Choć ruch #MeToo nie przepada za
Woodym Allenem, reżyser nie podziela niechęci. Mimo, że w świetle upadku
Harveya Weinsteina czy
Kevina Spaceya ponownie nagłośniono oskarżenia o molestowanie, jakie wysunęła adresem reżysera jego adoptowana córka, Dylan, a wielu aktorów publicznie wyparło się twórcy, sam zainteresowany wyraził swoje poparcie dla #MeToo. Przy okazji wyraził jednak żal, że sam stał się czarnym charakterem ruchu.
Getty Images © Kevin Winter Jestem wielkim orędownikiem ruchu #MeToo, powiedział
Allen w wywiadzie udzielonym argentyńskiej telewizji.
Uważam, że ujawnianie nazwisk kolejnych mężczyzn, którzy prześladują niewinne kobiety, to dobre zjawisko. Ale wiecie, to ja powinienem być ikoną #MeToo. Działam w świecie kina od 50 lat, pracowałem z setkami aktorek i ani jedna z nich - ani wielkie gwiazdy, ani debiutantki - nigdy nie sugerowała nawet, bym potraktował ją niestosownie. Zawsze miałem z nimi wspaniałe doświadczenia. Przeszkadza mi, że jestem porównywany do ludzi, których o molestowanie oskarżyło 20, 50 czy 100 kobiet, dodał.
Mnie z kolei oskarżyła jedna kobieta w ramach walki o prawa do opieki nad dzieckiem, a sprawa została zbadana i udowodniono, że to nieprawda. Wciąż jednak wrzuca się mnie do jednego wora z tymi ludźmi. Los najnowszego filmu reżysera,
"A Rainy Day in New York", chwilowo stoi pod znakiem zapytania. Komedia została nakręcona dla Amazon Studios i miała mieć premierę w tym roku. Nie wiadomo jednak, czy studio postanowi wprowadzić tytuł. Aktorzy, którzy wystąpili w filmie - m.in.
Timothée Chalamet i
Rebecca Hall - publicznie przyznali, że żałują, iż podjęli wsółpracę z
Allenem.