Czytelnia FILMu: Złe filmy są fajne

FILM /
https://www.filmweb.pl/news/Czytelnia+FILMu%3A+Z%C5%82e+filmy+s%C4%85+fajne-47914
Od wczoraj w kioskach w całej Polsce można znaleźć grudniowy numer miesięcznika "Film". Jak zwykle w czytelni magazynu na Filmwebie będziecie mogli znaleźć najciekawsze artykuły z bieżącego wydania. Na początek tekst o filmach najgorszych autorstwa Darka Aresta.

Udanej lektury!



ŹLE,  ŻE  ZŁE  DOBRZE  KRĘCI


Złe filmy nie mają dziś źle. Niesława, to jednak jakaś sława, bo zachodnia kultura w morzu przeciętności promuje jednak wszystko to, co jest "naj". A więc wyjątkowo zły film jest bardziej wyjątkowy niż zły. Jak się przed tym bronić? Nam nie pozostało nic innego, niż o opisanym poniżej "najgorszym filmie wszech czasów" napisać nie przed, ale grubo po jego polskiej premierze...


"Totalny kataklizm" wszedł do polskich kin w listopadzie – zmiażdżony już kompletnie przez każdego, kto jest w stanie sformułować opinię. Dwa miesiące po premierze zajmował mocną, pierwszą pozycję w rankingu "Bottom 100" – liście najgorszych filmów wszech czasów serwisu IMDb.com  – matki wszystkich filmowych baz danych, działających w internecie (57 milionów odwiedzających miesięcznie i niemal 20 mln zarejestrowanych użytkowników). To spore wydarzenie i duże osiągnięcie, bo trzeba było przebić wszystkie naprawdę złe filmy, jakie kiedykolwiek nakręcono, a wynik – 1.3 gwiazdki na 10 możliwych – jest średnią ocen wystawionych przez 15 tysięcy widzów o różnych gustach. Serwis nie umożliwia wystawienia oceny "0". W serwisie "Rotten tomatoes" film oceniło 57 krytyków o różnych preferencjach, z których każdy mógł przyznać mu świeżego (dobry), bądź zgniłego (zły) pomidora. Średnia ich głosów dała wynik 0%. 57 krytyków może się pomylić, podobnie jak 15 tysięcy widzów. Ale żeby wszyscy?

I jeszcze jedna liczba. "Totalny kataklizm" zarobił dotychczas 15 milionów dolarów. Niedługo zapewne zwróci koszty produkcji i przyniesie zysk, który sfinansuje kolejną horrendalną chałę ze stajni spółki autorskiej Friedberg i Seltzer. Twórców takich kamieni milowych, jak "Wielkie kino" (2.2 punktu w rankingu IMDb), czy "Poznaj Spartan" (2.4). Dlaczego ciągle udaje się im nabierać widzów? O zaskoczeniu nie może być mowy. Ich produkcje żerują na micie absurdalnych komedii tria Zucker-Abrahams-Zucker (seria "Nagich broni", "Czy leci z nami pilot?"), ale nie są częścią tego samego zjawiska. "To jest tak złe, że waham się, czy nazwać to filmem, bo przynosi to wstyd całemu medium" – grzmi krytyk Slate.com.

"Oni nie praktykują tego samego rzemiosła co Cronenberg, Bay, Costner, Zucker, Boll czy tatuś kręcący koślawe wideo z wycieczki, a nawet niedźwiedź, który włącza kamerę przez przypadek, próbując ją zjeść. Nie są filmowcami. To złoczyńcy, szarlatani, symbol upadku zachodniej cywilizacji". Produkcje Friedberga i Seltzera nie są ani "tak głupie, że a˝ śmieszne", ani "tak złe, że aż dobre". Są po prostu głupie i złe.

A złe filmy nie mają dziś źle. Niesława, to ciągle jednak jakaś sława. Te najgorsze wzbudzają duże zainteresowanie, bo zachodnia kultura w morzu przeciętności promuje jednak wszystko to, co jest "naj" – więc wyjątkowe. A widownia lubi przyjmować rolę kata. Oficjalnym wyróżnianiem tego, co najgorsze w Hollywood od 1980 roku zajmuje się instytucja Złotych Malin (The Golden Raspberry Awards). Wręczanie plastikowych statuetek dla najgorszych twórców roku, które odbywa się zawsze dzień przed nagrodami Akademii, ma równoważyć zadęcie gali oscarowej. Pierwszym laureatem, który zdecydował się na przyjęcie tego wyróżnienia, został w 1987 roku Bill Cosby, pod warunkiem, że zostanie ona dla niego wykonana z 24 karatowego złota i włoskiego marmuru. Z godnością zachowała się też w 2004 roku Halle Berry, która odbierając nagrodę za "Kobietę-Kota" sparodiowała histeryczny atak radości, jakim popisała się dwa lata wcześniej, odbierając Oscara za "Czekając na wyrok". Film, któremu zawdzięcza złotą statuetkę, nazwała "kupą gówna", za co zebrała gorące owacje od "malinowej" publiczności.
    
Wśród szczególnie zasłużonych należy wspomnieć nagrodę aktorską dla Mariah Carey za rolę siebie samej w filmie "Glitter" (2001) i pięć nominacji dla Eddiego Murphy’ego za szowinistycznego w każdym calu potworka pt. "Norbit" (2007). Jest jeszcze "Gigli" (2003) – zdobywca pierwszego Malinowego odpowiednika Oscarowego pokera (najgorszy film, scenariusz, reżyseria i kreacje aktorskie Jennifer Lopez i Bena Afflecka). Jest to też jedyny film, któremu magazyn "Time" wystawił ocenę poniżej zera. Zasługą Złotych Malin jest tępienie komercyjnych potworków, które, choć rzadko przypominają film, próbują wyciągnąć co nieco z kieszeni widzów, korzystając z magii nazwisk. A mogą być to nawet nazwiska kontraktem zobligowanych do wystąpienia w filmie, uczestników "Amerykańskiego Idola" ("From Justin to Kelly", 2003), albo i polskiego "Big Brothera" ("Gulczas, a jak myślisz?", 2001).

Czasami złe filmy to też niezwykła historia, która narosła wokół ich powstania. Najczęściej komiczna, czasem tragiczna. Fatalnego "Zdobywcę" z 1956 roku kręcono w Nevadzie, w pobliżu miejsca, gdzie wykonywano testy broni nuklearnej. To, że John Wayne zagrał tu Czyngis-Chana (!), zbladło w świetle faktu, że niemal u połowy z ponad 200-osobowej ekipy rozwinęła się później jakaś odmiana raka. U 46 osób, w tym Wayne’a, stała się ona przyczyną śmierci.

Istnieje jednak także coś takiego jak dobra sława złych filmów. Filmy "tak złe, że aż dobre" wydeptały sobie w kulturze bezpieczną niszę i to one walczą najczęściej o zaszczytny tytuł najgorszego z najgorszych. Taki kult najczęściej wiąże się z wtórną recepcją i nie mają tu szans wielkie finansowe katastrofy (jak "Wodny świat", 1995, Kevina Costnera), które często są filmami zwyczajnie przeciętnymi. Fenomen złych filmów nie da się ująć w kryteria finansowe i najczęściej polega na odbiorze odwrotnym do zaprogramowanego przez twórcę. Oceniane z dystansu, gdy jakimś cudem powracają już poza rynkiem komercyjnym, śmieszą i rozczulają, stają się sympatyczną ciekawostką bądź osobistym remedium. Agent Mulder z "Archiwum X", by się wyciszyć i wyłączyć logiczne myślenie, zawsze oglądał "Plan 9 z kosmosu" (1959) – najsłynniejsze z dokonań najgorszego reżysera wszech czasów – Eda Wooda. Edward D. Wood Jr. umocnił się na tej zaszczytnej pozycji, gdy w 1980 roku wyda-no słynną książkę "The Golden Turkey Awards". Poza uznaniem Wooda oraz "Planu 9…" najgorszym reżyserem i filmem wszech czasów, krytycy filmowi, bracia Michael i Harry Medved, zapropnowali swoje typy w tak zaszczytnych kategoriach, jak "Najbardziej absurdalna imitacja rasowa" (Marlon Brando jako rdzenny mieszkaniec Okinawy w "Herbaciarni »Pod Księżycem«", 1956), "Najbardziej niedorzeczny potwór filmowy" (Goryl w kasku z antenkami w "Przybyszu z kosmosu", 1953), "Najgorszy tekst napisów końcowych" (ekranizacja Szekspirowskiego "Poskromienia złośnicy" z 1929 – "Z dodatkowymi dialogami Sama Taylora"). Szczególne kontrowersje wzbudziła nagroda dla "Najgorszego filmu warzywnego" ("Atak ludzi grzybów", 1963) ze względu na wątpliwą przynależność grzybów do warzyw. W książce braci Medved i wielu innych rankingach, do tytułu "Najgorszego" pretendują głównie tanie filmy klasy B, pokątne sequele i filmy żerujące na chwytliwym temacie. Takie klasyki jak "Oni ocalili mózg Hitlera!" (1966), albo "Święty Mikołaj wyrusza na podbój Marsa" (1964) nie wymagają nawet streszczenia.

Złe filmy poprawiają samopoczucie. Mogą liczyć na naszą sympatię, jak głupsi i brzydsi koledzy. Każdy widz jest mądrzejszy i ładniejszy od złego filmu. Pod warunkiem, że jego licha jakość jest owocem niewinności i entuzjazmu, a nie rynkowej kalkulacji. "Friedberg i Seltzer to wstyd dla naszej kultury i cywilizacji, ale są na tyle sprytni, że potrafią wykorzystać niezmienną prawdę o amerykańskiej publiczności – jeśli nigdy nie przestaniesz podejrzewać nas o najgorsze, nie przestaniemy dawać ci na to pieniędzy" – gorzko konkluduje krytyk Josh Rosenblatt.


Darek Arest

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones