Już dziś, w Gdyni, rusza
46. edycja Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. W programie sporo atrakcji, zaś w Konkursie głównym mnóstwo świetnych filmów. Zanim filmwebowa ekipa zacznie nadawać i relacjonować festiwal, przypomnijcie sobie recenzje konkursowych produkcji, które od jakiegoś czasu znajdziecie na stronach serwisu. Wśród nich m.in. "
Żeby nie było śladów"
Jana P. Matuszyńskiego, "
Zupa nic"
Kingi Dębskiej i "
Bo we mnie jest seks"
Katarzyny Klimkiewicz.
Na rodzimym, popkulturowym firmamencie
Kalina Jędrusik nie mieni się wprawdzie takim blaskiem jak papież czy Orły Górskiego, ale w bezchmurną noc i tak da się ją dostrzec. Rzucając kamieniem, traficie w jej domorosłego biografa, a nostalgia wygładziła krawędzie wspomnień do tego stopnia, że równie dobrze mogłyby dotyczyć Królowej Bony. Nic dziwnego, skoro przez niemal dwie dekady
Jędrusik była figurą skrojoną na społeczne zamówienie – grzesznicą i świętą splecionymi w wiecznym klinczu. W poświęconym jej filmie
Katarzyny Klimkiewicz zza parawanu narodowych fantazji wyłania się jednak kobieta. Ups.
Na esencjonalne w każdej filmowej biografii pytanie: jaka była Zuzanna Iksińska?, Klimkiewicz odpowiada przekornie: była taka, jak sobie życzyliśmy; była tą, którą usypaliśmy sobie z marzeń o "polskiej Marylin Monroe" oraz peerelowskim wampie. Ale była też kimś, kto wysunął dłoń z szufladki i rozpruł uszyte na miarę kostiumy. Zamiast opowiadać jej losy od kołyski aż po grób, reżyserka skupia się na momencie największej chwały i zarazem chwili niezawinionego upadku. Nie bez przyczyny
Jędrusik poznajemy w zenicie popularności Kabaretu Starszych Panów. Gdy po odrzuceniu awansów szefa artystka staje się personą non grata w publicznej telewizji, świadomość moralnej racji nie zwalnia jej z konieczności wyciągnięcia wniosków. Te zaś są ponure – nawet obyczajowa transgresja może być polem nieustannej, patriarchalnej kontroli. A bohaterkę do parteru sprowadzają tu wszyscy, od męża
Stanisława Dygata (
Leszek Lichota) przez kochanka Lucka (
Krzysztof Zalewski) po wspomnianego dyrektora telewizji, Molskiego (
Bartłomiej Kotschedoff).
Klimkiewicz ma na koncie dwa filmy, w których podobny rodzaj opresji staje się katalizatorem emancypacji. W "
Hanoi-Warszawie" spotyka to młodą Wietnamkę uzależnioną ekonomicznie i emocjonalnie od narzeczonego. W "
Zaślepionej" – pełną niezwerbalizowanych resentymentów oraz uprzedzeń inżynierkę lotnictwa uwikłaną w romans z Algierczykiem.
Kalinę Jędrusik, która tańczy i śpiewa w swingującej rzeczywistości lat 60., na pozór niewiele łączy z tymi kobietami. Całość ogląda się momentami jak superbohaterskie origin story, powtarza się w filmie ujęcie
Jędrusik zmierzającej dziarskim krokiem w stronę kamery, a jej przemiana rozpisana jest na coraz jaskrawsze akty rebelii. Ale przecież i ta rzeczywistość ma swój mroczny rewers – zamiast z "
Niewinnymi czarodziejami" kojarzy się wtedy z płótnami
Edwarda Hoppera. On też lubił marazm przy kuchennym stole i ludzi przypominających owady w bursztynie.
Całą recenzję znajdziecie
TUTAJ
"Orientuj się!
" – woła w pierwszej scenie "
Żeby nie było śladów" świeżo upieczony maturzysta Grzegorz Przemyk (
Mateusz Górski). Swoje słowa kieruje do głównego bohatera, Jurka Popiela (
Tomasz Ziętek), z którym za moment wyruszy na miasto, aby świętować ukończenie szkoły. Chłopackie wygłupy ściągną na nich uwagę milicyjnego patrolu. Rutynowa kontrola dokumentów zakończy się zatrzymaniem i przewiezieniem na komisariat, na którym Przemyk zostanie śmiertelnie skatowany. Jedyny świadek tragicznego incydentu, Jurek, znajdzie się niespodziewanie na celowniku komunistycznego rządu oraz aparatu bezpieczeństwa. To początkowe niewinne "Orientuj się!" nabierze niespodziewanie ciężaru, okaże się złowieszczym memento. Aby zmusić mężczyznę do zmiany obciążających milicjantów zeznań, władze będą go inwigilować, zastraszać i poddawać nieustannym manipulacjom. Jedno kłamstwo pociągnie za sobą kolejne, aż w końcu zamieni się w lawinę, która przygniecie wielu niewinnych ludzi. I właśnie o tym, jak zrodziła się owa lawina, a także jakie były jej skutki, traktuje świetny film
Jana P. Matuszyńskiego.
Przypomnijmy: Przemyk był synem poetki oraz znanej opozycyjnej działaczki Barbary Sadowskiej (
Sandra Korzeniak). Śmierć chłopaka nie miała prawdopodobnie żadnego związku z faktem, że jego matka należała do antykomunistycznego podziemia. Splot okoliczności sprawił jednak, że przypadkowa ofiara milicyjnej przemocy stała się znanym na całym świecie symbolem represji, jakich polskie społeczeństwo doświadczało ze strony reżimowych PRL-owskich władz. Partyjna wierchuszka, która dopiero co zawiesiła stan wojenny, postanowiła ratować wizerunek poprzez zdjęcie ze służb mundurowych odpowiedzialności za tragedię. Śledztwo przejęli więc chodzący na rządowym pasku prokuratorzy, machina propagandowa zaczęła działać na pełnych obrotach, zaś pracownicy urzędu bezpieczeństwa z zapałem szukali haków na niewygodnych świadków.
Na podstawie nagrodzonego Nike polifonicznego reportażu
Cezarego Łazarewicza, którego adaptacją jest "
Żeby nie było śladów", dałoby się nakręcić kilka filmów. Na przykład opowieść o matce Przemyka i jej beznadziejnej walce o sprawiedliwość dla syna. Albo dramat pary Bogu ducha winnych sanitariuszy oskarżonych o pobicie chłopaka w trakcie przewożenia go z komisariatu na izbę przyjęć. Mogła także powstać polska wersja "
Życia na podsłuchu" – portret agentów służb specjalnych, którzy preparują dowody i kompromitują potencjalnie groźnych przeciwników. Choć wszystkie powyższe wątki znalazły się w dziele
Matuszyńskiego, na pierwszy plan wysuwa się historia Jurka i jego rodziców granych przez
Agnieszkę Grochowską oraz wybitnego
Jacka Braciaka. To na ich przykładzie reżyser pokazuje najdobitniej mechanizmy niszczenia obywateli przez autorytarną władzę. Rodzina Popielów, która dotąd trzymała się z dala od polityki, nagle znalazła się w jej centrum. Młody idealista Jurek gotów jest iść na wojnę z całym światem, aby ukarać zabójców Grzesia. Nie dostrzega jednak (przynajmniej na początku), że jego zaangażowanie zagraża małej stabilizacji, na którą ojciec konformista pracował długimi latami. Popiel senior nie ma złudzeń – w ludowej Polsce możesz być przyzwoity tak długo, jak nie masz nic do stracenia. Zawsze znajdzie się jednak jakiś kwit albo donos, dzięki którym uda się usadzić niepokornego delikwenta. Gdy konflikt postaw i pokoleń przybierze na sile, a dobre chęci poskutkują fatalnymi decyzjami, trwałość rodzinnych więzi zostanie wystawiona na dramatyczną próbę.
Całą recenzję przeczytacie
TUTAJ ***
"Berek!" - recenzję filmu "
Najmro. Kocha, kradnie, szanuje" przeczytacie
TUTAJ "Zegar tyka. Wszystkich" - recenzję filmu "
Prime Time" przeczytacie
TUTAJ "Coś z niczego" - recenzję filmu "
Zupa nic" przeczytacie
TUTAJ