Recenzja filmu

Maratończyk (1976)
John Schlesinger
Laurence Olivier
Dustin Hoffman

Diamenty (nie) są wieczne

Do obejrzenia dzieła Schlesingera przymierzałem się przez kilka lat. Gdy w końcu nadarzyła się okazja, nie żałowałem od pierwszej sceny. Jest to jeden z najlepszych thrillerów, nie tylko
Twórczość Johna Schlesingera można podzielić na 2 etapy – brytyjski i amerykański. Ten pierwszy przypada na lata sześćdziesiąte i zaowocował takimi dziełami jak "Rodzaj miłości", "Darling" czy "Z dala od zgiełku". Od 1969 roku Schlesinger tworzył głównie w Stanach Zjednoczonych, a jego nowe dzieła zaskakiwały mnogością wątków i bogactwem gatunkowym. O ile wcześniej tworzył głównie melodramaty, tak kolejne lata przyniosły również mroczniejsze produkcje, m. in. nagrodzonego trzema Oscarami "Nocnego kowboja", osadzony w latach trzydziestych thriller "Dzień szarańczy" czy wreszcie - ekranizację powieści Williama Goldmana pt. "Maratończyk". Tę ostatnią uważam za kwintesencję twórczości Schlesingera, choć Brytyjczyk uraczył nas później jeszcze niejednym wybitnym obrazem.


Fabuła "Maratończyka" toczy się wielotorowo. Wypadek w środku miasta, w którym ginie dwóch staruszków. Podstarzały student historii pragnący dzięki pracy dyplomowej oczyścić imię zmarłego ojca. Tajny agent amerykański, który omal nie ginie w zamachach (liczba mnoga została użyta celowo). Tajemniczy starszy pan, który przybywa z egzotycznego kraju do Nowego Jorku. Dwóch panów w garniturach. To tylko zalążek wydarzeń, które w pewnym momencie łączą się w całość. Scenariusz został rozpisany perfekcyjnie. Kolejne sceny są jak cegły w murze, pojedyncza wydaje się nieistotna, jednak razem tworzą zwartą całość. W końcu w intrygę, z brylantami w tle, zostaje wplątany Thomas "Babe" Levy, główny bohater, tytułowy maratończyk.


Schlesinger, jak w każdym swoim filmie, zebrał na planie plejadę gwiazd kina. Główne role grają Dustin Hoffman, Laurence Oliver i Roy Scheider. Może nie są to ich najbardziej znane kreacje, jednak potwierdzają oni swój kunszt i to dzięki nim nie można oderwać wzroku od ekranu. Role swego życia zagrali Marthe Keller i William Devane, o których później w zasadzie słuch zaginął. 68-letni Olivier, grający tym razem czarny charakter, całkiem zasłużenie został nominowany do Nagrody Akademii. Szczególne brawa należą mu się tym bardziej, że chorował wtedy na raka i w zasadzie nie był pewien, czy dożyje premiery filmu. Dustin Hoffman nie ograniczył się jedynie do przeczytania scenariusza, ale, by lepiej przygotować się do głównej roli, zaczął trenować bieganie. Obstawał również przy jak największym realizmie scen, w których brał udział, mimo że niejednokrotnie ryzykował zdrowiem. Oprócz wyżej wymienionych postaci w "Maratończyku" epizodyczne role zagrali aktorzy, których świat poznał w przyszłości, np. Treat Williams, czyli sam Berger z "Hair" Miloša Formana czy John Heard, filmowy ojciec Kevina samego w domu i w Nowym Jorku.


Poza scenariuszem, nad którym zdążyłem się pozachwycać, na szczególną uwagę zasługuje również świetna muzyka autorstwa Michaela Smalla, twórcy muzyki do m. in. "Klute" czy "Listonosz zawsze dzwoni dwa razy", a także dźwięk i montaż dźwięku. Niespokojne nuty grane na fortepianie potęgują uczucie niewidzialnego zagrożenia. Gdy nie słychać muzyki, cisza godnie ją zastępuje. Wszystko to sprawia, że do końca nie domyślamy się, co nastąpi w kolejnej scenie. No i to powtarzane w kółko pytanie: "Czy jest bezpiecznie?"...


Oglądając "Maratończyka", należy być cierpliwym. Akcja rozwija się powoli acz systematycznie. Nie uświadczymy wiele krwi, ale zostaniemy wystawieni na ból. Nie obejrzymy spektakularnych efektów specjalnych, ponieważ takowe najzwyczajniej w świecie nie są potrzebne. W pewnym momencie zaczynamy się bać, zgrzytać zębami… I uciekać.

Do obejrzenia dzieła Schlesingera przymierzałem się przez kilka lat. Gdy w końcu nadarzyła się okazja, nie żałowałem od pierwszej sceny. Jest to jeden z najlepszych thrillerów, nie tylko amerykańskich i nie tylko lat siedemdziesiątych. William Goldman w niemal idealny sposób zaadaptował własną powieść, całkiem zasłużenie zdobywając nominację do Złotego Globu za najlepszy scenariusz, a brytyjski reżyser genialnie połączył elementy produkcji w całość. Film bardzo przyjemnie się ogląda i mimo czterdziestki na karku nic a nic się nie zestarzał. Gorąco polecam wielbicielom porządnego kina.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Maratończyk. Zawsze to słowo kojarzyło się z Etiopczykiem, który cały czas biegnie, biegnie i biegnie, a... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones