Sony i Naughty Dog dawkują materiały promujące "The Last of Us" z iście niemiecką precyzją. Były już krótkie fragmenty gry i screeny, a teraz pojawiło się dwuetapowe demo, w które każdy zainteresowany będzie mógł zagrać już w ostatnim dniu maja. "
The Last of Us" dwoma krótkimi fragmentami rozgrywki pokazuje zupełnie inne tempo gry. Joel i Ellie podróżują przez opustoszałe miasto, by znaleźć pewnego człowieka. Rzecz prosta, zresztą zarys fabularny i tego fragmentu nie wygląda szczególnie bombastycznie. Bierze się młodą dziewczynę i przenosi z punktu A do punktu B.
Naughty Dog jednak – co pokazało już w filmach promocyjnych i przy okazji poprzedniego fragmentu gry – sprawnie wplata w prostą historię dość bogaty świat. Poza nielicznymi walkami, które rozgrywamy dość szybko (głównie na naszą niekorzyść), etap poszukiwania dawnego kolegi Joela polega głównie na uruchamianiu w odpowiednich momentach dyskusji między postaciami. Część graczy na pewno będzie znudzona takim podejściem do konstrukcji świata. Sporą część etapu wypełniają sekwencje zręcznościowe, tworzenie prowizorycznych mostków (z wielkiej dechy) czy Ellie, która ciągle wypytuje Joela o różne rzeczy z przeszłości. Część "miejska" co prawda kończy się całkiem spektakularną sceną strzelaniny i ucieczki, ale wydaje się jakby Naughty Dog grało w otwarte karty, pokazując etap w dużej mierze bardzo stonowany i spokojny. Wielbiciele nieustającej akcji i brnięcia po kolana w posoce nie znajdą tu zbyt wiele dla siebie. "
The Last of Us" sprawnie dawkuje nam mocne uderzenie dopiero w finale.
Świat "
The Last of Us", w który wprowadzają nas konwersacje odpalane przy okazji np. widzianego billboardu o ewakuacji, jest przerażająco smutny. W przeciwieństwie do dość intensywnego i klaustrofobicznego etapu znanego z pierwszego playtestu, tu prawie cały czas po prostu oglądamy przygnębiające plenery w postaci porośniętego florą i opuszczonego miasta. I choć od czasu do czasu Joel rzuci "oh, shit", gdy zobaczy clickera, większości walk możemy uniknąć.
Mniej w tym epizodzie jest czystej walki; dominantą jest ciężka atmosfera pustki i resztek dawnego świata. To odważny ruch ze strony twórców, bo utrafienie w czuły punkt graczy nie należy do rzeczy najprostszych. Jeśli ktoś nie potrzebuje pewnej formy, oprawy niekoniecznie związanej z głównym wątkiem fabularnym, bardzo szybko taka pielgrzymka będzie nużąca. Podróżowanie przez miasto w "
The Last of Us" przypomina mamroczącego z głodu
Mortensena w "
Drodze". Niewiele się dzieje, ale klimat jest gęsty. Tyle że nie dla każdego.
Nie do każdego trafi też to, co usiłują osiągnąć twórcy. Na każdym kroku natykamy się na resztki dawnej rzeczywistości – billboardy, plakaty, naskrobane na papierze notki zwykłych ludzi tuż przed końcem tego, co znali. Co się stało? Jak przebiegała ewakuacja? Gdzie podziali się ci ludzie? Czy jakiś losowy człowiek znalazł swą żonę, gdy już kończył się świat? Zadajemy sobie po cichu te pytania, a w pewnym momencie głośno robi to także Ellie. To chyba będzie główną siłą "
The Last of Us". Ciągłe wzbudzanie naszej ciekawości, odwołania do przeszłości, którą sami chcemy poznać przy okazji oglądania historii dla bohaterów współczesnej. Klimat podbija wiek Joela – on pamięta to wszystko, choć wyraźnie niechętnie dzieli się swoją wiedzą z Ellie. Przy okazji częściowo rozwiązano dawny problem, który pojawił się w pierwszych materiałach "
The Last of Us". Czemu Joel, który jest protagonistą, brutalnie rozprawia się z każdym napotkanym wrogiem? Choć Joel odpowiada na tak postawione przez Ellie pytanie dość mgliście, wyraźnie daje do zrozumienia, że wcale nie jest jednym z "dobrych gości". Na resztę musimy poczekać do premiery gry.
Po intensywnej końcówce pierwszego epizodu mamy jeszcze – chyba żeby utrzymać poziom adrenaliny – możliwość zagrania w krótki etap wypełniony walką, który ma miejsce po znanym już zwiastunie z muzyką Hanka Williamsa ("Alone and Forsaken").
W obu etapach walka wygląda na trudniejszą niż w pierwszym play teście, który ukończyłem bez problemu. W demie clickery potrafią zrobić niezły rozgardiasz, zwłaszcza w ostatniej sekwencji walki. To samo dotyczy bandytów, którzy jak na mięso armatnie są zadziwiająco inteligentni. Flankują bohaterów, prowadzą ogień zaporowy, a pokonanie ich wcale nie jest takie łatwe. W dodatku amunicja do strzelby czy rewolweru kończy się zatrważająco szybko.
Do premiery "
The Last of Us" coraz mniej czasu. Testowane przeze mnie demo gry odsłania zupełnie inny jej wymiar. Ciężka i oleista groza ustępuje czasem miejsca atmosferze rodem z "
Drogi" czy "
Jestem legendą" (ale tylko z początkowych, samotnych sekwencji). Jeśli nic się nie zmieni, już niedługo dostaniemy do rąk prawdziwą survivalową perełkę.