Czytelnia FILMu: Supermodelki w kinie

FILM /
https://www.filmweb.pl/news/Czytelnia+FILMu%3A+Supermodelki+w+kinie-53835
21 sierpnia wraz z premierą "Miłości na wybiegu" Krzysztofa Langa, w której Karolina Gorczyca gra dziewczynę z prowincji aspirującą do sukcesu w brutalnym świecie mody, przypomni nam się, że kino kocha modelki, bo żywi się pięknem ludzkiego ciała, a modelki kochają kino, bo są głodne szacunku. Że ta obustronna miłość miewa kaprysy, przypomina Michał Walkiewicz w sierpniowym numerze "Filmu". Artykuł pojawił się właśnie w czytelni magazynu na Filmwebie.



MTA,  CZYLI MODELKA,  TROCHĘ  AKTORKA

Ukuty przez Amerykanów termin MTA (Model Turned Actress) jest znaczeniowo ambiwalentny. Trochę modelka, trochę aktorka; w połowie szyderstwo, w połowie pochwała. W praktyce zaś jest na tyle szeroki, że na dobrą sprawę nie wiadomo, kogo dotyczy (a jeśli tego nie wiadomo, wychodzi na to, że wszystkich). W równym stopniu odnosi się do miss Teksasu reklamującej wyroby lokalnego browaru, co do sezonowych gwiazdek Internetu; podlotka, który prosto ze stażu w europejskich stolicach mody wskakuje na głębokie wody filmu, i supermodelek-weteranek, dla których występ przed kamerą jest wisienką na torcie kariery.

Z prozaicznego powodu rzadko obejmuje mężczyzn. Modeling pozostaje jedną z nielicznych profesji, która bardziej opłaca się kobietom (według szacunków "Forbesa", najbardziej rozchwytywani modele zarabiają cztery razy mniej niż ich koleżanki po fachu).

Nieostrość tego zjawiska podkreślona zostaje dodatkowo przez brak wyraźnego rodowodu. Można podejrzewać, że jest stare jak kino, lecz przecież kim innym z punktu widzenia X Muzy jest anonimowa modelka zdejmowana kinematografem na początku XX wieku, a kim innym są ikony burzliwych i szykownych lat 60., Veruschka i Twiggy, pojawiające się w filmach Michelangelo Antonioniego i Kena Russella.

"Był okres, że mianem MTA określano wielką gwiazdę wybiegu, która odgrywając rolę samej siebie, spacerowała po planie w bikini – mówi redaktorka strony internetowej models.com – Lecz ten czas bezpowrotnie minął". Nie można odmówić jej racji. Ambicje kobiet i dziewcząt mniej lub bardziej utalentowanych, wszystkie próby przełamania dominujących stereotypów, odnalezienia się w labiryncie sztuki przez duże S, a także przelotne flirty z filmem składają się bowiem na całkiem dochodowy biznes. Otoczone przez kulturę masową kultem, modelki są dla filmowców oczkiem w głowie. Bez względu na to, ile Złotych Globów wzniosą i ile gorzkich Złotych Malin przełkną, pozostaną bowiem tam, gdzie współczesna cywilizacja wyznaczyła im miejsce – na topie.

Misja: aktorstwo

Kocice wybiegów, które postanowiły zmienić branżę, są tak oczywistym i powszechnym elementem kinowego pejzażu jak aktorzy bez szkół filmowych. Pojawiają się w obrazach komercyjnych i artystycznych, rozrywkowych i refleksyjnych, niezależnych i z głównego nurtu. W wielkich hitach z Hollywood i wizualnych eksperymentach performerów z Barbadosu. W każdym gatunku, w każdej przegródce. Ich liczba rośnie proporcjonalnie do liczby produkowanych filmów (prym wiodą Indie i USA).

Owa powszechność nie oznacza jednak, że modelka, która przechodzi na drugą stronę lustra, startuje z czystą kartą. To wciąż, jak dekadę i pół wieku wcześniej, zawód "misyjny", ciągła walka z rozpowszechnionymi stereotypami na temat planety Moda i aktorskich umiejętności jej mieszkanek. Przymiotniki takie jak "smukła", "posągowa" i "piękna" rzadko bywają atutem w rolach wymagających, cytując Sartre’a, "urzeczywistnienia się w odgrywanej postaci".

"Pamiętam, że przejście od modelingu do aktorstwa było jedną z najlepszych rzeczy, jaka mi się przytrafiła. Nie ufano mi, musiałam więc pracować ciężej niż kiedykolwiek. Brałam lekcje, chodziłam na przesłuchania, byłam lepiej zmotywowana"– wspomina Andie MacDowell, która po gorzko przyjętym debiucie w "Greystoke: Legenda Tarzana, władcy małp" Hugh Hudsona kilkanaście lat pracowała na pozycję szanowanej aktorki. Z podobnych świadectw można złożyć książkę.

Świadome tego stanu rzeczy agencje i firmy pośredniczące coraz częściej angażują się w pomoc dla potencjalnych gwiazdek spod znaku MTA. Michael Flutie, menadżer talentów i popularny agent modelek, który wprowadził do Hollywood takie nazwiska jak Jaime King ("Sin City"), Alexis Bledel ("Kochane kłopoty"), czy Laura Prepon ("Różowe lata 70."), widzi progres w relacji swoich podopiecznych z biznesem filmowym: "Myślę, że przemysł zrobił się dojrzalszy i że dorosły też dziewczyny aspirujące do aktorstwa. Nauczyliśmy się, że jeśli modelka chce zostać poważną aktorką, musimy szukać dla niej poważnej roli".

Trudno jednak podzielać entuzjazm Flutiego, bo przecież w strategii, polegającej na odradzaniu modelkom ról epizodycznych albo występów w charakterze kwiatka do kożucha, jest coś utopijnego. Credo hollywoodzkich producentów brzmi: "nie ma ludzi niezastąpionych". Rezerwowe dziewczyny z największych agencji nie mogą sobie pozwolić na fochy, gdy ktoś proponuje im rolę "panienki przy barze" w nowych przygodach Jamesa Bonda lub "seksownej laski numer 6" w kolejnej odsłonie "American Pie". Takie występy zamieniły wiele snów o wielkości w koszmary, ale to wciąż najlepsza ścieżka ku reflektorom sławy.  

Moda pod młotkiem sztuki

"Nogi tej pięknej blondynki sięgają nieba, lecz gdy otwiera usta, nikt z was nie chciałby znaleźć się w pobliżu. Na pytanie o słynnego cesarza Francji, który słynął z militarnych podbojów i niskiego wzrostu odpowiada pytaniem, spłoszona jak łania: »Czy to Pierre?«".

To nie kiepski dowcip lub scena z satyrycznej komedii, ale fragment programu "Najmądrzejsze modelki Ameryki", który w stylistyce przeżartego infantylizmem MTV udowadnia, że modelkom (i modelom) nie po drodze z inteligencją i wiedzą ogólną.

Pielęgnowanie krzywdzącego stereotypu na antenie rozrywkowej telewizji, wymagającej uproszczeń i homogenicznego przekazu, jest proste. W kinie trudniej fałszywe wyobrażenia podsycać, bo przecież aktorzy, jeśli już się pojedynkują, to nie na wiedzę ogólną tylko na tzw. inteligencję emocjonalną. Aktorka i modelka są ulepione z tej samej substancji uczuciowej, reżyser/fotograf może je formować wedle własnych potrzeb. Oddzielone są natomiast doświadczeniem, ponieważ dotychczas formowano je za pomocą innych technik i nadawano im inne kształty.

Bliskie modelce konwencje estetyczne rzadko znajdują zastosowanie w kinie. Ich zasadniczą cechą jest statyczność (w przypadku fotografii, gdzie istnieje tylko zamrożona w kadrze imitacja ruchu) lub emocjonalny minimalizm (jak na pokazach mody, które nieodparcie kojarzą się z określonym zachowaniem i wyglądem jego uczestniczek: neutralnym wyrazem twarzy, jednostajnym krokiem, swoistą androgynicznością). Kino z kolei to festiwal ruchu i zmiennych emocji. To właśnie z tej przyczyny zderzenie zuniwersalizowanych zachowań rodem z wybiegu z dynamiczną materią aktorstwa tak rzadko przynosi satysfakcjonujące rezultaty.

Flutie utrzymuje, że pozowanie dla czołowego fotografa "Vouge’a", Stevena Kleina, nie różni się diametralnie od pracy na planie "Pearl Harbor" Michaela Baya. Trzeba jednak pamiętać, że sukcesów artystycznych nie odnoszą zazwyczaj dziewczyny grające w wakacyjnych przebojach. Charlize Theron, która oszpeciła się na potrzeby roli w "Monster" Patty Jenkins, już nigdy nie powróciła do dawnego emploi. Założyła flanelowe koszule i dżinsy, komiksowe heroiny i sprytne złodziejki pożeniła ze steranymi górniczkami i policjantkami. Efektem była kolejna nominacja do Oscara za "Daleką północ" Niki Caro i kapitalna, acz niedoceniona rola w "W dolinie Elah" Paula Haggisa. Awans na "pełnoprawną" aktorkę był godziwą zapłatą za wysiłek rozszerzenia wizerunku. Kino zrobiło z nią to, co potrafi najlepiej. Zaanektowało wizerunek kobiecości zaproponowany przez modę. Pobawiło się nim, przekształciło, zburzyło i złożyło od nowa. Wszystko w imię niezawisłości sztuki, która sama ma moc opierania się wszelkim modom.

Jedna wielka rodzina?

W "Prêt-à-porter" Roberta Altmana, najcelniejszej jak dotąd satyrze na wielką modę, jest scena zbiorowej fotografii, do której stają aktorzy i aktorki, projektanci i modelki.  Na czas błysku flesza obydwie rzeczywistości zostają zrównane – tak artystycznie (muza Felliniego, Anouk Aimée obok Jeana Paula Gaultiera), jak i społecznie (wszyscy jesteśmy tą samą wielką rodziną, designerami waszych marzeń). Lauren Bacall, Kim Basinger, Uma Thurman, Audrey Hepburn, Geena Davis, Isabella Rossellini, Emmanuelle Béart, Jessica Lange, Sharon Stone, Anjelica Huston – te kobiety zawsze będą kojarzyć się z kinem, a nie z modą, choć wszystkie zaczynały jako modelki.

Zasada wyznaczająca granicę flirtu między dwoma biznesami jest prosta: im więcej z modelki, tym mniej z aktorki. Im bardziej "top" i "super", tym mniejsza szansa na powodzenie w filmie. I paradoks na sam koniec: im dłużej w branży, tym większa odpowiedzialność za jej celuloidowy obraz. Bo kto, jeśli nie supermodelki, ma udowodnić szerokiej publiczności, że w zdrowym ciele może zamieszkać zdrowy duch?

MICHAŁ  WALKIEWICZ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones