Artykuł

Skarpetki, papierosy, jazz

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Skarpetki%2C+papierosy%2C+jazz-104464
Barański, Nasfeter, Kluba, Królikiewicz i wielu, wielu innych... Razem z Łukaszem Maciejewskim przypominamy polskie filmy zasługujące na ponowne odkrycie. Prześwietlamy alternatywny kanon polskiego kina.

Nie lubię "Niewinnych czarodziejów" – opowiadał mi kilka lat temu Andrzej Wajda. – Jest w tym filmie poważny błąd. Ślepo podążałem za scenariuszem i to się na mnie zemściło. Może trzeba było to zrobić jednak bardziej dokumentalnie, być może bohaterowie powinni być młodsi, bardziej dynamiczni.


Film niezbyt wysoko oceniany przez samego Wajdę pozostaje jednym z najbardziej bezinteresownych dzieł twórcy "Ziemi obiecanej". Po premierze "Niewinnych czarodziei" oceniano przede wszystkim w kontekście socjologicznym, przez pryzmat młodzieży sportretowanej w filmie, dzisiaj o wiele ważniejszy jest jazzowy rytm całości i nostalgiczna aura. Od znakomitej uwertury, kiedy Wanda Koczeska mija plakat "Niewinnych czarodziejów", nie ma wątpliwości, że w polskim kinie objawiła się wówczas nowofalowa barwa. Adam Garbicz w "Kinie, wehikule magicznym" bezbłędnie określa film Wajdy "wspaniałym zatrzymaniem prawdy obyczajowej swojego czasu w nieskomplikowanej historii z kręgów stołecznej młodzieży".



"Niewinni czarodzieje" to efekt kolejnego spotkania Andrzeja Wajdy z Jerzym Andrzejewskim, twórcą między innymi literackiego pierwowzoru "Popiołu i diamentu". Propozycja wyszła od Andrzejewskiego. Pisarz zwierzył się Wajdzie z korespondencji miłosnej dwojga młodych powstańców, którą otrzymał od anonimowego nadawcy zaraz po wojnie. Andrzejewski natychmiast wymyślił genialny tytuł przyszłego filmu "Niewinni czarodzieje", zaczerpnięty z pierwszej części "Dziadów" Adama Mickiewicza: Mędrce dawnych wieków / Zamykali się szukać skarbów albo leków / I trucizn – my niewinni czarodzieje / Szukajmy ich, by otruć własne swe nadzieje.

Decyzją Andrzejewskiego powstańcza love story miała zostać przeniesiona do współczesności. Przebywający w Domu Pracy Twórczej w Oborach Andrzejewski napisał pierwszą wersję scenariusza, która nie satysfakcjonowała ani jego, ani Wajdy. Szczęśliwym trafem w tym samym miejscu pojawił się wówczas dwudziestoletni Jerzy Skolimowski, poeta dopiero co przyjęty do Związku Literatów.

Kilka lat temu podczas paryskiego pokazu "Niewinnych czarodziejów" w kinie L'Arlequin (we Francji film Wajdy ma zagorzałych wielbicieli i status absolutnego klasyka; wielkim admiratorem "Czarodziei" jest choćby Jean-Luc Godard, również Martin Scorsese włączył niedawno "Niewinnych czarodziejów" na listę największych arcydzieł polskiego kina) obecny na pokazie Skolimowski przypomniał publiczności tamte okoliczności:
Po przeczytaniu wersji Andrzejewskiego buńczucznie rzuciłem Wajdzie w twarz, że wszystko jest beznadziejne, to nie ma nic wspólnego z rzeczywistością. "To napisz sam" – usłyszałem. Już spokojnie wytłumaczyłem Andrzejowi, że młodzi ludzie nie są tacy jak przed wojną, chcą żyć po swojemu. Grają jazz, uprawiają boks, jeżdżą na skuterach lambretta, chłopcy mają blond włosy. To Wajdę ujęło, zaryzykował i zaprosił mnie do współpracy.



