Artykuł

PRZED PREMIERĄ: Beta "The Elder Scrolls Online"

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/PRZED+PREMIER%C4%84%3A+Beta+%22The+Elder+Scrolls+Online%22-102712
Czy zastanawialiście się kiedykolwiek, jak wyglądałby świat Elder Scrolls w wersji sieciowej? My mieliśmy okazję pograć w wersję beta i już znamy odpowiedź na to pytanie. W dobie „Skyrima” prezentuje się właśnie tak jak „Skyrim”, tyle że w sieci. Dlaczego jest to problematyczna sprawa? Tym zajmiemy się poniżej.



Po kilku pierwszych godzinach bety pojawia się myśl, która wraca jak natrętny owad w upalny dzień. „The Elder Scrolls Online” mimo statusu gry niedokończonej i w trakcie testów ma zdecydowanie za mało błędów. Sarkazm jest jak najbardziej uprawniony, wziąwszy pod uwagę historię serii, czego najlepszym przykładem jest określanie drugiej odsłony jako „Buggerfall”. TESO jest zadziwiająco stabilne, nie wypluwa nam błędów graficznych czy związanych z NPC (non-player character). Aż dziw bierze. Oczywiście nie zawsze jest różowo – czasem zdarza się, że nie odpali się jakaś akcja, np. w trakcie zmiany pomieszczeń trafiamy na dzień świstaka. Chcemy wejść do kajuty kapitana w pewnym statku, a ciągle wracamy na pokład. Jak na kilkanaście godzin gry jeden taki błąd, który jak reszta zgłaszany jest do poprawki na bieżąco, to naprawdę niewiele. Żartobliwie można powiedzieć, że błędów jest tak mało, bo grę robi nie Bethesda, a studio Zenimax Online.


Dość kontrowersyjna jest mechanika gry. Niżej podpisanego w pewien sposób urzekła, bo sprawia, że TESO nie zamienia się w clickfest, a utrzymuje spokojne tempo głównej serii. To się akurat chwali, bo nie ma nic gorszego niż zamiana naprawdę ciekawego uniwersum w tępą i naćkaną mięsem armatnim rzeźnię. Wrogów na mapie nie spotykamy z reguły więcej niż dwóch naraz, a gdy zdarzy nam się zamarudzić w jednym miejscu, zaprawdę powiadam wam – walka przeciw trzem czy czterem przeciwnikom kończy się tragicznie.

Problematyczne są natomiast umiejętności. TESO kontynuuje chlubny trend singlowej serii, czyli różnorakich umiejętności przydatnych w tzw. prawdziwym życiu (a w grze – tak sobie). Możemy gotować żarcie, tworzyć broń i ekwipunek – zarówno u cieśli, jak i kowala czy krawca. Możliwości jak na razie jest całkiem sporo, łącznie z taką kosmetyką, jak tworzenie łuków czy zgrzebnych portek zgodnie z dyktatem mody danej frakcji.

Uzbrojenia jako takiego na razie nie ma zbyt wiele. Po pewnym czasie zauważamy, że non stop wypadają bliźniaczo do siebie podobne przedmioty, których nie ma sensu nawet sprzedawać. Niestety, tzw. „drop” powinien być nieco podkręcony albo zmieniony, gdyż po kilku godzinach przestajemy zwracać uwagę na to, co wypadło z jakiegoś mudcraba.

Jeśli chodzi o frakcje, TESO dzieli dziewięć ras na trzy sojusze. W zależności od tego, czy gramy Mrocznym Elfem czy może Khajiitem, startujemy w innej lokacji. I choć nie zdołaliśmy podczas grania zobaczyć całego świata, wedle zapewnień twórców, TESO ma być spełnieniem mokrego snu o odwiedzaniu Elsweyr czy Black Marsh. 


Trochę zawodzi niewielka ilość umiejętności specyficznych tylko dla danej rasy. Bywają one przydatne, ale w przypadku mojej postaci rzadko rozdawane skill pointy wolałem pompować w ofensywne czary niż mierne zdolności pasywne. Tak, to nie pomyłka. System rozwoju przypomina nieco ten klasyczny, znany z pięciu gier Bethesdy, ale jest jednak oparty na nieco innych filarach. Za każdym razem, gdy wskoczymy na poziom (lub znajdziemy trzy tzw. skyshard), dostajemy jeden punkt umiejętności, który możemy wydać na naukę nowej zdolności bądź mutację starej, przy założeniu, że pasek poznawczy został załadowany do maksimum. TESO składa więc niby hołd starym odsłonom, ale jednocześnie uderza w lekki, MMORPG-owy ton, znany z innych produkcji. System rozwoju umiejętności wciąż polega na korzystaniu z danego czaru czy techniki. Gdy ich poziom osiągnie pewien pułap, możemy zmutować daną zdolność tak, że np. nasz czar ofensywny będzie zadawał obrażenia obszarowe albo zwracał nieznaczny koszt energii magicznej. Proste.


Podczas beta-testu największym zgryzem okazał się jednak nie klimat, bo ten jest naprawdę dobry, nie zmiany w systemie rozwoju, bo nie są dramatycznie złe, a anachronizm. TESO nie jest grą, która przeciera nowy szlak. Mimo całego uroku Tamriel „The Elder Scrolls Online” po pierwsze przypomina Skyrima, tyle że w wersji sieciowej, po drugie, operuje mocno wytartymi schematami gier MMO i w ramach rozgrywki nie oferuje rewolucji. Dodajmy do tego zapowiedzianą już dawno temu konieczność opłacania abonamentu, a wielu osobom może zrzednąć mina (inne osoby od dekady tłuką po głowach Murloki i nie mają takich refleksji). Dochodzi do tego przykra rzecz, która zainteresuje użytkowników Xboksa One. Na nim bowiem nie dość, że trzeba będzie zapłacić Zenimaksowi, to jeszcze wykupić abonament sieciowy w konsoli... Powiedzieć, że to groteskowe, to za mało.

Jednak jest nadzieja – po zakończeniu bety użytkownik dostaje ogromną ankietę, w której twórcy pytają o niemalże każdy aspekt gry. Czy owe głosy zostaną wzięte pod uwagę – zobaczymy. Na razie jestem pełen nadziei. Gra się naprawdę nieźle. Podobnie jak w klasycznych TES-ach i tu znajdziemy masę książek do przeczytania, niespodzianek w postaci poukrywanych skarbów, jaskiń, wypadających znienacka NPC z misją... Nudzić się nie sposób. Byle tylko poprawiono to, co nieco uwiera, a będzie naprawdę dobrze.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones