"The Last of Us" – już graliśmy!

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/news/%22The+Last+of+Us%22+%E2%80%93+ju%C5%BC+grali%C5%9Bmy-93404
Krótka rozgrywka w "The Last of Us" uświadamia kilka rzeczy: w życiu ważne są nożyczki i taśma samoprzylepna; odgłos klikania, który przywołuje wspomnienia peerelowskich zabawek, może zyskać nowy, przerażający kontekst; i wreszcie – przypomina nam, jak konstruuje się grozę i dlaczego wiele gier wcale nie jest strasznych.



Nie ukrywam, że na grę Naughty Dog czekałem dotąd karmiony wyłącznie fajnymi zwiastunami i zapowiedziami twórców. Według nich peregrynacja Joela i Ellie przez zniszczone Stany miała przywrócić pierwotne znaczenie terminowi survival horror. Szybka partia w tę grę uzmysłowiła mi od razu, że co jak co, ale twórcy serii "Uncharted" potraktowali temat z należytą powagą.

Wizualnie gra wygląda olśniewająco. Obok "Uncharted 3", autorstwa tego samego studia, "The Last of Us" to prawdziwe arcydzieło. I nie jest to zasługa błyskotek i wybuchów, bo tych w grze nie uświadczyłem prawie w ogóle. Kawałek otwartego terenu, który nasi bohaterowie obserwują na początku, zapiera dech w piersiach. Po "Enslaved" czy filmie "Jestem legendą" zawsze miło jest zobaczyć kolejny i niezwykle urokliwy przykład dekonstrukcji pustyni jako utartej już konwencji postapokalipsy. Zwłaszcza że krzywe i zniszczone wieżowce oraz popękana jezdnia porośnięta trawą bardzo gładko wprowadzają w ponury klimat gry. Na dodatek pada rzęsisty deszcz, który sprawia, że podobnie jak Joel odruchowo zasłaniamy się przed smagającą twarz ulewą. Coś wspaniałego. 

      

Wnętrza może nie są tak spektakularne, ale pustka, jaka w nich panuje, doskonale dopełnia uczucie wyobcowania w świecie, który stoi teraz pod znakiem ludzi zainfekowanych przez fikcyjną odmianę pasożytniczego grzyba, maczużnika. Pustka zresztą zaraz zostanie wypełniona przez głośne klikanie...

Przyznam szczerze, że ostatni raz niepokój, taki w kategorii czystego thrilleru, odczuwałem przy "System Shock 2". Od tamtej pory żadna gra, zwłaszcza pełna wyskakujących zza winkla potworów, nie zdołała wywołać innej reakcji poza pobłażliwym ziewnięciem. "The Last of Us" odwołuje się do mojego ulubionego sposobu straszenia. Jego osią nie są obrzydliwe sceny czy nagły dźwięk, a coś na kształt sceny z japońskiego "Kairo". Długi pasaż z tego filmu, kiedy to w kierunku ukrytego bohatera pełznie oderwana od cienia postać, to właśnie ten styl, który na każdym kroku pokazują nam twórcy "The Last of Us".

W grze widać zresztą inspiracje nie tylko powyższymi tytułami, ale i jednym z lepszych filmów postapokaliptycznych ostatnich czasów, czyli "28 dni później" Danny'ego Boyle'a. Gruzy znanego świata, zarażeni ludzie (tam wirusem, tu grzybem), którzy przecież nie są klasycznymi "zombiakami", a nadal żywymi istotami. Czekam tylko na zakręty fabularne, które postawią mózg w poprzek. Bo sama groza już wystarczająco dobrze robi na poziom adrenaliny. Pytacie o szczegóły?



