Podobnie jak większość publicznie dostępnych sieci i ten HOTSPOT nie jest szyfrowany: przeczytacie tu o wszystkim, czym aktualnie żyje kino, o sprawach aktualnych i tych z nieograniczonym okresem przydatności, szeroko komentowanych i niesprawiedliwie pomijanych, zjawiskach przecenionych i tych, których przecenić nie sposób. Na gorąco. W punkt.
***
W filmie Kevina Smitha "W pogoni za Amy" na zlocie autorów komiksów czarnoskóry twórca, ubrany jakby przybył tu prosto ze zlotu Czarnych Panter w latach 70., wygłasza z pasją dość specyficzną interpretację pierwszej trylogii (1977-1983) "Gwiezdnych wojen". Jest to według niego obraz rasistowski, w którym "wyglądający jak wyjęty z marzeń nazistów blondyn o niebieskich oczach" Luke Skywalker pokonuje "najczarniejszego faceta w galaktyce, nubijskiego boga" Dartha Vadera. By dopełnić obraz, Vader pod czarną maską okazuje się biały. "W dodatku wmawiają nam, że wszyscy tak naprawdę w środku marzymy o tym, by być biali" – kończy swoją wykładnię sagi.
W "Pogoni za Amy" cały ten wykład okazuje się żartem z publiczności, ale faktem jest, że gwiezdna saga prowokuje fanów i badaczy do różnego rodzaju – także politycznych – interpretacji. Nic dziwnego; świat tak rozbudowany jak ten stworzony przez Lucasa i jego współpracowników posiadać musi też własną historię i politykę: wojny, zamachy stanu, rewolucje, spory konstytucyjne, prawice i lewice. Nie może nie budzić sporów o to, czy tworzące go teksty kultury są progresywne, czy konserwatywne; czy reprezentują demokratyczne, czy autorytarne dyspozycje. Pytanie o politykę "Gwiezdnych wojen" jest jednak nie tylko pytaniem o politykę fikcyjnego świata, ale i o polityczny użytek, jaki robią z nim widzowie.
Demokratyczna mitologia
Wśród nich politycy. W otchłaniach polskiego internetu krążyła jakiś czas temu interpretacja dwóch trylogii wygłoszona przez jednego z bardziej ekscentrycznych kandydatów w wiosennych wyborach prezydenckich. Można w niej usłyszeć, że upadek Republiki zaczyna się od "ucisku fiskalnego", zakon Jedi jest w galaktyce "czymś w rodzaju bezpieki", Anakin Skywalker zaś "kimś w rodzaju pułkownika Kuklińskiego", a cała saga "liberalno-demokratyczną propagandą".
To ostatnie stwierdzenie ma cień racji – faktycznie zwłaszcza pierwsza trylogia bardzo silnie buduje pewną charakterystyczną dla amerykańskiego kina demokratyczną mitologię. Sam tytuł pierwszej części tej trylogii – "Nowa nadzieja" – nawiązuje do kluczowej obietnicy amerykańskiej demokracji, do wizji Ameryki jako miejsca, gdzie można zacząć na nowo. W Stanach jest zresztą kilkanaście różnych miejscowości o nazwie New Hope.
Cała polityka filmu z 1977 roku sprowadza się do konfliktu walczących o abstrakcyjnie zdefiniowaną "wolność" rebeliantów z Imperium – hierarchicznym, zmilitaryzowanym, autokratycznym tworem. Dwoma bohaterami, którzy wprowadzają nas w świat rebelii, są postacie wzięte z samego serca amerykańskiego, demokratycznego etosu. Z jednej strony: Luke Skywalker – prosty chłopak z farmy, marzący o wyrwaniu się do wielkiego świata dzięki talentowi i ciężkiej pracy. Mimo bliskowschodnich dekoracji dom jego rodziny na planecie Tatooine jest trochę jak rolniczy stan ze Środkowego Zachodu Stanów, jak galaktyczne Kansas. Z drugiej zaś: Han Solo, kowboj, człowiek pograniczna, a także cwaniak ze złej dzielnicy wielkiego miasta, uroczy "zły chłopiec", który w odpowiedniej chwili okaże się mieć dość uczciwości, by opowiedzieć się za właściwą stroną. Przeciw nim stają ubrani w uniformy, przypominający niemieckich oficerów z wojennych filmów, sztywni i zacięci, zdyscyplinowani i posłuszni oficerowie Imperatora.
W "Przebudzeniu Mocy" znów pojawia się dwoje bohaterów wyjętych z serca amerykańskiej mitologii. Z jednej strony, Finn, szturmowiec Imperium, który zrzuca maskę i ucieka z opresyjnych sił nowego porządku w poszukiwaniu osobistej wolności. Narracja ucieczki, usprawiedliwionej zdrady, szukania wolności i szczęścia za granicą prawa jest jednym z podstawowych toposów amerykańskiej mitologii. Finn jest przy tym czarnoskóry, co łączy jego historię z historiami zbiegłych niewolników. Imię bohatera wzmacnia jeszcze te skojarzenia – "Przygody Hucka Finna" Marka Twaina opowiadają o przyjaźni, jaka mimo początkowych rasowych uprzedzeń nawiązuje się między dwoma uciekającymi przed opresyjnymi siłami chłopcami – białym i należącym do jego ciotki czarnym niewolnikiem.
Postać Rey powtarza w dużej mierze postać Luke’a Skywalkera: jej planeta to kolejna wersja Tatooine. Znacząca różnica między między nimi polega jednak na tym, że Rey to kobieta. "Przebudzenie Mocy" jest produktem popkultury głęboko odmienionej przez kolejne fale feminizmu. I chociaż księżniczka Leia też była aktywną, walczącą bohaterką, to cały czas pozostawała na drugim planie. Moc była raczej sprawą mężczyzn. Rey wysuwa się na pierwszy plan; to ona jest wybrańczynią Mocy, bohaterką o wiele bardziej wyemancypowaną od Lei.
Zimna wojna w odległej galaktyce
Choć "Nowa nadzieja" ma premierę w okresie odprężenia w relacjach między Stanami Zjednoczonymi i Związkiem Radzieckim, to wkrótce nadchodzą lata 80., prezydentura Reagana i ostatnia prosta zimnowojennego konfliktu. Saga Lucasa towarzyszy tej przemianie, ilustruje ją i dostarcza jej języka. Prezydent Reagan mówi o Związku Radzieckim jako Imperium Zła (stary, schorowany Breżniew istotnie może nasuwać skojarzenia z Palpatinem), Stany uruchamiają program "wojen gwiezdnych", mający powstrzymać nuklearny arsenał Sowietów. Symbole z gwiezdnej sagi stają się hasłami organizującymi retorykę wielkiego mocarstwa.
Ale nie tylko jego. Jak w niedawnej dyskusji nad polityką gwiezdnych wojen w warszawskiej kawiarni Niespodzianka wspominał długoletni naczelny "Nowej Fantastyki", Maciej Parowski, dla niego – literata za żelazną kurtyną – filmy Lucasa miały silnie polityczny i profetyczny wymiar. Rok po premierze "Nowej nadziei" następuje wybór Polaka na papieża i początek przemian w kraju; rok po "Imperium kontratakuje"Jaruzelski wprowadza stan wojenny; pięć lat po "Powrocie Jedi" i zniszczeniu drugiej Gwiazdy Śmierci upada mur berliński.
Także po ’89 roku odniesienia do gwiezdnej sagi funkcjonowały w politycznych sporach. Przeciwnicy "Gazety Wyborczej" nazywali jej warszawską redakcję na Czerskiej "Gwiazdą Śmierci". Z kolei ostatnio internet zalały odnoszące się do aktualnych sporów memy obsadzające prezydenta Dudę czy Jarosława Kaczyńskiego w roli Imperatora Palpatine’a.
Jak zachodzi słońce Republiki
O ile pierwsza (w chronologii produkcji) trylogia jest historią zwycięstwa nad tyranią, o tyle druga opowiada o zmierzchu Republiki. W historii upadku Republiki pobrzmiewają echa upadku Republiki Rzymskiej i Weimaru.
Kontekst dla pierwszej części wyznaczała końcówka zimnej wojny, dla drugiej – wojna z terrorem, prowadzona przez administrację George’a W. Busha. W "Wojnach klonów" i "Zemście Sithów" nie sposób nie zauważyć obaw, jakie polityka tej administracji budziła wśród amerykańskiej opinii publicznej. W całej trylogii widzimy władzę preparującą zagrożenie, którego używa, by zwiększyć swoje uprawnienia; Republikę, która mimo pozorów zmienia się w dyktaturę; samozwańczego zbawcę demokratycznego porządku, który okazuje się jego grabarzem. Wszystko to brzmiało aktualnie w czasie, gdy, prowadząc walkę z niewidzialnym terrorystycznym zagrożeniem, amerykańskie służby zyskiwały nowe uprawnienia w ramach Patriot Act i innych przeprowadzanych przez Kongres w ekspresowym tempie ustaw.
Jednocześnie obraz polityki świata przedstawionego znacznie komplikuje się w drugiej trylogii. Stara Republika jest faktycznie słaba, skorumpowana, nieefektywna, wymaga reformy i odnowy. Być może dyktatura Palpatine’a jest konieczną karą za jej słabości? Czyśćcem, jaki musi przejść, by móc się odnowić?
Mądrość i bunt
Trylogia prequeli komplikuje także metafizyczny obraz świata galaktyki. O ile w pierwszej trylogii jasna i ciemna strona mocy są zdecydowanie wykluczającymi się, przeciwstawnymi siłami, o tyle druga trylogia pokazuje, że są to raczej siły dopełniające się – jak yin i yang – niż przeciwstawne. Zaczynamy rozumieć, co młodego Anakina mogło pociągać w ciemnej stronie. W jego decyzji mieści się niezgoda na śmierć i cierpienie, rozpacz i rozkład. Postawa Yody i mistrzów Jedi, nakazujących mądrościowe wycofanie, absolutny spokój, pogodzenie się z losem, wydaje się w pewnym sensie okrutna i nieludzka. Anakin/Vader jest tu zbuntowanym człowiekiem Zachodu, pełnym etycznej pasji; Yoda zaś chłodnym wschodnim mędrcem, pogodzonym z istnieniem takim, jakie ono jest. Każda z tych postaw ma swoje racje; obie wydają się konieczne w rozwoju świata. Bo czy to właśnie przejście na ciemną stronę nie jest tym, co dopiero umożliwia Anakinowi/Vaderowi wypełnienie swojego przeznaczenia – czyli przywrócenie równowagi Mocy? Czy nie to właśnie robi, zabijając Palpatine’a, niszcząc potężny ośrodek ciemnej strony i tworząc warunki dla odnowy Republiki i odbudowy Zakonu Jedi przez Luke’a?
Wieczny powrót tego samego
Trzecia trylogia zaczyna się w kolejnej dekadzie, ciągle naznaczonej przez wydarzenia z poprzedniej – wojnę z terrorem i kryzys ekonomiczny. Za sprawą Edwarda Snowdena i innych whistleblowerów nasza nieufność do władzy twierdzącej, iż musi zwiększać uprawnienia dla naszego bezpieczeństwa, rośnie jeszcze bardziej. Jesteśmy też wszyscy o wiele bardziej cyniczni wobec mitu demokracji, niż byliśmy w czasach, gdy do Białego Domu wprowadzał się Jimmy Carter.
Nie dziwi więc, że zaledwie jedno pokolenie po triumfie z "Powrotu Jedi" w galaktyce znów panoszy się ciemna strona. Istnieje co prawda silna Republika, ale obok niej sporą porcję wszechświata zagarnął dla siebie Najwyższy Porządek – jeszcze bardziej mroczna wersja Imperium. Jego filmowe przedstawienie wprost i bardziej bezpośrednio niż w pierwszej trylogii nawiązuje do estetyki ruchów totalitarnych XX wieku.
Taki rozwój wypadków w odległej galaktyce nie zdziwił z pewnością fanów znających tzw. rozszerzony wszechświat "Gwiezdnych wojen" – wszystkie książki, komiksy, produkcje telewizyjne "dopowiadające" historię odległej galaktyki. Disney, odkupując od LusasFilm prawa do sagi, co prawda skasował rozszerzony wszechświat, ale w świadomości fanów, w tym, jak postrzegają sagę, nie da się go przecież tak po prostu unieważnić. Jeśli przyjrzymy się historii fikcyjnej galaktyki, jaka wyłania się z korpusu tych tekstów, z łatwością zauważymy, iż jest ona zorganizowana raczej cyklicznie niż linearnie. Rządzi nią zasada wiecznego powrotu tego samego, a nie zasada zmierzającego do jakiegoś celu postępu. Ciemna strona mocy wciąż powraca, okresy rządów prawa i republiki przedzielają okresy autokratycznych rządów sithów lub innych tyranów. Wojna jest naturalnym stanem wszystkich zamieszkujących galaktykę ras, tak jak niewola, bieda i cierpienie. Każde pokolenie musi toczyć te same walki. "Nic nowego pod żadnym z galaktycznych słońc" – jakiś mistrz Jedi powtórzyć mógłby za biblijnym eklezjastą.
Ta cykliczna wizja historii, w której żadna zmiana nigdy naprawdę nie jest możliwa, sprawia, że nawet jeśli Luke Skywalker jest dobrym demokratą, to jego wysiłki są częścią potężniejszej, dość konserwatywnej struktury, w której prawdziwa utopia nie jest możliwa. Ale i tak walka o nią, nawet jeśli w każdym pokoleniu toczona na darmo i od nowa, jest konieczna.