Seriale to literatura epicka naszych czasów. Podczas gdy kino często zatrzymuje się w pół kroku, one idą coraz dalej i wciąż przesuwają granicę tego, co w głównym nurcie dozwolone. Bywa, że sami boimy się tego, co czeka na nas w następnym odcinku. Bette Davis nigdy nie przykładała większej wagi do wyglądu, zawsze uchodziła za "brzydulę" (na ceremonii wręczenia Oscarów w 1936 roku kiedy zdobyła nagrodę za
"Kusicielkę" (1935, reż.
A. E. Green) przyszła w niezobowiązującej sukience dziennej). Młodsza o trzy lata od
Crawford, wykreowała emploi kobiety wyzwolonej i dominującej. Nigdy nie dbała przesadnie o maniery, mówiła wprost, co myśli, więc nawet najodważniejsi mężczyźni trzymali się od niej na dystans. Posiadała naturalny talent sceniczny, co udowodniła najpierw na deskach Broadwayu, a później w Hollywood. Nie będąc obiektem męskich fantazji, nie znosiła, kiedy prasa rozpisywała się w niezliczonych romansach
Crawford. Ich konflikt na dobre zaognił się, kiedy
Joan zepsuła premierę głośnego filmu
Bette "Ex-Lady", tego samego dnia ogłaszając rozwód z
Fairbanksem Jr. Ale oliwy do ognia dolała dopiero wtedy, gdy ukradła
Davis jej pierwszą poważną miłość, mało znanego aktora
Franchota Tone'a.
NIE TYLKO BETTE, NIE TYLKO JOAN Fabuła serialu nie zdradza tych informacji. Twórcy skupiają się na eksploracji łagodniejszej strony ich osobowości w gorącym okresie przed, w trakcie i po wspólnej pracy przy
"Co się zdarzyło Baby Jane" Roberta Aldricha. Mimo iż w serialu sporo uwagi poświęcono charakterystyce głównych bohaterek portretowanych przez
Jessicę Lange (doskonale ogrywającą manieryzmy i wyniosłość
Crawford) i
Susan Sarandon (której prostolinijność i maskulinizm
Davis są nie do podrobienia) dzieło
Murphy'ego stanowi inteligentną, wielowymiarową kronikę dziejów Fabryki Snów – pisaną w chwili, kiedy Złota Era Hollywood wydawała swoje ostatnie tchnienie.
Uświadamia nam to wymownie scena, w której legendarny
Jack Warner z nostalgią wraca myślami do dawnych czasów kiedy "to on właściwie tworzył popkulturę, by obecnie (mowa o początkach lat 60.) kompletnie się w niej zagubić".
"Konflikt" bowiem nie koncentruje się wyłącznie na parze wiodących postaci; twórcy proponują szerszą panoramę ciekawych osobowości. I tak, sporo czasu spędzamy w gabinecie Warnera, obserwując z narastającym obrzydzeniem, jak szef Warner Brothers podsyca antagonizmy między aktorkami podczas realizacji
"Co się zdarzyło Baby Jane". Bez skrupułów wykorzystywał do tego celu reżysera filmu
Roberta Aldricha. Przede wszystkim dlatego, że odtwórczynie ról Blanche i Jane darzyły go obopólnym zaufaniem, traktując jak ojca, któremu mogą się na siebie wzajemnie poskarżyć.
Aldrich, w początkach lat 60. solidny rzemieślnik, którego ambicje wykraczały poza kino klasy B, w serialu ubiera maskę pociesznego wujaszka, zapobiegającego katastrofom na planie. Warnerowska strategia promowania filmu za pomocą "tanich sensacji" okazała się grą na tyle przemyślaną, że podczas pracy na planie dochodziło do scen jeżących włosy na głowie. W scenie, w której
Bette miała zamarkować uderzenie w głowę, przyłożyła kopniakiem rywalce z taką premedytacją, że niezbędne okazało się założenie szwów.
Crawford nie pozostała dłużna; odegrała się w czasie kręcenia sceny, w której
Davis miała za zadanie ściągnąć ją z łóżka i przewlec po podłodze w stronę drzwi. Wiedząc o kłopotach
Bette z kręgosłupem, nie tylko zjadła wcześniej obfity posiłek, ale też przywiązała sobie do pasa kilkukilogramowe obciążniki. Takie złośliwości były z kolei wodą na młyn gawędziarskich felietonistek hollywoodkich pokroju Heddy Hooper (
Judy Davis), które z lubością opisywały ich wzajemne wybryki. Hooper to zresztą jedna z barwniejszych postaci serialu. W wyszukanych strojach sieje postrach na korytarzach wytwórni i na przyjęciach towarzyskich, decydując o losie gwiazd. Była na "ty" z większością śmietanki towarzyskiej Hollywood, bez trudu wyczuwała świeżą krew. Niespełniona aktorka nie tylko funkcjonowała jako wyrocznia delficka, na którą stać Hollywood. Była również kimś w rodzaju świeckiej spowiedniczki.
POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI "Konflikt" to również dialog ze współczesnością. Rzecz o seksizmie, ageizmie, rozciąganie paraleli pomiędzy odległymi epokami. To w końcu podróż do czasów, w których kult macho uosabiany był przez silne persony w postaci
Johna Wayne'a czy
Clarka Gablea. Miejsce kobiety wiązało się z odgórną hierarchią. Oznaczało słabiej płatne posady, egzystencję w cieniu wpływowych szefów i zostało zobrazowane na przykładzie ambitnej asystentki
Aldricha –
Pauline Jameson.
Jej postać to wykonująca "brudna robotę" dziewczyna od wszystkiego, winna kłaniać się w pas każdemu mężczyźnie, marząca o karierze za kamerą. W seksistowskiej świadomości magnatów z Hollywood idea kobiety-reżyserki pozostaje oczywiście abstrakcją. Najbardziej szokuje jednak niesolidarność jej towarzyszek niedoli. Zapytana po premierze o przyczynę takiego stanu rzeczy
Susan Sarandon odpowiedziała: "W czasach
Bette magnaci rządzący Fabryką Snów naprawdę wiedzieli, jak nastawić kobiety przeciwko sobie, by mieć większą kontrolę nad nimi. Nie mogli sobie pozwolić, aby kobiety takie jak
Bette i
Joan połączyły siły. W tym czasie kobiety zawsze dostosowywały się do władzy, co oznaczało, że zawiązywały sojusze z mężczyznami, widząc inne kobiety jako zagrożenie". O ile
Crawford i
Davis nigdy nie były klinicznymi przykładami "chłopczyc do bicia" (jak choćby sponiewierana przez decydentów filmowych
Marilyn Monroe), to bezsprzecznie ówczesny system nie szczędził im ciosów. Obie miały bardzo różne podejście do swojej kariery. Ale obie płaciły za nią tę samą cenę.
Ryan Murphy podkreślał w jednym z wywiadów swoje rozczarowanie przegraną
Hillary Clinton w wyborach prezydenckich; przekonywał, że tylko jej zwycięstwo mogło spiąć historię
Crawford i
Davis w wymowną całość. Nadać jej symboliczny wymiar, pokazać realną zmianę w kwestii równouprawnienia w Hollywood. Bo mimo że postęp jest widoczny, wciąż istnieje problem systemowy: studia nie gwarantują równomiernego wsparcia finansowego dla projektów, które reżyserują kobiety, nie mówiąc już o ich zarobkach.
Najmocniejsze są w serialu sceny szoku wynikającego z blaknącej sławy. Gdy spoglądamy na dwie, większe niż kino gwiazdy po pięćdziesiątce, dociera do nas, jak bardzo zależy im na pokonaniu czasu. Toczą bój z własnym ego, nie akceptują przemijania urody, nie chcą stać się reliktem swojej epoki.
Crawford maczająca łokcie w misce z okładem cytrynowym czy
Davis mówiąca o znaczeniu stojących na jej półce Oscarów to zwiastuny zmierzchu, kojarzące się z Normą Desmond z
"Bulwaru Zachodzącego Słońca" Billyego Wildera. Ageizm ukazany w serialu do dziś jest w Hollywood nieprzepracowany. Ale jak pokazuje przykład grających swoje wielkie poprzedniczki
Susan Sarandon i
Jessiki Lange, dla współczesnych aktorek z Fabryki Snów telewizja może być najlepszym azylem. Nie tylko bezpiecznym schronieniem, oddaleniem wizji emerytury, ale też powrotem do gwiazdorskich czasów.
Joan Crawford i
Bette Davis nikt tego wyboru nie dał.