W efekcie, po zaledwie dwóch tygodniach pracy, powstał scenariusz sygnowany nazwiskami Andrzejewskiego i Skolimowskiego, do którego przyszły twórca "Rysopisu" przemycił własne pasje: muzykę jazzową i boks. Skolimowski zagrał w filmie również rolę boksera – "Hamleciaka". Wajda uważnie obserwował młodego poetę na planie. Jak twierdzi Skolimowski, któregoś dnia podszedł do niego i powiedział, żeby natychmiast jechał do Łodzi, ma bowiem predyspozycje na reżysera. Skolimowski zdecydował się na ten krok i – podobnie jak Wajda dekadę wcześniej – dostał się za pierwszym razem. W rozmowie z Bolesławem Michałkiem zamieszczonej w miesięczniku "Kino" Wajda wspominał: Gdy patrzę na to z perspektywy, widzę, że się wtedy otarłem o człowieka, jakiego potrzebowałem, on nawet przewinął się przez ten film: Skolimowski. To o nim powinien być film, a nie o wymyślonej postaci. Tylko że on był wtedy skromnym poetą i pomocnikiem Andrzejewskiego przy scenariuszu.

***

"Niewinni czarodzieje" obrazowali ówczesny nowy styl bycia młodzieży etykietowany jako "cywilizacja <>" – określenie wywodziło się oczywiście  od tytułu tygodnika popularyzującego na łamach nową literaturę, muzykę, sztuki piękne. Andrzej (Tadeusz Łomnicki) jest lekarzem sportowym i perkusistą jazzowym, lubi żyć komfortowo, bez zobowiązań. Kiedy w klubie jazzowym spotyka piękną dziewczynę (Krystyna Stypułkowska), wydaje mu się, że będzie jak zwykle. "Wszystkie drogi prowadzą do łóżka". Tymczasem jest inaczej. Nocą, pod fikcyjnymi imionami Bazylego i Pelagii, oboje prowadzą grę ze sobą oraz z maskami, jakie przyjęli.

W opisach "Niewinnych czarodziejów" w internecie często cytuje się wypowiedź Wajdy: Jeden z najbardziej obojętnych politycznie filmów, jakie zrealizowałem. Całkowicie inaczej oceniały go jednak władze czasów Gomułki. Niewinny temat młodego lekarza, który lubi elastyczne skarpetki i dobre papierosy, posiada magnetofon i nagrywa na nim swoje rozmowy z dziewczętami, którego jedyną pasją jest gra na perkusji w zespole jazzowym Krzysztofa Komedy, okazał się bardziej drażliwy dla ideologów-wychowawców niż Armia Krajowa i powstanie warszawskie.

"Niewinni czarodzieje" wydawali się ówczesnym dygnitarzom i cenzorom bardzo mało niewinni, chociaż początkowo dominowały głosy entuzjastyczne. Tadeusz Lubelski w monografii Wajdy cytuje na przykład wypowiedzi z pierwszych obrad Komisji Ocen Scenariuszowych. Pod nieobecność reżysera pracującego wówczas w teatrze Tadeusz Konwicki miał powiedzieć: Wajda uważa, że to film jego życia.



Dwoje młodych ludzi, którzy mają szansę na wielką miłość, ale tę szansę tracą, bo ulegają pozie na cynizm. Ten film jest potrzebny młodym ludziom, bo pokazuje niebezpieczeństwo, jakim jest maska – dodawał Aleksander Ścibor-Rylski.

Wajda długo wahał się nad obsadzeniem głównych ról. Dziewczynę miała grać Teresa Tuszyńska, było również co najmniej kilku poważnych kandydatów do roli Andrzeja. Ostatecznie Wajda zdecydował się na Tadeusza Łomnickiego oraz debiutującą w kinie amatorkę, studentkę filozofii – Krystynę Stypułkowską.

Praca nad przygotowaniami filmu przebiegała opornie. Wajda był myślami raczej przy projektach "Przedwiośnia" według Żeromskiego lub opowiadających o dziecięcej krucjacie "Bramach raju" Andrzejewskiego niż przy tym prostym w założeniu, skromnym współczesnym filmie. Pracując na tak kameralnym materiale z zachowaniem niemal klasycznej jedności miejsca, czasu i akcji, twórca czuł się zagubiony i zaniepokojony.

Zdjęcia ruszyły w końcu w wakacje 1959 roku, dokładnie w tym samym czasie – na co zwraca uwagę Tadeusz Lubelski – Jean-Luc Godard kręcił w Paryżu "Do utraty tchu". Podobieństw znajdziemy sporo. Pomimo odmiennej poetyki w obu wypadkach bohaterowie separują się od uczucia i brną w nowe możliwości, jakie daje im rzeczywistość.

Wajda tłumaczył to tak: Istnieje dążenie młodzieży – potwierdzają to socjologowie – do stabilizacji, do pewnego rodzaju drobnomieszczaństwa. Młodzieży wydaje się, że warunki bytowe dadzą im maksymalne zadowolenie i szczęście. Film był próbą pokazania, że takie ideały nie mogą mieć racji bytu.



Tadeusz Lubelski, pisząc o podobieństwach "Niewinnych czarodziejów" z "Do utraty tchu", zwraca również uwagę na łączący oba filmy kluczowy dialog zakochanych młodych ludzi kręcony w zamkniętym pomieszczeniu. Dzięki talentowi dialogistów WajdySkolimowskiego i Andrzejewskiego, podminowana erotycznie, pełna zdecydowanych pytań oraz z założenia błyskotliwych odpowiedzi rozmowa  Bazylego i Pelagii wciąż brzmi świeżo i oryginalnie. To była pierwsza jaskółka nurtu egzystencjalnego w polskim kinie, którego filarami, zwłaszcza w latach sześćdziesiątych, będą debiutujący w 1964 roku "Rysopisem" Jerzy Skolimowski oraz Roman Polański, autor "Noża w wodzie" – również według scenariusza Skolimowskiego. Ale to właśnie "Niewinni czarodzieje" antycypowali tę serię. Wajda był pierwszy.

***

Reżyser i scenarzyści długo nie mogli się zdecydować, jak film powinien się zakończyć. Nakręcono kilka wariantów; zdaniem Wajdy wybrano najgorsze z możliwych. Moja propozycja była inna – wspominał reżyser w jednym z wywiadów. – Pelagia jest uczennicą, chodzi do szkoły, to jest drugie życie. Wchodzi do klasy, siada na ławce, kamera odjeżdża i widzimy, że wszystkie koleżanki są do niej podobne, są takie same, a przez cały film  staraliśmy się pokazać, jaka to ona jest inna, wyjątkowa, niezwykła.

Kolaudacja filmu przebiegała nerwowo. Cenzura wtrącała się niemal do każdego szczegółu. Podczas uroczystej premiery "Niewinnych czarodziejów" po cyfrowej rekonstrukcji w kinie "Kultura" Wajda dodawał, że ówczesne władze zaniepokoiły nawet sceny kompletnie oderwane od polityki, na przykład ujęcie, w którym Bazyli włącza magnetofon palcem od stopy. Ze względów obyczajowych zmieniono również metrykę bohaterki. Stypułkowska miała być w scenariuszu maturzystką, w filmie możemy się jedynie tego domyślać. Krytykowano jednak przede wszystkim wdzięcznie zobrazowaną w "Niewinnych czarodziejach" nonszalancką postawę socjalistycznej młodzieży i na nic zdały się zapewnienia reżysera, że przecież dystansuje się od tego rodzaju zachowań. Dystansuje, ale jednak nie potępia. Oglądając "Niewinnych czarodziejów", ma się wrażenie, że bohaterowie są dla Wajdy wielkim znakiem zapytania, enigmą. Oni go fascynują. Rozkochane w jazzie dziewczęta oraz chłopcy w tlenionych blond włosach bawią go, ale i  nie przestają zadziwiać. I to zdziwienie Wajdy świetnie przeniosło się na ekran. W końcu, po wielu awanturach, film trafił do dystrybucji w grudniu z 1960 roku, rok po skończeniu zdjęć i pierwszej układce montażowej, z nowym, wymuszonym na Wajdzie optymistycznym zakończeniem.



Kiedy film wszedł na ekrany, nikt nie był zadowolony. Krytyka raczej narzekała, Wajda otwarcie mówił o porażce, dla Skolimowskiego ekwiwalent obrazowy nie oddawał pazura scenariusza, a Andrzejewski po niepowodzeniu współpracy postanowił wykorzystać ten sam motyw w jednym z późniejszych opowiadań.

Adam Garbicz w "Kinie, wehikule magicznym" przywołuje jeszcze jedną niezmiernie ciekawą opinię wyłożoną przez Tadeusza Łomnickiego. Aktorowi  zabrakło nade wszystko mocniej pokazanego biseksualizmu postaci Andrzeja-Bazylego.

Dla niejednego widza, zwłaszcza młodego, zawarta w filmie próba krytyki będzie zgoła niedostrzegalna. Znacznie bardziej atrakcyjny wyda mu się ów wzorzec łatwego życia i użycia, tak ponętnie przez realizatorów wyeksponowany. A to można już ujmować w kategorie społecznej szkodliwości – grzmiał Janusz Wilhelmi na łamach "Trybuny Ludu".

Dla równowagi odnalazłem wnikliwą analizę filmu autorstwa Roberta Vasa z "Sight and Sound": Lecz ranek musi nadejść. Beztroska gra miłosna zmienia się w gorączkowego rozbieranego pokera, którego kulminacją jest niespotykanie złożony moment winy i wstydu, kiedy to obnażona zostaje dusza, a nie ciało. (...) Fascynujące jest ujrzeć tego reżysera, ostatnio zatracającego się w romantycznej szarży kawaleryjskiej "Lotnej", jak odnajduje swoje prawdziwe "ja" w ciągu czterdziestominutowej sceny w pustym pokoju. Ukazuje on swych antybohaterów jako sympatycznych i niewinnych, jako zbuntowane ofiary światowego klimatu przesyconego strachem i nihilizmem.

***

Dzisiaj można oglądać "Niewinnych czarodziejów" jako wzruszającą galerię ówczesnych środowiskowych ikon: Roman Polański zagrał "Pola" – kierownika zespołu jazowego, Jerzy Skolimowski – boksera, w filmie pojawiają się także Andrzej Trzaskowski, Tadeusz Ross, Sława Przybylska, Krzysztof Komeda czy Andrzej Nowakowski pierwotnie typowany do roli Bazylego, w epizodycznych rolach występuje także cała plejada ówczesnych gwiazd: Kalina Jędrusik, Teresa Szmigielówna, Zbigniew Cybulski. "Niewinni czarodzieje" to równolegle zmysłowa fotografia najmodniejszych wówczas miejsc stolicy: Stodoły, klubu Largactil przy Starym Mieście czy hali sportowej "Gwardia".



Gdybym umiał to lepiej zrobić, mógł to być wstrząsający, wielki film – twierdzi Wajda. Trudno polemizować z takim dictum, niemniej właśnie poprzez pewną nonszalancję zapisu, szkicowość portretów "Niewinni czarodzieje" antycypują swój czas, wydają się dziełem nowatorskim i nieporównywalnym z jakimkolwiek innym, również w dorobku Wajdy. To zresztą jedyna podjęta wówczas przez Wajdę próba nakręcenia filmu europejskiego, otwartego na świat. "Niewinni czarodzieje" mogliby przecież powstać we Francji albo w Hollywood. Tło społeczne, w przeciwieństwie do obyczajowego, jest ledwo zarysowane. Uniwersalna wydaje się także  wielopoziomowa konwencja gry tak silnie wkomponowana w sylwetki bohaterów. W sensie bardzo przyziemnym chodzi na przykład o polską wódkę udającą światowy gin albo grę z kołtunerią w scenie "rozbieranego pokera", ale w głębszym znaczeniu także o batalię na intelekt wspomagający przeprowadzenie własnej definicji szczęścia.

Pelagia i Bazyli boją się wielkich słów i wyznań, obawiają ośmieszenia lub zarzutów o nadmierny sentymentalizm, rejterują przed czułością. Łomnicki i Stypułkowska są uroczy, otwarci i błyskotliwi, ale urodzili się pod niewłaściwym adresem. Chcieliby jeździć na skuterach, zwiedzać zagraniczne kraje, kochać bez żadnych zobowiązań. Robią to na własną skalę, na socjalistyczną modłę. Mazury zamiast Monako, "Przekrój" – nie "Paris Match". Kolor emocji jest jednak tożsamy pod każdą szerokością geograficzną. Młodzi są ironiczni, ponieważ tak wypada albo inaczej nie potrafią. Boją się przyznać, że zależy im na uczuciu. Co ciekawe, u Wajdy mężczyzna wydaje się w większym stopniu skłonny do autorefleksji niż kobieta zdeterminowana w chronieniu wymyślonej niezależności.

Po przegadanej nocy, chyba nawet bez jednego pocałunku, Andrzej wyjdzie z domu, po powrocie Pelagii już nie zastanie. Sztucznie doklejony happy end jest falsyfikatem. W walce o dominację w przyszłym związku przegrali oboje. Tak obumiera najpiękniejsze uczucie. Bo trzeba zabić tę miłość. Zabijamy codziennie.