Gdynia dzień 3.: Śmiech śmierci i chichot Zanussiego

Filmweb / autor: , /
https://www.filmweb.pl/news/Gdynia+dzie%C5%84+3.%3A+%C5%9Amiech+%C5%9Bmierci+i+chichot+Zanussiego-46055
Wczoraj na festiwalu pojawił się zdecydowany faworyt, film, który, przynajmniej artystycznie, trudno będzie przebić. "33 sceny z życia" Małgorzaty Szumowskiej. Film dotarł do Gdyni na fali międzynarodowego uznania – obraz Szumowskiej nagrodzono już Srebrnym Lampartem w Locarno. Inspirowana autobiograficznie historia trzydziestokilkuletniej artystki (dubbingowana przez Dominikę Ostałowską Julia Jentsch), której życie w ciągu zaledwie kilku miesięcy ulegnie całkowitej zmianie. Śmiertelna choroba matki stanie się początkiem korowodu zdarzeń, zmuszających bohaterkę do całkowitego przewartościowania swojego życia. Brzmi to jak jedna z wielu historii, które słyszeliśmy. Szumowska opowiada o śmierci, końcu dzieciństwa, bólu dojrzewania, ale robi to w sposób, z jakim w kinie mamy do czynienia rzadko. Zimna wiwisekcja rodzinnej relacji całkowicie oczyszczona z jakichkolwiek sentymentalnych naleciałości. Śmierć jest tu procesem fizycznego umierania, nie towarzyszy jej żaden patos czy metafizyczna pretensja.

Szumowska w ogóle rezygnuje z filmowych środków, które mogłyby wpływać na emocje widza. Chce pokazać, ale nie wzruszać. Pomagają w tym zimne, wygaszone zdjęcia Michała Englerta czy fragmenty symfonii Pawła Mykietyna, pełniące rolę interwałów kolejnych odsłon z życia bohaterki. To przełamanie tabu, tak o umieraniu nikt u nas nie opowiadał. Bliżej temu filmowi do "Jego brata" Chereau niż "Spirali" Zanussiego. To nie jest jedyne tabu, jakie przełamuje Szumowska, śmierci towarzyszy tu bowiem humor. Czarny, sarkastyczny, ale dający ulgę. "Nie rozumiem, jak można się śmiać na tym filmie" - usłyszałem po seansie od pewnej pani. Są tu przynajmniej dwie genialne sceny, gdy śmierć choć na chwilę zostaje rozbrojona, właśnie przez śmiech. Bohaterowie obserwują śpiącą, ciężko już chorą matkę, i niewybrednie sobie żartują ("Nie uważacie, że mamusia wygląda na lekko martwą?"). Paradoksalnie nie ma w tym jednak cienia wulgarności, niestosowności, przyłączamy się do bohaterów w ich próbie przezwyciężenia traumy. Szumowska osiąga w tym filmie wręcz zawstydzający poziom autentyzmu. Czy przekona on gdyńskie jury? Oby! (MB)


- Boże, zabij się wreszcie - jęknął błagalnie siedzący obok mnie pan na pokazie "Serca na dłoni" Krzysztofa Zanussiego. Prośba była skierowana do bohatera filmu (Marek Kudełko), nieudacznika o wyglądzie nierozdziewiczonego studenta historii, który przez cały czas stara się skończyć ze sobą, ale wychodzi mu to równie kiepsko jak próby niżej podpisanego, by nie zwymiotować po ośmiu piwach.

Zanussi chwali się, że zrobił soczystą czarną komedię z podtekstem moralizatorskim. Jako twórca niepokorny postanowił zagrać na przyzwyczajeniach widza – w trakcie scen rzekomo komicznych na sali usłyszeć można wyłącznie ukradkowe ziewnięcia oraz pełne zakłopotania szuranie butów. Wystarczy jednak, aby na ekranie zagościł egzystencjalny tragizm, a wszyscy dookoła dławią się ze śmiechu i poklepują po brzuchach, jak Niemcy na piwnym festynie w odruchu ogólnej wesołości. Zanussi zawsze podążał pod prąd, ale tym razem przeszedł samego siebie – już dawno w polskim kinie nie mieliśmy tak subtelnej gry konwencją.

Próby samobójcze Stefana biorą się oczywiście z niespełnienia seksualnego. Po tym jak narzeczona, grana przez pucołowatą i jak zawsze bezbarwną Martę Żmudę-Trzebiatowską, odmawia mu pieszczot, bohater wybiera się nad rzekę z plecakiem wyładowanym cegłami. Ubogi topielec zostaje odratowany w luksusowej klinice, gdzie spotyka szemranego miliardera Konstantego (Bogdan Stupka). Ten z kolei pragnąłby czerpać z życia pełnymi garściami, ale przeszkadzają mu problemy z sercem. Stefan nadaje się idealnie na dawcę organu, więc należy mu tylko dyskretnie pomóc w zejściu.

Prędzej jednak zejdzie posiadacz biletu utytłany ewidentnym brakiem logiki i marketingowymi zabiegami producenta, by jakoś sprzedać czerstwą bułę upieczoną przez twórcę "Cwału". W trzecioplanowe role członków dworu Konstantego wcielają się tutaj gwiazdorzy tabloidów (Szyc, Zakościelny), choć równie dobrze mogłyby ich zastąpić gumowe lale z sex shopu, a widz i tak nie zauważyłby różnicy. No tak, jest jeszcze Doda... Jej udział w "Sercu na dłoni" ostatecznie potwierdza tezę, że cynizm to jedyna broń intelektualisty w świecie skażonym popkulturą. Kino moralnego niepokoju zmarło śmiercią naturalną, ale smród obłudy nie wywietrzał do dziś. Ktoś mógłby już zakopać tego trupa. (ŁM)

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones