Seriale to literatura epicka naszych czasów. Podczas gdy kino często zatrzymuje się w pół kroku, one idą coraz dalej i wciąż przesuwają granicę tego, co w głównym nurcie dozwolone. Bywa, że sami boimy się tego, co czeka na nas w następnym odcinku. Matt Murdock jest dzieckiem takiej złej, przejmowanej brutalnymi metodami przez przestępczy biznes dzielnicy – manhattańskiego Hells Kitchen. Staje do walki z toczącym dzielnicę złem w obronie zamieszkujących ją na ogół ubogich ludzi, przemocą zmuszanych, by porzucić miejsce, gdzie spędzili całe życie. Daredevil rodzi się jako bohater ludowego oporu przeciw zawłaszczaniu miasta przez ekonomicznie silniejszych.
Przy czym sama postać Murdocka daleka jest od oczywistego wzorca superbohaterskiego. Matt ze swoim umęczonym katolicyzmem, obrzydzeniem występkiem, wątpliwościami co do swojej misji, lękiem przed przyjemnością, jaką sprawia mu przemoc, i nieustannym poczuciem winy bliższy jest bohaterom
"Złego porucznika" czy
"Ulic nędzy" niż Iron Manowi.
Bohater Black Lives Matters Takim "ludowym" bohaterem, stojącym na straży swojej dzielnicy i zamieszkujących ją najczęściej niezamożnych ludzi jest też Luke Cage. Dzielnicą tą jest zupełnie inna część Manhattanu – Harlem, serce afroamerykańskiego Nowego Jorku.
Cage jest bohaterem, którego pojawienie się na telewizyjnym ekranie zbiega się z rozwojem ruchu Black Lives Matter. Powstaje on w Stanach pod koniec kadencji Obamy, wyraża złość Afroamerykanów na to, że mimo czarnego prezydenta w Białym Domu, to czarnoskórzy ciągle padają śmiertelnymi ofiarami nieuzasadnionej brutalności policji, doświadczają ekonomicznej deprywacji, trafiają do więzień częściej niż jakakolwiek inna grupa etniczna.
Cage jako bohater także rodzi się w więzieniu. Poddawany tam jest nielegalnym, tajnym eksperymentom, w wyniku których jego skóra staje się twarda jak pancerna stal, odporna na wszelkie ciosy i kule największego nawet kalibru. Ruch BLM wielokrotnie mówił o zagrożeniach, na jakie wystawione jest we współczesnych Stanach czarne, męskie ciało; o tym, jak często ginie ono od policyjnych czy gangsterskich kul. Ciało Cage'a, od którego odbijają się wszystkie pociski, wygląda jak fantazja ucieleśniająca odpowiedź na te wszystkie lęki.
"Luke Cage"
Cage najczęściej nosi w serialu bluzę z kapturem. Taką samą, jaką miał na sobie zastrzelony przez białego ochotnika "straży sąsiedzkiej" młody Afroamerykanin z Florydy, Trayvon Martin. Strój ten kojarzony jest w Stanach z czarną młodzieżą i subkulturą gangową; gdyby Martin ubrany był w co innego, strażnik mógłby zareagować inaczej. Po śmierci Martina, na znak solidarności z chłopakiem, w całych Stanach ludzie wszystkich kolorów skóry zaczęli fotografować się i występować publicznie w takich bluzach. Podobna sytuacja ma zresztą miejsce w serialu. W pewnym momencie policja szuka Cagea, podając w rysopisie, że to mężczyzna "w bluzie z kapturem". By chronić swojego bohatera, cały Harlem zakłada taki strój.
Tak jak
"Daredevil" gatunkowo spokrewniony był z neo-noir czy kinem
Scorsesego, tak
"Luke Cage" ma swoje korzenie w nowym kinie czarnych z lat 90. i tradycji blaxsploitation. Z tego ostatniego gatunku pochodzą postacie czarnych gangsterów, z którymi Cage walczy o duszę Harlemu, zarówno w swoim własnym serialu, jak w
"Defenderach". Bo choć w
"Luke'u Cage'u" widać doskonale brutalność amerykańskich instytucji, z policją na czele, wobec czarnej społeczności, to głównymi przeciwnikami Cage'a pozostają nie biali przedstawiciele establishmentu, ale czarnoskórzy gangsterzy, rujnujący życie zwykłych, przestrzegających prawa Afroamerykanów.
Feministyczna antybohaterka Luke Cage po raz pierwszy pojawia się w świecie Netflixa jako drugoplanowy bohater
"Jessiki Jones" – chyba najciekawszej produkcji tego zestawu. Wyjątkowej już choćby przez to, że główna bohaterka jest kobietą – w całym filmowo-telewizyjnym uniwersum Marvela jest to jedyny taki przypadek.
Jessica Jones nie wpisuje się przy tym w znane i ograne schematy popkulturowych fantazji o silnej, kobiecej bohaterce. Niesie bowiem ze sobą zbyt wiele problemów, traum i ran. Jessica, choć jest piękna i bardzo inteligentna, nie potrafi zbudować żadnych trwałych relacji. Widać, że nie wykorzystuje swojego intelektualnego potencjału w codziennej pracy detektyw, zajmującej się głównie śledzeniem niewiernych małżonków. Wydaje się cierpieć na nieustanną depresję, leczoną wypijaną co noc przed snem butelką podłego bourbona.
Serial bardzo wiele czasu poświęca na to, by uważnie odmalować wszystkie psychologiczne niuanse relacji Jessiki z bliskim jej ludźmi: Lukiem, przybraną siostrą, główną klientką, wreszcie kluczowym przeciwnikiem: Killgravem. Za sprawą eksperymentów medycznym, jakim poddawany był jako dziecko, Killgrave jest w stanie kontrolować ludzi wokół niego. Robi z Jessiki swoją służącą, kochankę, zabawkę, ochroniarza. Akcja serialu zawiązuje się w momencie, gdy Jessika przekonana jest, że Killgrave nie żyje, ciągle jednak przeżywa traumę upokorzenia, poczucia winy, bezsilności. Całą historię walki bohaterki z Killgravem można czytać jako metaforę wyzwalania się kobiety z toksycznego związku z destrukcyjnym partnerem, z relacji opartej na manipulacji, zniewoleniu, różnych formach przemocy (łącznie z seksualną). Trudno w filmowym uniwersum Marvela o drugą produkcję, która tak udanie łączyłaby te wszystkie trudne przecież tematy ze zręcznie skonstruowaną superbohaterską narracją.
"Jessica Jones" byłaby o połowę gorszym serialem, gdyby nie tytułowa rola
Krysten Ritter. Jessica w jej wykonaniu jest jednocześnie charyzmatyczna i silna oraz wewnętrznie pęknięta, podatna na zranienie.
Ritter wiarygodnie potrafi przechodzić od sarkastycznego cynizmu do bezbronności i rozpaczy. Także
"Daredevil" i
"Luke Cage" wiele zawdzięczają trafnym obsadowym wyborom głównych postaci. Angielski aktor
Charlie Cox świetnie sprawdza się w roli umęczonego irlandzkiego katolika z Hells Kitchen, nieznany wcześniej z żadnej spektakularnej roli
Mike Colter rysuje postać Cage'a subtelną kreską, z dużym dystansem i humorem.
Żelazna porażka Niestety, nie można tego samego powiedzieć o odtwarzającym tytułową rolę w serialu
"Iron Fist" Finnie Jonesie. Nie radzi sobie z rolą, od początku raczej irytuje widzów, niż wzbudza sympatię do bohatera. Choć nawet najlepszy obsadowy wybór mógłby nie uratować tej produkcji.
W całej historii współpracy Netflixa z Marvelem
"Iron Fist" jest
jedyną oczywistą porażką. Serial gubi te wszystkie elementy, jakie decydowały o sukcesie trzech jego poprzedników. Jego bohaterem nie jest poraniona, na różne sposoby zmarginalizowana postać, ale dziedzic wielkiej fortuny Randów (na oko dorównującej tej Starków). Danny Rand stracił co prawda w dzieciństwie rodziców i musi walczyć o kontrolę nad rodzinną fortuną, cały czas wygląda jednak jak potwornie wkurzający bogaty dzieciak pozujący na bezdomnego hipisa.
W
"Iron Fist" próżno też szukać politycznych kontekstów, subtelnego rysunku postaci czy drapieżnego portretu miasta. Zamiast tego otrzymujemy niekończące się kung-fu party, pełne odniesień do "mistyki wschodu", które wygłaszane są z taką powagą i w takim stężeniu, że mimowolnie zaczynają bawić. W pozostałych trzech serialach nadprzyrodzone elementy były dyskretnie wprowadzane w rzeczywistość Nowego Jorku XXI wieku,
"Iron Fist" zupełnie gubi w tym umiar.
"Iron Fist"
Prezent dla fanów Rand wziął wszystkie irytujące cechy swojej postaci do
"Defenderów". Twórcom serii udało się je jednak sprawnie ograć. To, co w postaci Danny'ego irytowało w
"Iron Fist", w
"Defenderach" staje się źródłem humoru.
"The Defenders" to przede wszystkim prezent dla fanów poprzednich produkcji. Pierwsze odcinki wchłania się zachłannie; jako widzowie czekamy, aż wreszcie drogi czworga bohaterów przetną się, aż stworzą drużynę. Ze wszystkich serii Marvela i Netflixa
"Defenderzy" są najlżejszą produkcją, najwięcej mamy tu zabawy wypracowaną wcześniej konwencją i ironicznego dystansu – widocznego zwłaszcza w kreacji świetnie bawiącej się swoją rolą arcyłotrzycy
Sigourney Weaver.
Netflix zapowiada kolejne sezony
"Daredevila",
"Luke'a Cage'a" i
"Jessiki Jones" na rok 2018. Jeszcze w tym roku mamy zobaczyć osadzonego w tym samym uniwersum
"Punishera" – który pojawia się jako jedna z najbardziej fascynujących postaci w drugim sezonie
"Daredevila". Czy producentom z Netflixa uda się dalej konsekwentnie budować gęsty, złożony z wielu przecinających się serii świat przedstawiony? Łączyć superbohaterską opowieść z mroczniejszymi, ciężkimi wątkami. Walki w obcisłych kostiumach z balzakowskim spojrzeniem na miejską rzeczywistość?
Jakiekolwiek będą dalsze losy franczyzy, pewne jest, że
"Daredevil",
"Luke Cage" i
"Jessica Jones" to najciekawsze produkcje, jakie w tym wieku powstały na styku komiksu i telewizji.