Recenzja filmu

O jeden most za daleko (1977)
Richard Attenborough
Sean Connery
Anthony Hopkins

Film wojenny w unikalnym stylu

Jest to jeden z ostatnich filmów wojennych realizowany według tzw. "starej" koncepcji, czyli przedstawiający w sposób całościowy przebieg bitew, jakie miały miejsce podczas drugiej wojny
Jest to jeden z ostatnich filmów wojennych realizowany według tzw. "starej" koncepcji, czyli przedstawiający w sposób całościowy przebieg bitew, jakie miały miejsce podczas drugiej wojny światowej. Należy do nich choćby "Najdłuższy dzień", "Bitwa o Anglię", "Most na Renie". Postacie występują tutaj głównie epizodycznie i w dużej ilości, przez pryzmat ich losów zarysowuje się widzowi cała operacja, przedstawiająca ze szczegółami kluczowe wydarzenia. W tym gatunku kina wojennego, jak i w gatunku kina wojenno-przygodowego ("Parszywa dwunastka", "Działa Navarony", "Tylko dla Orłów"), wojna jest monumentalna, patetyczna, bohaterska, jeśli zaś występują przeciwności tych cech, to zupełnie na drugim planie. Następne miało już być kino antywojenne ukazujące wojnę oczami pojedynczych ludzi, walczących na pierwszej linii i ich zachowanie w obliczu ekstremalnych sytuacji. "O jeden most za daleko" należy do pierwszej kategorii filmu wojennego, ale widać już tutaj nieco głębsze zarysowanie charakterów postaci, a i wydźwięk wojennego absurdu jest tutaj silny. Siłą napędową tego filmu, poza wartkim scenariuszem opartym na książce korespondenta wojennego Corneliusa Ryana, jest plejada ówczesnych aktorów i w odróżnieniu od "guest starów" z innych filmów, tu nie chodziło o przyciągnięcie widzów na nazwisko, gwiazdy tutaj po prostu świecą swoją doskonałą grą aktorską i indywidualnym charakterem. Niezapomniane sceny majora z parasolem pertraktującego z Niemcami (Christopher Good jako major Carlyle), martwego żołnierza, wokół którego rozsypują się czerwone, spadochroniarskie berety, sierżanta (James Caan) grożącego lekarzowi bronią, to dzięki takim wspaniałym pojedynczym sekwencjom pamięta się filmy. Samą operację poprzedza ukazanie fazy planowania i przygotowań ze wszystkimi szczegółami, jakie zaważyły na jej niepowodzeniu. Popisy daje tutaj fenomenalny Gene Hackman jako gen. Sosabowski, wielce pozytywna postać, który jako jedyny zdaje się dostrzegać nieuniknioną katastrofę. Wielki to ukłon w stronę Polaków, którzy w samej operacji, wbrew sobie, a na skutek brytyjskich błędów w planowaniu i dowodzeniu, nie odegrali większego udziału. Z gracją raz po raz oponuje mu Dirk Bogarde jako generał Browning. Stawkę generałów uzupełnia raz po raz nieprzyjemnie zaskakiwany Sean Connery jako generał Urquart i jego wyraz twarzy mówi wielokrotnie, jak kształtowała się sytuacja pod Arnhem. Poza tym popisowa rola genialnego Anthonego Hopkinsa jako pułkownika Frosta, a także świetne epizody Michaela Caina, Edwarda Foxa, Roberta Redforda, Maximiliana Schella, Liv Ullman i wielu innych znakomitych aktorów. Jak na film z ery sprzed komputerowych efektów specjalnych, wojna i sam desant wygląda bardzo dobrze, chyba nawet dziś nikt by się nie pokusił o takie odwzorowanie w oparciu o "fizyczną scenografię", dziś króluje grafika komputerowa, a czy takie plastikowe i zamazane efekty cyfrowe wyglądają ładnie, to już kwestia gustu. Scenografia i mundury są wykonane przyzwoicie i w odróżnieniu od innych filmów z tego okresu starano się trzymać poziom, jeśli chodzi o charakteryzację sprzętu. Efekty specjalne to znane z innych filmów "buchające ognie", choć sceny przełamania obrony niemieckiej wyglądają całkiem poprawnie - z bardzo ciekawym pokazaniem przesuwającego się ognia artyleryjskiego. Po takich filmach jak "Kompania braci" czy "Szeregowiec Ryan" sceny walki wyglądają dziś momentami niezbyt zachęcająco, acz jak na ówczesne standardy, a przede wszystkim możliwości techniczne, wygląda to naprawdę bardzo dobrze, zresztą w tym filmie pokazywanie walki nie jest głównym zamierzeniem twórców. Film ukazuję wojnę jako zmagania indywidualności, widzimy, jaki jest kontrast między wojną widzianą zza sztabowych map, a walką na pierwszej linii. Poza tym w pełni ukazuje rolę dowódców, ich inicjatywę, rzutkość, odwagę, niejednokrotnie narażali wprawdzie wiele istnień ludzkich, ale po to, by ocalić ich po wielokroć więcej. Ta jakże fascynująca bitwa stanowiła zresztą doskonały materiał do przedstawienia jasnych i ciemnych stron wojennych zmagań. Po początkowych sukcesach i euforii żołnierzy, że jednak się udało, że obyło się bez strat jak w DDay, rodzą się pierwsze trudności, których źródłem nie jest wróg, ale właśnie dowódcy. Pośpiech, bóg pola bitwy - czyli Chaos, czający się zawsze tam, gdzie wielkie armie, toczą swe boje, wyczekując najdogodniejszego momentu, tutaj bezwzględnie ukazuje swe oblicze. Giną kolejni bezimienni żołnierze, a uciekający czas oddala zwycięstwo coraz bardziej... Jeszcze wspaniały zryw dzielnych spadochroniarzy z 82-giej, most zdobyty, do celu kilkanaście kilometrów, czy zdążą? Nie. Nawet nie spróbują. "O jeden most za daleko..." powie tylko gen. Browning. "W 40. rocznicę walk w Arnhem podpułkownik Frost stanął na moście, spojrzał na zachód, co tak często i tak bezowocnie czynił czterdzieści lat wcześniej i zaczął opowiadać o parzących herbatę gwardzistach, a następnie przeszedł do niewielkich stosunkowo strat, jakie ponieśli gwardziści w porównaniu z 1 Powietrznodesantową i do wspaniałego wyczynu 82 Dywizji. Jego twarz pociemniała. Kiedy patrzyłem na niego jak zahipnotyzowany, Frost potrząsnął pięścią i wykrzyczał w przestrzeń pytanie do gwardzistów: - I wy to nazywacie walką?". S. E. Ambrose, "Obywatele w mundurach"
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones