Drugiego dnia festiwalu w Berlinie nasza redakcyjna koleżanka, Joanna Ostrowska, obejrzała dwa długo wyczekiwane u nas i głośne na całym świecie filmy. Jednym z nich jest najnowsza produkcja Stephena Daldry'ego "Strasznie głośno, niesamowicie blisko" o nieprzeciętnym chłopcu próbującym poradzić sobie na swój sposób z olbrzymią stratą w związku z wydarzeniami z 11 września, drugim – reżyserski debiut Angeliny Jolie – "In the Land of Blood and Honey". Czy hollywoodzka gwiazda poradziła sobie z opowiedzeniem o romantycznej miłości na tle wojennego konfliktu w byłej Jugosławii, przekonacie się, czytając poniższą relację. ***
"Strasznie głośno, niesamowicie blisko", reż. Stephen Daldry Najnowszy film
Stephena Daldry'ego to opowieść o leczeniu z traumy 11 września. Symbolem wychodzenia na prostą po tragedii ataku terrorystycznego jest oczywiście niewinne dziecko. Jego prywatna tragedia koniec końców okaże się punktem wyjścia "nowej przygody". A wszystko pokazane zostało w taki sposób, aby nikt po opuszczeniu sali kinowej nie zapomniał, że najważniejsza w obliczu nieszczęścia jest nadzieja.
Niesamowicie inteligentny dzieciak o imieniu Oscar (
Thomas Horn) uwielbia spędzać czas ze swoim ojcem Thomasem (
Tom Hanks), jubilerem, który od samego początku stara się, aby dzieciństwo było dla chłopca niezapomnianym przeżyciem. Od gier terenowych, po wymyślne misje "zwiadowcze", w których Oscar musi się wykazać przenikliwością i sprytem. Wszystko w konwencji zabawy, w atmosferze baśni, w której rzadko dzieją się "bardzo złe rzeczy". To nowoczesne wychowanie ma swój cel. Tata próbuje nauczyć syna wytrwałości w dążeniu do celu i wiary w to, że nie ma rzeczy niemożliwych.
Idylla zostaje przerwana 11 września 2001 roku. Od tego momentu Oscar jest sam i za wszelką cenę próbuje utrzymać kontakt z ojcem, którego głos pozostał jedynie na telefonicznej sekretarce. Kolejna misja chłopca to odnalezienie właściciela tajemniczego klucza, który wypadł z niebieskiego wazonu w szafie rodziców. Z tą wyprawą Oscar wiąże wielkie nadzieje. W końcu ojciec na pewno zostawił mu jakieś wskazówki i wierzył w to, że synowi uda się wypełnić misję. Na drodze do celu poszukiwacza przygód czeka setki miejsc, które musi odwiedzić. Po Nowym Jorku porusza się pieszo, zawsze z mapą, maską tlenową na wypadek ataku i aparatem fotograficznym, którym uwiecznia bohaterów swojej wędrówki. W pewnym momencie na jego drodze pojawi się tajemniczy niemowa, który zechce mu towarzyszyć w poszukiwaniach. Straumatyzowany staruszek (
Max von Sydow) z własną wojenną historią okaże się osobą, której Oscar będzie chciał zaufać i obdarzyć go swoją tajemnicą.
W scenariuszu autorstwa
Erica Rotha (m.in.
"Forrest Gump",
"Monachium") roi się od baśniowych wskazówek. Kiedy w idyllicznym, chłopięcym świecie dochodzi do tragedii, Oscar ratuje się kontynuacją swojej przygody. Za wszelką cenę próbuje utrzymać kontakt z rzeczywistością przed atakiem na World Trade Center. Podróżując w poszukiwaniu rozwiązania zagadki, spotyka różnych ludzi, których również dotknęła tragedia. I to jest właśnie moment, w którym ma dojść do identyfikacji. Wśród górnolotnych i patetycznych wyznań dotyczących cierpienia, wybaczenia i ogólnie pamięci happy end jest tylko kwestią czasu. W świecie wykreowanym przez
Stephena Daldry'ego jest miejsce tylko na cierpienie, które kiedyś musi minąć. Dlatego kiedy Oscar krzyczy wniebogłosy i buntuje się przeciwko rzeczywistości, zaraz na otarcie łez pojawia się kolejny przyjaciel – "dobry człowiek", który wyciąga do niego pomocną dłoń. W konsekwencji każdy z bohaterów wychodzi z dołka, jego ból zostaje odkupiony. Matka okazuje się odpowiedzialną rodzicielką, mąż, który odszedł, wraca do swojej prawowitej małżonki, a dziadek, którego nigdy nie było, nagle pojawia się zwarty i gotowy, aby wypełniać swoje rodzinne obowiązki.
"Strasznie głośno, niesamowicie blisko" to utopijny manifest wychwalający tzw. ludzkie wartości w tonie wiary i nadziei, że "źli ludzie", którzy atakują, są w mniejszości, i tak naprawdę rzadko zdarza im się dopaść niewinnych. Poza wartością terapeutyczną film
Daldry'ego można potraktować jeszcze tylko jako dziecięcą fantazję chłopca, który wierzy w siłę wyobraźni. Dlatego w końcu udaje mu się sięgnąć nieba.
***
"In the Land of Blood and Honey", reż.
Angelina Jolie W 2006 roku Złotego Niedźwiedzia w Berlinie otrzymała
Jasmila Zbanic za swój film
"Grbavica". Powojenna historia bośniackich kobiet, które za wszelką cenę próbują walczyć z traumą okresu wojny była jedną z pierwszych prób filmowego rozliczenia konfliktu w byłej Jugosławii. Masowe gwałty kobiet, obozy przejściowe dla bośniackiej ludności i przede wszystkim próba powojennego funkcjonowania w podzielonym kraju.
Wszystkie te wątki pojawiają się również w debiutanckim filmie
Angeliny Jolie "In the Land of Blood and Honey". Znana hollywoodzka aktorka, która również angażuje się w pomoc charytatywną, napisała scenariusz swojego filmu, wyprodukowała go i wyreżyserowała. Była samowystarczalna i niezależna. Wszyscy aktorzy pochodzą z Bośni. W związku z tym nie ma mowy o hollywoodzkim blichtrze i znanych nazwiskach w obsadzie. Film rozpoczyna się w 1992 roku bezpośrednio przed rozpoczęciem konfliktu w byłej Jugosławii.
Główni bohaterowie to para zakochanych – Alja i Danilej. Ona jest Bośniaczką, on – Serbem, synem serbskiego generała. Do ich pierwszego spotkania dochodzi w klubie. Para tańczy, aż do momentu wybuchu bomby. Kolejny raz Danilej natyka się na swoją bośniacką miłość w dość nietypowej sytuacji. W ostatnim momencie ratuje ją przed gwałtem. Po roku rozstania zmieniło się wszystko: Alja jest wrogiem "nowego serbskiego państwa", a Danilej – jednym z jego najwierniejszych obrońców. W tej romantyczno-wojennej opowieści zakochani spotykają się i rozstają kilkukrotnie. Kilka razy zmienia się również ich uczucie i nastawienie do tzw. "spraw politycznych".
W filmie
Jolie wydarzyło się wszystko, co z wojną związane. Od początku
"In The Land of Blood and Honey" miał być filmową przestrogą i przypomnieniem okropieństw ostatniej wojny XX wieku. Przemoc jest tutaj głównym bohaterem. Ciągłe gwałty, egzekucje, poniżanie zakładników i maskary ludności cywilnej. W tle serbska propaganda, mitologia "niezwyciężonego Kosowa" i niebezpiecznych Turków. Na dokładkę historia miłosna dwojga ludzi, którym rzecz jasna konflikt zbrojny odebrał wszystko.
W tym zaskakującym połączeniu romansu i odtwarzanych wojennych archiwaliów naprawdę trudno zachować spokój. Przemoc seksualna, mordowanie cywilów łącznie z niemowlakami po jakimś czasie przestają mieć jakiekolwiek znaczenie. W scenie, w której jedna z kobiet pokazuje swoje zmasakrowane od gwałtów ciało, jej wypowiedź dotycząca wstydu przed mężem odbiera całkowicie sens obrazowi tej tragedii. Powtarzające się non stop egzekucje dla "zabawy" wykonywane przez serbskich żołnierzy z uśmiechem na twarzy stają się kolejnym elementem "wojenki", która równie dobrze mogłaby rozgrywać się wszędzie, bo przecież uniwersalne przesłanie dzieła jest w końcu najważniejsze. Mimo początkowych wyjaśnień, że Jugosławia była krajem bardzo "zróżnicowanym", w filmie
Jolie non stop widzimy tylko dobrych i złych, których narodowość jest nie do pomylenia.
Niestety, najgorszym wyborem artystycznym Jolie jest wątek "wojennego uczucia" Alji i Danileja. Kobieta cudem unika gwałtów, ale oczywiście po dość krótkim czasie spędza noc ze swoim wybawicielem. On na początku kocha ją nad życie, ale w miarę upływu czasu okazuje się równie niebezpieczny jak wszyscy żołnierze w jego jednostce. Na dokładkę mamy wątek "sztuki", która pomaga zakochanym odnaleźć się na polu bitwy. Alja jest malarką, dzięki czemu jej romans z Serbem nabiera również romantycznego charakteru. Tak żeby przypadkiem nikt nie zapomniał, że prawdziwa miłość jest zawsze czysta i szlachetna.
Szczytne cele i całkowite fiasko. Na samym końcu filmu pojawiają się plansze z liczbami ofiar, datami konfliktu i nazwiskami sprawców. Wszystko, co można obejrzeć przed napisami końcowymi przeczy jakiejkolwiek logice tworzenia filmu rozliczeniowego. Epatowanie przemocą w myśl zasady: filmowa klisza miłosna obroni się bez względu na wszystko odnosi odwrotny od zamierzonego skutek. Momentami ociera się o pornografizację wojennej mitologii, co nie ma nic wspólnego z uczczeniem pamięci ofiar.