Recenzja filmu

Haker (2002)
Janusz Zaorski
Bartosz Obuchowicz
Piotr Miazga

Game over

Lubię polskie filmy, nieprzerwanie wierzę w rodzimą kinematografię i marzę, że kiedyś zacznie odnosić ona sukcesy na ekranach całego świata. Co jakiś czas jednak dane mi jest obejrzeć polski
Lubię polskie filmy, nieprzerwanie wierzę w rodzimą kinematografię i marzę, że kiedyś zacznie odnosić ona sukcesy na ekranach całego świata. Co jakiś czas jednak dane mi jest obejrzeć polski film, który sprawia, że zaczynam wątpić w swój patriotyzm. Kilka miesięcy temu taki stan ducha dopadł mnie po projekcji "Rób swoje, ryzyko jest twoje", teraz podobnie czuję się po obejrzeniu najnowszej komedii sensacyjnej Janusza Zaorskiego pt. "Haker". Bohaterami filmu są dwaj przyjaciele: nieśmiały i zakompleksiony Marcin "McFly" Makowski, genialny haker oraz jego przyjaciel Adam Nowak, znany bardziej jako Turbo - bogaty luzak, gwiazda szkolnych korytarzy, który do całkiem pokaźnego kieszonkowego dorabia sobie hakowaniem. W wyniku całego zbiegu mniej lub jeszcze mniej prawdopodobnych okoliczności McFly i Turbo trafiają w ręce Kosy, groźnego przestępcy, który umiejętności młodocianych hakerów pragnie wykorzystać dla własnej kryminalnej działalności. Chłopcy próbują stawić mu czoła, ale kiedy Kosa porywa piękną Laurę, w której po kryjomu kocha się Marcin, sytuacja staje się naprawdę poważna... Nad scenariuszem do "Hakera" pracowało wiele osób, tekst powstał na podstawie pomysłu Filipa Kovcina i Tomasza Solarewicza, który później przerobiony został przez Marka Nowowiejskiego i Janusza Zaorskiego. Przy budowaniu filmowych dialogów swoją pomocą służył m.in. Mikołaj Korzyński, autor scenariusza do "Chłopaki nie płaczą", a mimo to "Haker" jest obrazem, który po prostu nie ma scenariusza. Jest zlepkiem zrealizowanych pod publiczkę scen, niekiedy nie wnoszących zupełnie niczego do fabuły, które na siłę połączono ze sobą naiwną i banalną historyjką znaną z setek wcześniejszych produkcji tego typu. Pamiętam, że podczas zajęć Akademii Filmowej prof. Marszałek mówił, że dobry film charakteryzuje się tym, iż nie ma w nim nic zbędnego, każde ujęcie, każdy gest, słowo, element scenografii, wszystko to czemuś służy. Jeśli tak patrzeć na "Hakera" to jest to wręcz wzorcowy przykład filmu złego. Obraz Zaorskiego pełen jest pustych scen, nie mających żadnego znaczenia dla rozwoju fabuły, które zostały zrealizowane chyba tylko dlatego, że reżyser liczył, iż na siłę umieszczając w swoim projekcie odniesienia do "Matrixa" i "Tomb Raidera" zyska przychylność młodej widowni. Podobnie rzecz się ma z dialogami, sztucznymi, banalnymi, rażącymi wysilonym luzem. Nie wiem dlaczego, ale od jakiegoś czasu większość rodzimych produkcji traktujących o młodzieży sprawia wrażenie, jakby pracowały nad nią osoby, które o młodzieży nie mają zielonego pojęcia. "Słodko gorzki", "To my", czy nieszczęsny serial Małgorzaty Potockiej "Klasa na obcasach" są najdobitniejszymi przykładami tego rodzaju produkcji - wydumanych, silących się na luz i sztucznych, nie mających nic wspólnego z rzeczywistością. Kiedyś powstawały w Polsce wspaniałe produkcje przeznaczone dla nastolatków: "Stawiam na Tolka Banana", "Szaleństwo Majki Skowron", "Wakacje z duchami", "Podróż za jeden uśmiech" - to filmy, które do dziś są oglądane przez kolejne pokolenia widzów. Czy współcześni artyści nie mogą się na nich wzorować? Podczas konferencji prasowej twórcy mówili, że pracując nad filmem konsultowali się z prawdziwymi hakerami, którzy doradzali im, jak najrzetelniej przedstawić ten proceder na ekranie. Cóż, rezultatów owych konsultacji w ogóle nie widać. Zaorski unika pokazywania ekranu komputera, na którym "pracują" młodociani przestępcy, co wydaje się mądrym posunięciem bowiem nie serwuje nam udających hakowanie animacji 3D, jak to ma miejsce w "Kodzie dostępu", ale za to raz po raz uracza nas widokami stron www wyglądających tak jakby zostały zrealizowane co najmniej 10 lat temu i to przez grafika, który o tworzeniu witryn nie ma zielonego pojęcia. Prezentacjom tym towarzyszą wygłaszane przez komputer za pomocą syntezatora mowy niezrozumiałe w większości (zapewne budżet nie pozwolił na wykorzystanie profesjonalnego syntezatora) teksty, które chyba zdaniem twórców występują w internecie nagminnie i na każdej stronie (?). Znacznie lepiej "Haker" prezentuje się od strony aktorskiej. Stara gwardia w osobach Marka Kondrata, Bogusława Lindy i Pawła Wilczaka radzi sobie całkiem nieźle. Na największe brawa zasługuje odtwarzający postać palacza Tośka - Bogusław Linda. Nieszczęście odgrywanego przez aktora bohatera polega na tym, że jest on niezwykle podobny do popularnego gwiazdora... Bogusława Lindy. Sceny z jego udziałem należą do najlepszych w filmie i wywołują wśród widzów salwy śmiechu. Dobrze wypada Bartosz Obuchowicz jako Marcin, ale jak ktoś kiedyś powiedział Obuchowicz zawsze gra nieźle, a ta rola tylko to potwierdza. Mam nadzieję, że jeszcze nie raz będę miał przyjemność oglądać Obuchowicza na dużym ekranie, bowiem jest to aktor niezwykle utalentowany, mający w sobie olbrzymi potencjał. Sympatyczne wrażenie wywarła na mnie także piękna Kasia Smutniak, która braki w warsztacie aktorskim (to druga rola w jej karierze) nadrabiała niesamowitą urodą. Nieciekawie wypadł natomiast debiutujący w filmie Piotr Miazga jako Turbo. Jego kreacja była niezwykle sztuczna, miejscami pretensjonalna i w ogóle nie przekonująca, ale o to ostatnie nie można mieć do niego pretensji bowiem postaci wymyślonych przez scenarzystów "Hakera" po prostu nie da się zagrać w sposób przekonujący. Na chwilkę jeszcze zatrzymam się przy muzyce, za którą odpowiedzialny jest Marek Kościkiewicz, muzyk znany m.in. ze współpracy z zespołem De Mono. Kościkiewicz odszedł od klimatów prezentowanych przez De Mono i zaprezentował nam muzykę będącą połączeniem utworów hip-hopowych, klubowych i tanecznych. Na soundtracku znalazły się kompozycje takich wykonawców jak: Smolik, Futro, Cool Kids of Death, Fiolka, a nawet ogromny przebój grupy Touch and Go "Straight... to number One". Jeżeli ktoś lubi takie klimaty to na pewno nie będzie zawiedziony muzyczną stroną filmu. Ostatnią uwagę mam do twórców "Hakera". Finałowe sceny filmu rozgrywają się w Los Angeles, na plażach w Santa Monica i w okolicach Malibu, jednak zostały one zrealizowane tak, że z powodzeniem mogły zostać nakręcone gdziekolwiek, czyli również w Polsce. Większa część finału rozgrywa się na plaży w Malibu, która po prostu nie różni się specjalnie od plaży w Sopocie, Łebie, czy Jastarni. Chyba tylko po to, żeby widzowie nie mieli wątpliwości, iż bohaterowie rzeczywiście są w USA, w scenie na krótką chwilę pojawia się amerykański samochód policyjny, z dwoma funkcjonariuszami, z których jeden jest Afro-amerykanką. Film kończy panorama przedstawiająca słynny napis HOLLYWOOD. "Amerykańskie" sceny trwają w filmie ok. 3-5 minut i poważnie wątpię w to, że aby je nakręcić ekipa musiała pojechać do Stanów. Patrząc na efekt końcowy jestem wręcz pewien, że mogły one powstać w Polsce i zapewne byłyby dużo tańsze. W dzisiejszych czasach, kiedy głośno mówi się, iż na kinematografię nie ma pieniędzy takie zachowania wydają się być mocno zastanawiające... Nie polecam "Hakera" nikomu. Do kina iść nie warto, na wideo, gdzie zapewne niebawem film Zaorskiego trafi, też szkoda pieniędzy. Moja rada - trzymajcie się od "Hakera" z daleka.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones