Felieton

Brzezińska o zagadce udanej adaptacji

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Brzezi%C5%84ska+o+zagadce+udanej+adaptacji-58924
Związki literatury i filmu są jednymi z najbogatszych, najbardziej eksploatowanych zagadnień w historii kina, i chyba też najbardziej tajemniczych. Brzmi to może trochę zabawnie, bo skąd tu tajemnica, przecież chodzi tylko o rzemiosło, a nie o zagadki czy, co gorsza, o jakąś może magię. A jednak. Być może o ten sam rodzaj magii chodzi, co w przypadku wybitnego filmu, arcydzieła – czyli o mieszankę talentu twórców, świetnego warsztatu, sprzyjających okoliczności i... czegoś jeszcze, czegoś nieracjonalnego. Jeden z krytyków pisał kiedyś, że jeśli istnieje coś takiego, jak tajemnica udanej adaptacji, to nie sposób jej wyjaśnić. Cóż, wielu z krytyków i teoretyków wciąż próbuje ją rozwikłać, opisać. 

Teoretycy mają głos

Utarło się, że terminem "adaptacja" w przypadku filmu określa się próby przeniesienia na ekran prozy lub poezji; w przypadku dramatu właściwszym określeniem jest "ekranizacja", choć często stosuje się te dwa pojęcia zamiennie, w potocznym rozumieniu. Generalnie, adaptować znaczy tyle, co dostosowywać do nowych potrzeb, przerabiać. Problem przenoszenia, interpretacji, korzystania z materiału literackiego dla potrzeb filmu, określany ogólnie jako adaptacja bywa też czasem rozszerzany o problematykę innych sztuk, takich jak plastyka czy muzyka, lub też o praktyki włączania w przestrzeń filmu innego rodzaju elementów. Mogą to być fragmenty programów telewizyjnych, materiały filmowe, fotograficzne…

 

Film, niczym gąbka wchłania właściwie wszystko w przestrzeń obrazu, umieszcza w nowym kontekście. Filmowa adaptacja literatury, jak podkreśla filmoznawczyni Alicja Helman, to niejako tylko jeden z przejawów natury kina. Adaptacja jako proces transpozycji, przekształcenia, przystosowania, przeniesienia bywa też przedmiotem szerszych studiów, a nawet bywa konkretną perspektywą badawczą, określa metodę badania tekstów kultury (wykraczając zupełnie poza relację: kino-literatura).  

Problem filmowej adaptacji literatury obecny jest w refleksji nad kinem niemal od zawsze. W jednym ze słowników pod hasłem: "adaptacja" można znaleźć informację, że sporządzony w drugiej połowie lat 80. spis publikacji poświęconych zagadnieniu literatury w kinie liczył aż dwa i pół tysiąca rekordów... Oczywiście, adaptacja adaptacji nie równa. Inaczej myśli się o króciutkich filmikach z początków kina, gdy reżyserzy z całego dzieła literackiego mogli wybrać nierzadko tylko jedną scenę, jakiś fragment, element; zupełnie czym innym będzie oparte na prozie Cortazara "Powiększenie" Antonioniego, a jeszcze czym innym współczesne i bardzo popularne adaptacje popularnych powieści Johna Grishama czy Dana Browna.

Podziały i propozycje
    
Historia związków filmu z dziełami literackimi to w uproszczeniu zmaganie z literaturą wybitną oraz z tą mniej doskonałą. Zwykło się też przyjmować, że są książki, autorzy, których twórczość na potrzeby filmu wykorzystuje się z łatwością, z dużą szansą powodzenia, które można by powiedzieć zwyczajnie są "filmowe", oraz te, które kuszą, choć na warsztat filmowy brane są z rzadka, uchodząc za niemożliwe do "przerobienia na film". Kto mógłby być takim "niemożliwym" autorem? Proust, Joyce, Mann? Również Kafka nastręcza trudności reżyserom, choć zdarzają się śmiałkowie; uczucie niedosytu pozostawiają po sobie nowe filmowe adaptacje Grahama Greene’a, więcej szczęścia z nowymi odczytaniami filmowymi i telewizyjnymi miała Jane Austen.

Łukasz Maciejewski, pisząc swego czasu o filmowych adaptacjach twórczości Philipa Rotha, wypunktował spektakularne porażki kina w zmaganiach z "gęstą", trudną prozą amerykańskiego autora. Również ostatnia próba przeniesienia na ekran "Hańby" według J.M. Coetzee'ego raczej nie spełniła pokładanych oczekiwań. Powstał poprawny, interesujący film, ale niepróbujący unieść znaczeń oferowanych przez powieść. Warto zauważyć, że nie zawsze dobry film powstały w wyniku korzystania z materiału literackiego uznać można za dobrą, zadowalającą adaptację.

Teoretycy, zastanawiając się nad zagadką adaptacji, próbują wyodrębnić pewne wzory, modele, uchwycić podstawowe elementy procesu przenoszenia na ekran literatury. Najczęściej wyróżniane są modele trójdzielne (na przykład autorstwa Dudleya Andrew), które niby na osi pozwalają rozmieszczać próby adaptacyjne najprostsze, gdy przeniesieniu do filmowego medium podlegają wybrane elementy dzieła literackiego (tak jest na przykład w przypadku filmu "Sherlock Holmes", gdy zaadaptowaniu uległa postać słynnego detektywa); przez jakąś formę pośrednią, aż po najbardziej skomplikowane prace, gdy chodzi o kwestie przetransponowania stylu, czy też kwestie największej możliwej wierności literze oryginału.

Niektórzy z teoretyków opowiadać się będą za możliwością przekładalności materii literackiej na formę filmową, próbując w ten sposób szukać powiązań między dwoma odrębnymi systemami znakowymi, podobnie jak w przypadku (w pewnym uproszczeniu) przetłumaczenia z jednego języka na inny. To dość dyskusyjny projekt, ale ma swoich zwolenników (na przykład Maryla Hopfinger).

Warto też zauważyć zmienność procesu pracy z tekstem literackim związaną z rozwojem technicznych możliwości kina, filmowej formy, konwencji, sposobów kształtowania filmowego opowiadania. Coraz większe możliwości współczesnego kina wydaje się powinny sprzyjać zanikaniu sfer literatury omijanej dotąd przez filmowych reżyserów; jednak przepisu oraz idealnej foremki do wypieku świetnych adaptacji ciągle brak. Pozostaje twórczy błysk geniuszu…   

Książka czy film?
    
To pytanie wbrew pozorom istotne. Jak bardzo jest ważne, mogłam przekonać się podczas projekcji filmu "Rewers" Borysa Lankosza, na którą wybrałam się po przeczytaniu powieści (noweli filmowej) Andrzeja Barta, podstawy scenariusza. Lektura pozbawiła mnie przyjemności czerpanych z obserwacji ekranowych suspensów, lecz dała możliwość spojrzenia na film Lankosza jako na adaptację właśnie. Coś za coś...

Alicja Helman, pisząc o sposobach odbioru filmowej adaptacji przez widza, zwraca uwagę na różnicę percepcji dzieła filmowego na podstawie scenariusza oryginalnego, podkreśla jego rozwój w czasie, stopniowe zapoznawanie się, konstruowanie całości. Widz, który zna książkę, dysponuje wiedzą na temat całości filmu, porównuje to, co widzi, z tym, co zapamiętał z książki oraz nierzadko "uzupełnia" to, co widzi na ekranie. Co ciekawe, autorka proponuje, by to stworzone w umyśle widza połączenie między oglądaną ekranową interpretacją utworu literackiego, a własnym wrażeniem z lektury dzieła literackiego nazwać "dziełem wirtualnym", takim szczególnym, bo będącym wypadkową obu lektur, istniejącym jedynie w umyśle widza-czytelnika.

 

Na pytanie książka czy film – dziś raczej wybiera się obie rzeczy. Wydawcy odkryli, że nic tak nie potęguje sukcesu wydawniczego niż promocja za sprawą przeniesienia książki na ekran; podobnie w przypadku filmu, książka bywa jednym z oferowanych gadżetów, towarzyszy komercyjnego sukcesu. Co więcej, w przypadku cieszących się popularnością książek, zaadaptowanie ich na potrzeby kina jest naturalną i świadomie oczekiwaną koleją rzeczy (by wymienić cykl o Harrym Potterze, czy powieści wzmiankowanego już Dana Browna).

Dobry, zły i brzydki

    
Kiedy myślę o filmowych adaptacjach literatury, przychodzą mi do głowy skrajności – adaptacje uchodzące za modelowe, znakomite, pozostające przy tym bardzo dobrymi filmami (niejako bez związku z literackim pierwowzorem) oraz spektakularne porażki. "Władca Pierścieni" obejrzany w domu, nawet na małym ekranie świetnie się broni, i właściwie trudno wyobrazić sobie teraz inną filmową wersję Tolkiena niż ta dokonana przez Jacksona. Pomimo tego że mamy często do czynienia z wielokrotnymi filmowymi adaptacjami tego samego dzieła literackiego (jako ciekawostkę podam, że na podstawie opowieści o Frankensteinie Mary Shelley powstało 120 filmów), adaptacja Jacksona przez jakiś czas pewnie nie doczeka się równie spektakularnej konkurentki.

W książce o adaptacjach literatury "Twórcza zdrada" przywoływana już Alicja Helman zdecydowanie wyróżnia kilka filmowych przygód z literackim materiałem, służą one autorce jako przykłady świetnych adaptacji i jednocześnie doskonałych filmów. Są nimi (między innymi) "Dziennik wiejskiego proboszcza" Roberta Bressona, "Śmierć w Wenecji" Luchino Viscontiego oraz "Okruchy dnia" Ivory'ego. Równie znakomitymi, choć bardziej filmami niż adaptacjami, okazują się "Kochanica Francuza" Reisza czy "Lśnienie" Kubricka. Z kolei Schlöndorff za swoją mało udaną "Miłość Swanna" otrzymuje minus, co może nieco dziwić, bo niemiecki twórca znany jest ze swoich literackich upodobań i uchodzi wręcz za reżysera-adaptatora.

  

Dużo większe minusy, tak przez cały kinowy ekran, otrzymali od krytyków polscy uznani i szanowani reżyserzy za swoje próby odczytania klasyki literatury. Czas to był szczególny, bo polskie kino garnęło się do literatury, szukając tam odnowy i inspiracji, niejako przywołując tym samym najlepsze tradycje polskiej kinematografii. Jednak pomimo kroku w dobrym kierunku, arcydzieł próżno było wypatrywać. I chyba największe cięgi od lat otrzymali wtedy Jerzy Hoffman i Jerzy Kawalerowicz. Ten pierwszy za "Starą baśń" (2003) według Kraszewskiego (gdzieś w recenzji nazwaną pieszczotliwie "starą pleśnią"), a drugi za "Quo Vadis" (2001) zaprezentowane w równie archaicznym, niedbałym wykonaniu. Dwie adaptacje dokonane właściwie bez pomysłu, na szybko, szkicowo. A przecież trudno posądzić tych dwóch reżyserów o brak twórczej myśli czy niedostatek rzemiosła...

  

W tym miesiącu można w kinach oglądać najnowszą wersję "Alicji w krainie czarów" autorstwa Tima Burtona, reżysera obdarzonego wyobraźnią o wyjątkowo malarskim charakterze. Filmowa "Alicja w krainie czarów" będzie zatem bazowała przede wszystkim na warstwie wizualnej powieści, eksploatując postacie i ich niezwykły charakter. Ostatnio też można ocenić, jak poradził sobie Peter Jackson z przeniesieniem na ekran książki Alice Sebold "Nostalgia anioła". Po zmierzeniu się z Tolkienem oraz po udanym wcześniejszym (z roku 1994) filmie, opartym na tzw. sprawie morderstwa Parker-Hulme, zatytułowanym "Niebiańskie istoty" nie powinno być najgorzej… Ale jak wiadomo, udana adaptacja to bardzo tajemnicza sprawa…

***

Pisząc tekst, korzystałam głównie z prac Alicji Helman, w tym z: Twórcza zdrada. Filmowe adaptacje literatury, Ars Nova, Poznań 1998; Słownik pojęć filmowych, pod red. Tejże, tom 10, Wydawnictwo UJ, Kraków 1998; Modele adaptacji filmowej. Wprowadzenie w problematykę, artykuł opublikowany w miesięczniku "Kino" 1979 nr 6.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones