Tym razem mieliśmy okazję zobaczyć wyprodukowany przez Chan-wook Parka koreański film science fiction "Snowpiercer" oraz walczący o Złotego Niedźwiedzia chiński dramat "Blind Massage" w reżyserii Lou Ye. Pociąg pod specjalnym nadzorem (
"Snowpiercer", 2013)
"Snowpiercer" nie okazał się dla
Joon-Ho Bonga pociągiem do Hollywood. Po sporze z "nożycorękim" dystrybutorem
Harveyem Weinsteinem koreański reżyser ogłosił, że póki co nie chce więcej kręcić w języku angielskim i wraca z kamerą do ojczyzny. Wielka szkoda, ponieważ ekranizacja francuskiego komiksu "Le Transperceneige" ma wszystkie zalety porządnego kina science fiction dla dorosłych: intrygujący punkt wyjścia, zacięcie społeczne, a także imponującą oprawę audiowizualną, która nigdy jednak nie bierze góry nad opowieścią.
Snowpiercer to nazwa pociągu przemierzającego Ziemię w kolejnej epoce lodowcowej. Jego pasażerami lub raczej mieszkańcami są niedobitki ludzkości, którym udało się ocalić skórę przed śnieżną apokalipsą. Niekończąca się wyprawa nie zawsze odbywa się w godziwych warunkach, o czym przekonujemy się dobitnie na przykładzie podróżnych z wagonów najniższej klasy. Brudni, zarośnięci i odziani w łachmany przypominają skazańców sowieckich łagrów. Fabularna maszyneria rusza z kopyta, gdy wyklęty lud kolei postanawia wreszcie upomnieć się o swoje prawa i przedrzeć się na czoło pociągu – do najlepiej sytuowanych.
Tilda Swinton - SnowPiercer
- Moho Films
- Opus Pictures
- Stillking Films
- CJ Entertainment
Wizualna tożsamość filmu rozpięta jest gdzieś pomiędzy
"Ludzkimi dziećmi" a pierwszym
"Obcym".
Bong potrafi zagospodarować klaustrofobiczną przestrzeń zarówno pod kątem kina akcji, jak i starcia silnych charakterów. Każdy kolejny wagon to dla niego w równym stopniu rządzący się własnymi prawami oddzielny mikroświat, co arena bitwy. Z kolei napotkani w nim ludzie to sprzymierzeńcy lub wrogowie, do których przemawia najlepiej argument ciężkiej pięści i ostrych narzędzi. Sceny walki zrealizowane są z polotem i odrobiną formalnego szaleństwa. Tutaj mam jednak pewne zastrzeżenie: choć
"Snowpiercer" został ewidentnie nakręcony pod kategorię wiekową R (świadczy o tym chociażby niecenzuralne słownictwo), to podczas pokazywania aktów przemocy twórcy ewidentnie hamują krwawe zapędy. Autocenzura psuje tylko radość z oglądania – albo idziemy na całość, albo jak twórcy
"World War Z" chowamy wszystkie mięsiste obrazki poza okiem kamery. Półśrodki dają półefekty.
Resztę recenzji Łukasza Muszyńskiego przeczytacie TUTAJ. Stado podległe (
"Tui na", 2014)
W centrum masażu w chińskim Nankin, pracują i uczą się niewidzący. Jak wiadomo, utrata jednego zmysłu wyostrza pozostałe – obserwujemy, jak niewidomi bohaterowie cieszą się smakiem mandarynek, podniecają zapachem zwędzonych komuś majtek, a najbardziej doceniają dotyk ciała. Dlatego w masowaniu są świetni, a ich największą przyjemnością okazuje się dotyk innego rodzaju: seks. Staje się on dla bohaterów oazą wolności, w której są całkowicie pełnosprawni i spełnieni. Niektórzy szukają w nim miłości (najchętniej na całe życie), inni pielgrzymują do burdelów, w których prostytutki jawią się im niemal siostrami miłosierdzia.
Zawierzenie innym zmysłom podkreśla rozbudowana warstwa dźwiękowa filmu, pełna turkotów, szumów, buczeń. Czołówkę czyta narratorka, a obsadzie znalazły się przede wszystkim osoby borykające się z utratą wzroku. Bez wątpienia reżyser
Lou Ye, autor pokazywanego w Cannes
"Letniego pałacu", którym ściągnął na siebie nieprzychylność chińskich władz, zrobił tu wiele, by wczuć się w sytuację niewidomych. Ze względu na podobną tematykę i próbę empatii, polski widz nieuchronnie porównywać będzie
"Blind massage" z
"Imagine". Jeżeli jednak u
Andrzeja Jakimowskiego mieszkańcy portugalskiego ośrodka szukali sposobu, by lepiej poruszać się w świecie nie dla nich zaprojektowanym, u
Ye obserwujemy bardziej ich zmagania wewnętrzne. Oraz próby zbudowania – często po omacku – pewnego rodzaju rodziny, a przynajmniej bezpiecznej przystani. Nieustannie jednak boleśnie zderzają się ze sobą lub ze światem.
Pozostawia to w bohaterach
"Blind Massage" sporo gniewu. Skierowany jest on wobec losu, który – jak mówi się w filmie – rozumieją lepiej niż widzący, bo i losu nie widać. Frustracja ta skierowana jest także wobec widzących, których percypują jako dominujący gatunek – stado, któremu, chcąc nie chcąc, muszą się podporządkować. Przede wszystkim jednak borykać się muszą ze stanami autoagresywnymi: Ma okłada się pięściami, Dr Wang tnie się nożem, Du Hong nie potrafi powstrzymywać płaczu. Z mocno rozstrojonymi stanami emocjonalnymi bohaterów współgra czasem subtelna, jakby chciała ich ukoić, innym razem neurotyczna muzyka
Jóhanna Jóhannssona. Cieszy fakt, że jego wyrafinowane dźwięki dostrzegła wreszcie X Muza. Islandczyk napisał niedawno muzykę do
"Labiryntu", teraz dostał szansę, by pracować z jednym z najciekawszych chińskich reżyserów, który i tym razem potwierdził swoją klasę.
Resztę recenzji Adama Kruka przeczytacie TUTAJ.