Recenzja filmu

Alex Cross (2012)
Rob Cohen
Tyler Perry
Matthew Fox

Krzyżyk na drogę

Największą zmarnowaną szansą obsadową filmu wydaje się Matthew Fox. Aktor przeszedł intensywny trening i drastycznie schudł, by wiarygodnie wypaść na ekranie jako śmiertelnie niebezpieczny
Alex Cross to właściwy człowiek na właściwym miejscu. Potrafi zarówno przywalić, jak i bezbłędnie dedukować. Wytropi i zakuje w kajdanki przestępcę, a po godzinach spożytkuje swoje detektywistyczne talenty do rozpoznania, czy jego żona piła przed chwilą latte czy może akurat jest w ciąży. Film Roba Cohena nie jest jednak tak bezbłędny, jak jego bohater.  

Porządne kino gatunków – jeśli nie zajmuje się przestawianiem składających się na nie klocków – potrafi przynajmniej maskować swoją schematyczność wciągającym spektaklem. Reguła ta w szczególności dotyczy filmów akcji, w których łatwo jest przeprowadzić bilans zysków i strat: trzyma w napięciu albo nie trzyma. Płacąc za bilet, spodziewamy się dwóch godzin przewidywalnej – ale jednak – rozrywki. A "Alex Cross" raczej nudzi, niż bawi. Brak mu tempa i realizacyjnej brawury, bez których gatunkowe klisze tracą swą przezroczystość.

Punkt wyjścia jest typowy. W mieście pojawia się nowy psychopatyczny morderca, więc nasz detektyw-psychiatra ma ręce pełne roboty. Gdy ścieżki antagonistów krzyżują się i Crossowi udaje się udaremnić planowany przez kryminalistę zamach, stawka pojedynku zostaje podbita: od teraz sprawa jest osobista. Fabuła rozwija się, a my odhaczamy w głowie kolejne obowiązkowe punkty. Pozostawione przez szaleńca miejsce zbrodni jest "inne niż wszystko, co dotychczas widział Cross" i wymaga od bohatera "specjalnego przygotowania się", chociaż zarabia on na życie bywaniem w miejscach odgrodzonych od świata żółtą taśmą. Żeby z kolei przechytrzyć przeciwnika, nasz detektyw musi po prostu "pomyśleć tak, jak on" i już wie, że tamten "jest wewnątrz budynku", mimo że wszystkie wejścia zostały szczelnie obstawione. I tak dalej.

W tle przewijają się postacie z odzysku: nieokrzesany partner (Edward Burns), irytujący szef policji (John C. McGinley), wredny biznesmen z europejskim akcentem (Jean Reno). Na szczęście pierwszy plan jest odrobinę ciekawszy. Filmową twarzą postaci Alexa Crossa był dotychczas Morgan Freeman. Na fali rebootów, restartów i remake'ów również bohater powieści Jamesa Pattersona doczekał się jednak nowego wcielenia. Tyler Perry to ciekawy, nietypowy wybór – gdyby jeszcze tylko dostał coś ciekawego do roboty.

Największą zmarnowaną szansą obsadową filmu wydaje się jednak Matthew Fox. Aktor przeszedł intensywny trening i drastycznie schudł, by wiarygodnie wypaść na ekranie jako śmiertelnie niebezpieczny Picasso, którego ściga Cross. Ale ten czarny charakter jest równie morderczy, co sztampowy. Z pasją opowiada swoim ofiarom, jak to kocha zadawać cierpienie, nie lubi, kiedy bije się go w twarz, a na miejscach zbrodni zostawia wskazówki ukryte we własnoręcznie wykonanych kubistycznych szkicach (stąd jego pseudonim). Zaangażowanie Foxa tylko pogarsza sprawę. Wydaje się, że liczył na zerwanie z emploi, jakie zawdzięcza występom w serialach "Ich pięcioro" i "Zagubieni". Dlatego za wszelką cenę świdruje wzrokiem, zaciska szczęki i obnosi się ze swoim ciałem umięśnionego szkieletora. Tylko że jego pasja nie przystaje do miałkiego materiału, który uratować mogłoby jedynie przymrużenie oka.

Marketingowy slogan filmu mówi "nie zadzieraj z Aleksem Crossem". Angielskie "don't cross" można jednak przetłumaczyć również jako "nie przekreślaj". Niestety, panie Cross.
1 10
Moja ocena:
4
Rocznik 1985, absolwent filmoznawstwa UAM. Dziennikarz portalu Filmweb. Publikował lub publikuje również m.in. w "Przekroju", "Ekranach" i "Dwutygodniku". Współorganizował trzy edycje Festiwalu... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones