Z jednej strony listy z pogróżkami, z drugiej okrzyki "Hańba", oto rzeczywistość Nowej Zelandii po rozwiązaniu sprawy
"Hobbita". Sprawa ta zamiast jednoczyć Nowozelandczyków, doprowadziła do ostrego podziału.
Wszystkiemu winne jest tempo uchwalania zmian w przepisach prawa pracy, które doprecyzowały zasady zatrudniania pracowników w przemyśle filmowym. Był to jeden z warunków porozumienia zawartego przez rząd z Warner Bros. gwarantująca pozostawienie produkcji
"Hobbita" w Nowej Zelandii. Ustawa nie przeszła bowiem normalnej drogi legislacyjnej, ale została przyjęta w ekspresowym tempie. To hańba – krzyczą opozycyjni prawnicy. Twierdzą oni, że rząd Nowej Zelandii ugiął się pod dyktatem międzynarodowego koncernu czyniąc tym samym niezwykle szkodliwy precedens, który zemści się w przyszłości.
Z drugiej strony wielu Nowozelandczyków ostro walczyło o utrzymanie
"Hobbita" na wyspach. Członkowie aktorskiego związku zawodowego, który doprowadził do chwilowego bojkotu produkcji, otrzymywali ponoć listy z pogróżkami.
Jak cała ta sytuacja wpłynie na jakość filmu, tego na razie nie wiadomo.