Nie mija kwadrans, a troje bohaterów: Joel, Tess oraz Ellie, znajduje się w pobliżu pomieszczenia, w którym błąka się grupa zarażonych. Ci, przynajmniej w ogrywanym fragmencie, dzielą się na dwa rodzaje. Runnerzy znajdują się we wczesnym stadium infekcji. Można ich zastrzelić, bez problemu zaaplikować odpowiednią dawkę piąchopiryny i iść dalej. Problemem tylko jest to, że poruszają się w grupach. Ale to nie oni są największą przeszkodą, a osobniki w dalszym stadium, czyli Clickerzy. Clicker jest całkowicie ślepy – grzyb porasta jego głowę, a on sam już w niczym nie przypomina człowieka. Poznamy go z daleka, ale nie po wyglądzie, a charakterystycznym klikaniu, które jest formą echolokacji. Pikanterii dodaje niemożność pokonania go w zwykłej walce wręcz. Do Clickera trzeba się zakraść i załatwić po cichu, najlepiej ręcznie zrobionym (właśnie z nożyczek i taśmy) ostrzem. Oczywiście można też takiego delikwenta (tak samo jak Runnera) udusić, ale...

To będzie nasza pierwsza pomyłka i pierwszy restart. Joel sprawnym chwytem dusi zarażonego. Ten charczy trochę, ale w końcu osuwa się na ziemię. Napięcie lekko opada – już czujemy wyższość. I w tym momencie za plecami słyszymy nieludzkie wycie. Reszta stworów zareagowała na głos. Krótka i rozpaczliwa ucieczka zakończona oglądaniem martwego Joela. Z jego tętnicą szyjną mocuje się Clicker.

      

Oczywiście mamy też broń palną. W ekwipunku znajdzie się pistolet, rewolwer, ba!, nawet strzelba. Tylko co z tego, skoro jeden strzał oznacza biegnące w naszym kierunku, przy akompaniamencie potwornego wizgu, stado zarażonych. Oto moc "The Last of Us". Posiadasz broń, czasem nawet kilka sztuk amunicji, ale używasz jej tylko w ostateczności. Na szczęście, gdy opanujemy trasy, po których poruszają się wrogowie i wyeliminujemy najpierw Clickerów, idzie nam znacznie lepiej. Sam jednak koncept, w którym jesteśmy niewolnikami ciągłego napięcia w pomieszczeniu wypełnionym wrogami, których musimy eliminować pojedynczo, to coś wspaniałego. Zwłaszcza że Joel nawet w bezpośredniej walce nie jest zakapiorem. Owszem, przywali z sierpowego raz czy dwa, ale zaraz potem musi salwować się ucieczką.

Istotą survival horroru powinno być ciągłe napięcie, strach wywołany nie krótką scenką, a poczuciem beznadziei i irracjonalnym parciem naprzód, mimo żałosnych środków obrony. I te cele realizuje "The Last of Us". Panowie z Naughty Dog sięgają także do drugiego środka wyrazu, który w grach mocno się zużył i nie stanowi tak mocnego bodźca dopełniającego dobry horror. Udźwiękowienie jest tu równie ważne jak przekradanie się pomiędzy niebezpieczeństwami. Wyjący Runnerzy, charczący i klikający Clicker, który przy znalezieniu ofiary wydaje z siebie ścinający białko wrzask. Ogłuszający huk rewolweru w zamkniętym pomieszczeniu, rozpaczliwe sapanie Joela podczas ucieczki, wreszcie – ostatni odgłos. Gulgot, gdy krew tryska z przegryzionego gardła.

Naughty Dog idzie o krok dalej. W pewnym momencie przesuwamy ciężką skrzynię. Jej potworne rzężenie już wbija nam do głowy myśl, że może w pobliżu czai się jakiś zarażony. Może usłyszał i trzeba zbierać się do biegu. Chociaż w rzeczywistości zagrożenia nie ma, bo to typowy pasaż między jednym pomieszczeniem a drugim, dźwięk przesuwanego przedmiotu wywołuje niesamowity niepokój. 



"The Last of Us" to jedna z niewielu gier, na którą czekam nie tylko jako recenzent, ale jako wieloletni wielbiciel zniszczonych czy umierających światów. Króciutka rozgrywka w twór Naughty Dog nastroiła mnie jeszcze bardziej pozytywnie. O ile nic się nie zmieni, czeka nas prawdziwe odrodzenie survival horroru i porządnej grozy. W kalendarzu premier czerwiec warto zaznaczyć na czerwono.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones