Kolejny dzień na festiwalu w Wenecji przyniósł nam zarówno dzieła dialogujące z historią najnowszą, jak i tą dawniejszą. W "The Wizard of Kremlin" mistrz francuskiego kina Olivier Assayas postanowił przedstawić fikcyjną biografię Władimira Putina. Z kolei w napisanym wspólnie z twórcą "The Brutalist" filmie "The Testament of Ann Lee" reżyserka Mona Fastvold opowiedziała historię reformatorki religijnej poprzez musicalową formę. Filmy recenzują dla nas Jakub Popielecki oraz Małgorzata Steciak.
"The Wizard of Kremlin" – recenzja filmu
Sztukmistrz z Putina autor: Jakub Popielecki
Kiedy
Patryk Vega nakręcił swojego "
Putina", wyszedł mu film może zły i kuriozalny, ale przy okazji absolutnie osobny, autorski. A tu nagle dziwny zwrot akcji: za ten sam temat zabiera się
Olivier Assayas, uznany twórca międzynarodowego kina autorskiego, laureat nagród i dysponent prestiżu, a wychodzi mu film nudniejszy i bardziej nijaki. Niestety, "
The Wizard of Kremlin" przypomina wikipedyjną wyliczankę faktów z najnowszej historii Rosji – z tą różnicą, że Wikipedia jest fajniejsza. Najbliżej bycia "jakimś" jest tu chyba
Jude Law w roli
Putina, wdzięcznie naśladujący prezydenckie manieryzmy i mowę ciała. Ale kiedy spytacie, czy jest tu też jakieś godne
Vegi kuriozum, to odeślę Was pod ten sam adres.
Putin przemawia bowiem głosem
Jude’a Lawa z całym dobrodziejstwem inwentarza – łącznie z jego brytyjskim akcentem. A najśmieszniejsze, że to nawet nie jest film o
Putinie.
Głównym bohaterem "
The Wizard of Kremlin" jest przecież Wadim Baranow (
Paul Dano), fikcyjny protagonista powieści
Giuliana da Empolego, która posłużyła za podstawę scenariusza. Mówi się, że Baranow był inspirowany osobą rosyjskiego polityka Władysława Surkowa. W rękach
Assayasa jest jednak przede wszystkim kluczem do portretu Rosji przełomu wieków. Reżyser cofa się do wczesnych lat 90. i podąża dalej tropem swojego bohatera: Wadim przechodzi ścieżkę od ambitnego reżysera teatralnego przez cynicznego producenta telewizyjnych reality shows po bezwzględnego spin doctora i naczelnego propagandystę Rosji, który pomógł wynieść Władimira Putina na jego carski tron. Po wycofaniu się z polityki Baranow postanawia jednak wyznać swoje grzechy amerykańskiemu dziennikarzowi (
Jeffrey Wright) i jego spowiedź stanowi ramę narracyjną filmu. To opowieść o stopniowej deziluzji idealisty odkrywającego, że Rosja nie zmieniła się wcale po upadku żelaznej kurtyny. Ale też opowieść o artyście, który spełnia swoje marzenie i zaczyna dosłownie kreować rzeczywistość – nawet jeśli musi uciec się do języka kiczu i przemocy.
Assayas brał już na warsztat burzliwe karty historii w takich filmach jak "
Carlos" (2010) czy "
WASP. Sieć szpiegów" (2019). W "
The Wizard of Kremlin" próbuje jednak objąć wzrokiem naprawdę spory kawał dziejów i w rezultacie skacze po łebkach. Opowieść zaczyna się w tonie nostalgii za przedpotopowo obciachowymi fryzurami lat 90., ale szybko przechodzimy do kartkowania kolejnych rozdziałów podręcznika. No i leci: "abdykacja"
Borysa Jelcyna, wojna w Czeczenii, zatonięcie okrętu Kursk, pomarańczowa rewolucja, Pussy Riot, olimpiada w Soczi, aneksja Krymu…
Assayasowi nie udaje się zbudować dramaturgii tego ciągu wydarzeń: raczej wylicza rzeczy niż pokazuje, jak jedna wynika z drugiej. A przy okazji w ich natłoku gubi swojego bohatera.
PEŁNY TEKST RECENZJI MOŻECIE PRZECZYTAĆ KLIKAJĄC TUTAJ. "The Testament of Ann Lee" – recenzja filmu
Do tańca i do różańca autorka: Małgorzata Steciak
Gdyby w kinie arthouse'owym istniała taka kategoria jak "power couple",
Mona Fastvold i
Brady Corbet pasowaliby do niej idealnie. Rok temu on pokazywał w Wenecji wyreżyserowanego przez siebie "
Brutalistę", do którego scenariusz powstał we współpracy z nią. W tym roku ona walczy o Złotego Lwa swoim "
The Testament of Ann Lee", do którego scenariusz również napisali wspólnie.
Bohaterką najnowszego filmu autorki "
Świata, który nadejdzie" jest Ann Lee (w tej roli
Amanda Seyfried), założycielka ortodoksyjnego odłamu kwakrów zwanego szejkersami. Urodzona w XVIII wieku w Manchesterze Lee wierzyła w całkowitą równość kobiet i mężczyzn, co już samo w sobie było w tamtych czasach dość wywrotową ideą. Charyzmatyczna liderka i jej wyznawcy prowadzili ascetyczny styl życia i oddawali się rytualnym, transowym tańcom i śpiewom. Charakterystyczne drżenie ciała podczas modlitwy, od którego wzięło nazwę ich ugrupowanie, miało być drogą do nawiązania bliższego kontaktu z Bogiem. Lee narzucała swoim wyznawcom kategoryczny celibat, a także kult pracy, który zaowocował osobnym, minimalistycznym stylem wzornictwa.
Czołówka wygląda tu jak zapowiedź folk horroru rodem z "
Czarownicy"
Roberta Eggersa. Plansze z nazwiskami obsady i ekipy (w grupie producentek filmu jest
Klaudia Śmieja – jeden z nielicznych polskich akcentów w tegorocznej Wenecji!) zostają przecięte ujęciami grupy wyznawców Ann Lee przemierzających tanecznym krokiem las. Ich ruchy są nerwowe, oddechy rwane, jakby uciekali przed czymś w popłochu. Na zmianę unoszą ręce do nieba i uderzają dłońmi o ramiona, niczym w ekstatycznym transie. Ezoteryczna, szarpana narracja wkrótce ustępuje jednak miejsca tej bardziej tradycyjnej, spod znaku "od kołyski po grób". Narratorka, głosem jednej z wyznawczyń Matki Ann Lee, granej przez
Thomasin McKenzie, przeprowadza nas przez kolejne etapy życia bohaterki. Opowiada o jej silnej awersji do seksualności, która przerodziła się w jedną z najważniejszych doktryn szejkersów, mówi o jej obezwładniającym smutku, który Lee próbuje zagłuszyć pracą do upadłego, nieudanym małżeństwie i powracających epizodach duchowego uniesienia. Towarzyszy nam przez wszystkie rozdziały jej religijnej drogi, od skromnych początków w niewielkiej grupie wyznawców na czele z jej ukochanym bratem, aż do rozkwitu jej działalności w Niskayunie w Ameryce.
PEŁNĄ RECENZJĘ FILMU MOŻECIE PRZECZYTAĆ KLIKAJĄC TUTAJ.