im. Krzysztofa Mętraka. Współpracownik "Kina", "Przekroju" i "Dwutygodnika". Jego blog "Ostatni fotel po prawej stronie" zdobył nagrodę Onetu dla Bloga Roku 2009 w kategorii Kultura.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones