Artykuł

Rodzina ratuje komedię

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Rodzina+ratuje+komedi%C4%99-73647
Wydawało się, że renesans amerykańskich seriali ominie komedię. I wtedy, w spisanym na straty rodzinnym sitcomie wydarzył się cud. Powstała "Współczesna rodzina".

W Ameryce łatwiej jest zrobić dobry serial komediowy, niż znaleźć dla niego widzów, o czym przekonali się choćby twórcy "Bogaci bankruci". Zanim "Współczesna rodzina" stała się obsypanym nagrodami hitem, projekt odrzuciły dwie wielkie telewizje. W Polsce historię sitcomu przerobiliśmy w tempie ekspresowym, na kursach zaocznych. Ominęły nas klasyki powstające od lat 50. ("Kocham Lucy"), ale dzięki eksplozji prywatnej telewizji załapaliśmy się na sporo przebojów z przełomu ósmej i dziewiątej dekady. Pierwszym pełnym "doświadczeniem sitcomowym" młodych Polaków był emitowany w latach 90. wieczorny blok Polsatu. 60 minut między 17.45 a 18.45 w najlepszym okresie wypełniały "Świat według Bundych" i "Skrzydła".

Pierwszy serial był odpowiedzią na słodkie rodzinne komedie spod znaku "Bill Cosby Show" (roboczy tytuł – "Not The Cosbys"). Zamiast awansującej klasy średniej twórcy zaproponowali rodzinę w rozkładzie, której wzajemne stosunki przypominają walkę sępów o padlinę. Rozpadowi ulegała też forma programu: postaci i zdarzenia były przerysowane, często o charakterze kreskówkowym. Bundym przydarzały się rzeczy cudaczne, ale w kolejnym odcinku wszystko wracało do status quo. Subtelniejszy humor i bardziej klasyczną formę prezentowały "Skrzydła" – opowieść o perypetiach pracowników małego lotniska na wyspie Nuntacket. Skrajnie różne, ale świetnie uzupełniające się serie zapowiadały jednak wyczerpanie gatunku. Obie produkcje zakończono w tym samym, 1997 roku.

Dziś duch obu seriali symbolicznie powrócił w majstersztyku produkowanym przez telewizję ABC. "Współczesna rodzina" – najlepszy chyba emitowany obecnie serial komediowy – to dzieło, współpracujących niegdyś przy "Skrzydłach", Stevena Levitana i Christophera Lloyda, a jedną z gwiazd produkcji jest Ed O’Neil – niezapomniany Al Bundy we własnej osobie. Nie liczcie jednak na nostalgiczne wspominki. Liczcie na więcej.

SITCOM W MISTRZOWSKIEJ FORMIE

Gdy w Polsce wciąż oglądaliśmy zaległe sezony i pierwsze koncesjonowane (bądź nie) przeróbki (i podróbki) amerykańskich produkcji, u źródła forma uległa wyczerpaniu. Przy nowych serialach obyczajowych i kryminalnych sitcomy przełomu wieków uderzały anachronicznością. Śmiech zza kadru, teatralne wnętrze bez "czwartej ściany", wielokamerowa realizacja (zbliżenie na niego, na nią, plan ogólny i budynek widziany z zewnątrz) – w tym temacie wszystko zostało już powiedziane. Sukcesy nowej fali serialowej w dużej mierze opierają się na odważnych, oryginalnych pomysłach scenariuszowych. Tymczasem Levitan i Lloyd postanowili odświeżyć komedię, opowiadając o… życiu codziennym amerykańskiej rodziny.



"Współczesna rodzina" ma dziesięcioro bohaterów, połączonych w trzy rodzinne gałęzie. 1) Starszawy, bogaty i nieco zgryźliwy Jay, właśnie ożenił się po raz drugi, z kolumbijską pięknością Glorią, stając się jednocześnie ojcem dziesięcioletniego Manny’ego. Chłopiec czytuje (i pisuje) poezję, zgłębia filozofię, a egzystencjalny ból przepija mocną kawą. Ciąży na nim odpowiedzialność, bo został przyrodnim bratem dwojga dorosłych dzieci Jaya. 2) Claire to córka z poprzedniego małżeństwa Jaya. Wraz z mężem, trojgiem dzieci i piętrowym domkiem mogłaby stać się bohaterką najbardziej klasycznego z sitcomów. 3) Syn Jaya – Mitchel, wraz ze swoim partnerem Cameronem właśnie zaadaptował małą wietnamską dziewczynkę Lily. Mitchel regularnie "wychodzi z szafy" przed ojcem, bo ten co chwila "zapomina", że jego syn jest gejem. To definiuje stosunki rodzinne, które od początku skrzą się konfliktami. "Współczesna rodzina" to kocioł, w którym bez przerwy się gotuje.

 

Serial Lloyda i Levitana to mockumentary – udawany dokument. Zdjęcia realizowane są jak w kinie – jedną kamerą, która odważnie podąża za akcją. Bywa, że obraz się trzęsie, ktoś znika z kadru, a postaci rzucają błagalne albo ironiczne spojrzenia w kierunku operatora… Serial rezygnuje z tradycyjnej "sceny wydarzeń" na rzecz kulisów. Zamiast podkreślającego puentę śmiechu z taśmy, są subtelne aluzje rzucane na drugim czy trzecim planie. Rodzina nie daje występu przed publicznością – jest rejestrowana na żywo przez tajemniczą "ekipę". Początkowo scenariusz uwzględniał postaci reportażystów kręcących film o życiu amerykańskiej rodziny dla holenderskiej telewizji. Ostatecznie została forma – obecność obserwatorów jest wyczuwalna, ale nie ujawniona i nigdy do końca nie wyjaśniona.

Nie jest to pomysł całkiem nowy. Formę mockumentary wykorzystywało wcześniej "Biuro", ale we "Współczesnej rodzinie" wydaje się, że docieramy za jej pomocą do prawdy o bohaterach, na co dzień skrzętnie przez nich ukrywanej. Regularna akcja przeplata się z fragmentami wywiadów, podczas których siedzą oni na sofie i zwracają się do kamery (między sobą rozmawiają dużo, ale rzadko wprost). Pomiędzy tymi wypowiedziami a scenami z życia powstaje oczywisty rozdźwięk i cały film zbudowany jest właśnie na tym napięciu.

ZABIJ ALBO POKOCHAJ

Autorzy serii – Steven Levitan i Christopher Lloyd – wyposażyli bohaterów w atrybuty, które łatwo mogły ewoluować w karykatury (miłujący się operowych gestach tata-gej, przyklejona do komórki,  lekko zdzirowata licealistka, kolumbijska piękność wychodząca za bogatego starca), nigdy jednak nie idą na łatwiznę, ciągle balansując na cienkiej granicy. Tę strategię najlepiej ilustruje postać Phila. Mąż Clair to prawdopodobnie jeden z najbardziej irytujących bohaterów w historii TV. Ma obraz samego siebie jako super fajnego, nadążającego za trendami ojca (wie, co znaczy "LOL" i potrafi naśladować ruchy z "High School Musical"!). Myśli, że wie, co myślą o nim inni i że jest najzabawniejszy na planecie. Clair, skazana na odgrywanie roli rodzinnego "złego policjanta", kocha biednego głupka, robi więc wiele, by nie burzyć iluzji, w której żyje jej mąż. Obcowanie z Philem to przyjemność perwersyjna, ale, ku własnemu przerażeniu, z odcinka na odcinek, można zrozumieć uczucie, jakim obdarzają go najbliżsi. Jeśli przebić się przez jego zajefajność, Phil okazuje się miłym facetem, zakochanym na zabój w swojej rodzinie (choć doświadczającym także silnej fascynacji erotycznej na punkcie kolumbijskiej "teściowej").


 
Odpowiedzialna Claire obsesyjnie pilnuje granicy "dorosłości", gdy jednak dzieci przestaną na chwilę śledzić każdy jej krok, sama zamienia się małą zazdrosną dziewczynkę, niepewną swoich atutów i decyzji, dbającą o swój idealny domek. Rodzicielskich i ogólnożyciowych porad udziela Claire mały Manny. Zwykle stosuje ona jednak własne metody pedagogiczne – demonstracyjnie obrażają się na dzieci, szantażuje je swoim rozczarowaniem, wymusza przeprosiny i skruchę. Dorośli są jak dzieci, a dzieci jak dorośli. Rodzina to gra, w której wszyscy są trochę dziećmi, bo nikt nie zna dobrze jej zasad. "Współczesna rodzina" opowiada oczywiście o barwnej strukturze współczesnej amerykańskiej rodziny (zgodnie z hasłem promocyjnym – homo-hetero-tradycyjno-multikulturowej), ale przede wszystkim mówi o skomplikowanych stosunkach miedzy dzieciństwem a dorosłością.

UTOPIA OTWARTOŚCI

Najwięcej kontrowersji wzbudziła oczywiście gejowska gałąź rodzinna. Jednak zamiast uderzenia konserwatystów (program znalazł się na trzecim miejscu listy ulubionych show republikanów!), skrytykowała ją część środowiska gejowskiego. Fakt, że Cameron i Mitchel nie okazują sobie fizycznego zainteresowania, zinterpretowano jako szkodliwą próbę "oswojenia" figury homoseksualisty poprzez amputowanie tego, co kłopotliwe. Dyskusja znalazła finał w długo zapowiadanym i komentowanym odcinku zatytułowanym "Pocałunek", ale afera była dęta od samego początku, bo problem z okazywaniem uczuć w miejscach publicznych to zwyczajnie część charakterystyki Mitchela. Niektóre sytuacje ze scenariusza zostały zainspirowane doświadczeniami Jessiego Tylera Fergusona, który wciela się w tę rolę.

Zresztą Cameron, Mitchel i Lily mogą być najbardziej konserwatywną gałęzią rodziny a z całą pewnością mniej dysfunkcyjną niż elementarzowa rodzina Claire i Phila, która przypominają małe afrykańskie państwo targane wojną domową. We "Współczesnej rodzinie" nie ma "oswajania gejostwa". Temat nie jest przemilczany, zawoalowany, ani zamieniony w pstrokatą atrakcję. Związek dwóch facetów to takie samo bogate źródło ciekawych i zabawnych tematów, jak zderzenie męskiego i żeńskiego, młodego ze starym, amerykańskiego z kolumbijskim, neurotycznego z ekstrawertycznym. Niedojrzałość, namiętność czy chorobliwa troska rodzicielska swobodnie unoszą się ponad podziałami orientacji seksualnej, a wszystko może stać się obiektem troski bądź żartu. "Widzowie są dziś, bardziej niż 10 lat temu, otwarci na gejowską parę" – mówi Levitan, ale to temat o wiele szerszy niż kwestia mniejszości seksualnych. "Mam nadzieję – dodaje scenarzysta – że zachęcamy widzów, by byli bardziej otwarci na styl życia innych ludzi".

Bohaterowie "Współczesnej rodziny" nie są ideałami i kumulacja ich indywidualnych wad mogłaby rozbić każda prawdziwą rodzinę. Nie zawsze się rozumieją i nie zawsze potrafią przeskoczyć własną małostkowość. Ale nie osądzają się nawzajem. Tak, jak nie osądzają ich twórcy. I nie pozwalają osądzać ich widzom. "Współczesna rodzina" sprzedaje piękną utopię wzajemnej otwartości, ale robi to bez idealizacji postaci i bez uciekania do alternatywnego świata. Daje się w niej zauważyć inspirację "Cudownymi latami", ale twórcy skutecznie unikają nostalgii, kładąc nacisk na tytułowe słowo "współczesna".

 

Nie udają, że współczesność nigdy się nie wydarzyła i nie rekonstruują domków na prerii. Współczesność to nie tylko otwarcie na różne opcje światopoglądowe, ale też na technologię, która wdziera się w życie bohaterów. Komórki, komputery, iPady – należą do języka komunikacji i Levitan z Lloydem nie sprowadzają ich do roli rekwizytów, ale czynią integralną częścią opowieści. Nie zaprzeczają dysfunkcji komunikacyjnej, ale absorbują ją na potrzeby serialu, tak jak musieli zaabsorbować ją współcześni ludzie. "Rozmawialiśmy o tym, jak komórki zabiły sitcom, bo nikt już nie idzie do czyjegoś domu, by zapytać po prostu, co słychać". Bruce Feiler, w pochwalnym artykule na łamach "New York Timesa" ujmuje to tak: "Mark Zuckerberg mógł mieć większy wpływ na serial niż Norman Lear".

ŚMIECH COSBY'EGO ZZA KADRU

Przejawem tej nowoczesności jest format serii, który doceni każdy, kto próbuje nadążać za powodzią amerykańskich seriali. Łatwo znaleźć w tygodniowym rozkładzie zajęć usprawiedliwienie na te dwadzieścia kilka minut (bez reklam). Każdy odcinek od razu uderza akcją, potem kilkusekundowa czołówka i już jesteśmy w środku konfliktu. A mimo ekspresowego tempa, dostajemy bogaty rysunek psychologiczny postaci, powracające motywy, przewijające się przez cały sezon gagi (Phil potykający się na schodach, mruczący "Muszę naprawić ten stopień"). To tempo, połączone z mieszanką charakterów, doskonale odbija nie tylko obraz współczesnej rodziny, ale całej kultury (choć wciąż raczej amerykańskiej niż polskiej). "Współczesna rodzina" to show bardzo inteligentne i świadome tradycji, w którą się wpisuje. W sosie współczesności i niezwykle świeżym opakowaniu dostajemy to, co najlepsze w "Skrzydłach", "Bundych", "Cudownych latach", ale także "Bogaci bankruci", a nawet "Simpsonach" i "Głowie rodziny"... Ale w tym energetycznym koktajlu znaleźć można także ducha wyszydzanych produkcji spod znaku Billa Cosby'ego.



"Familijne programy stały się zbyt naiwne i sentymentalne" – mówi Lloyd. Ale kiedy telewizyjni anarchiści obśmiali je wzdłuż i wszerz, okazało się, że na dnie pozostał głód tego, co oferowały. "Ciepło wyszło z mody i nigdy to nie miało dla mnie sensu. Jeśli rozśmieszasz ludzi przez 29 minut, a na koniec pozwalasz im poczuć coś ciepłego, będą wracać tydzień po tygodniu". Przekaz "Współczesnej rodziny" jest do bólu tradycyjny i optymistyczny, ale nigdy nie jest to optymizm łatwy. Bruce Feiler zwraca uwagę, że "Współczesna rodzina" odwraca znaną frazę Jerry’ego Seinfelda: "żadnych uścisków i żadnego pouczania". Dziennikarz rekonstruuje filozofię hitu ABC jako "nie bój się uścisku, ale bądź pewny, że na niego zasłużyłeś".

Poza imponującą precyzją realizacji i elektryzującą chemią między członkami obsady, to być może największe osiągnięcie Lloyda i Levitana – w każdym odcinku wrzucają swoim bohaterom na kark poważne sprawy i znajdują dla nich szczęśliwe i inteligentne rozwiązanie (bardziej lub mniej symboliczny "uścisk"), bez uciekania się do bezlitosnej mocy deus ex machina czy zalewania rzeczywistości miodem. Finał jest za każdym razem małym skarbem, znalezionym w mistrzowski sposób wyjściem z trudnej sytuacji. Po komizmie, którego źródło tkwi w okrucieństwie, cynizmie i ironii, eksplozja humoru biorącego się z miłości jest jeszcze większym łykiem świeżego powietrza, niż ten, który przed laty zaproponowały rodziny Bundych czy Simpsonów.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones