Recenzja filmu

Podwójny kochanek (2017)
François Ozon
Marine Vacth
Jérémie Renier

Warstwy Ozonowe

Reżyser proponuje konkurs ze znajomości klasycznego i współczesnego kina. Wyszukiwanie odwołań tak oczywistych jak wspomniani Hitchcock i Polański, poprzez freudyzm Cronenberga, aż po nowsze
Z filmami Françoisa Ozona spotkałem się kilkakrotnie, niemal za każdym razem czując, że brakuje im "tego czegoś". Po obejrzeniu zwiastuna jego ostatniego dziełka, spodziewałem się powtórki z rozrywki. Zapowiadał się kolejny dość ambitny, choć nieco pompatyczny thriller, w którym dominować miały, jak na ambitny film przystało, sceny łóżkowe. Zachęcony tym faktem postanowiłem wybrać się do kina.

Będąc przyzwyczajonym do nieadekwatnych reakcji publiczności względem tego, co dzieje się na ekranie - wybuchy śmiechu w momentach dramatycznych, zamieniające "poważny seans" w sitcom - śmieszkowanie widzów na thrillerze erotycznym wcale mnie nie dziwiło. Zresztą sam na początku z trudem powstrzymywałem się od śmiechu. Bawiły mnie tandetne klisze fabularne Ozona, oklepana fabuła, przywołująca na myśl kanadyjskie kryminały, puszczane swego czasu na TV Puls i Tele 5 po godz. 23, w których mordercą okazywał się - w zamyśle twórców - najmniej podejrzany bohater albo te, w których zbrodniczy kochankowie planują zabicie swoich współmałżonków tuż po "słabo przyprawionym" seksie pod kołderką.


Czułem, że tym razem będzie podobnie. Młoda kobieta Chloé (Marine Vacth) przychodzi do młodego psychiatry Paula (Jérémie Renier). Z czasem coraz bardziej otwiera się przed swoim terapeutą i... nie zgadniecie co będzie dalej... Tak. Młodzi zakochują się w sobie, zamieszkują ze sobą, stają się niemal nierozłączni. Jednakże - i tu kolejna niespodzianka - okazuje się, że mężczyzna ukrywa pewną tajemnicę. Co ciekawe to niemal sam początek filmu. I kiedy już arogancko przewidywałem w myślach, co będzie dalej i jak skończy się ta mało wyszukana historia, nagle zaczęły dziać się dziwne rzeczy. Pierwszą z nich był fakt, że coraz mocniej wciągałem się w fabułę, czując w pewnym momencie rodzaj wstydu, tak jakbym został przyłapany na słuchaniu disco polo. Jednak naprawdę zdziwiłem się dopiero wtedy, gdy na ekranie pojawiła się scena, żywcem wyjęta ze "Wstrętu"Polańskiego. Przypadek? Tak sądziłem.

Po kolejnym kadrze, tym razem kojarzącym mi się z Hitchcockiem i następnym do złudzenia przypominającym najbardziej pamiętne ujęcie z "Love"Gaspara Noé (tak, to ujęcie), przestałem mieć wątpliwości - Ozon ewidentnie traktuje ten film jak zabawę i to na kilku płaszczyznach. Kolejne sceny pokazały, że istotnie tak właśnie było.


Reżyser proponuje konkurs ze znajomości klasycznego i współczesnego kina. W wyszukiwanie odwołań tak oczywistych jak wspomniani Hitchcock i Polański, poprzez freudyzm Cronenberga, aż po nowsze produkcje - Noé, Aronofsky ("Czarny łabędź"), Villeneuve ("Wróg"), Tom Ford (sceny w galerii sztuki). Zachęca do odnajdywania drobnych ziarenek złota pod piaskiem thrillera klasy B, ulotnych, jak krople wody na rozpalonych kamieniach.

Ozon jednak nie poprzestaje na losowym wrzucaniu motywów z innych dzieł. W nietypowy sposób żongluje też różnymi gatunkami, mieszając je ze sobą jakby od niechcenia. W "8 kobietach" łączy z pozoru nieprzystające do siebie gatunki - musical i kryminał w stylu Agathy Christie. Tutaj idzie o krok dalej. Dramat psychologiczny, horror, dreszczowiec, erotyk, thriller. Opowieść o zwykłej parze zakochanych, której szczytem marzeń jest miłość aż po grób, dom i basen, płynnie przechodzi do opowieści o skrywanych fantazjach erotycznych rodem z "Ostatniego tanga w Paryżu" z elementami grozy, tanie romansidło w stylu "50 twarzy Greya" łączy się z psychoanalizą i udosłownieniem dwoistości ludzkiej natury, głęboka psychoza z śmiesznie nachalną symboliką lustra. Francuski reżyser jednak jakimś cudem potrafi nad tym zapanować.


Nie trzeba jednak traktować filmu Ozona wyłącznie jako drwiny. Sama fabuła z czasem nabiera tempa. Skomplikowane relacje Chloé z Paulem (niczym w "5x2 pięć razy we dwoje"), nagromadzenie szalonych twistów fabularnych, to wszystko spowoduje, że z pewnością nie będziemy patrzeć w kinie na zegarek i odmierzać czas, który pozostał do zakończenia seansu. Już sama złożoność postaci głównej bohaterki, z początku pragnącej znaleźć fizyczne i psychiczne schronienie u boku kochanka, z czasem zaś próbującej szukać źródła szczęścia gdzie indziej, pobudzi ciekawość widza. Żona doskonała stopniowo zmieni się w kobietę wkraczającą w psychiczną pustkę, lądującą na emocjonalnym pogorzelisku, która prędzej zaufa upiornej sąsiadce rodem z "Dziecka Rosemary", niż swojemu partnerowi. Dzięki co najmniej dziwnemu klimatowi panującemu u niej w domu oraz obsesji na punkcie kotów, młoda i piękna Chloé raczej nie odzyska wewnętrznego spokoju, zaś sam terapeuta nie spodziewa się nawet do czego może posunąć się jego nowa dziewczyna.

Ozon w swoim najnowszym dziełku, podobnie jak w filmie "Frantz", przypomina o swoich skłonnościach do dezorientowania widza i mylenia tropów. Tym razem jednak jedzie po bandzie, wyciągając z nas skrywane upodobanie do "harlequinów", celowo wykorzystując tandetę oraz do granic eksploatując fabularne klisze. Robi to jednak w na tyle oczywisty sposób, że seans noszący znamiona guilty pleasure szybko zmienia się w pure pleasure. Dodatkowo, podobnie jak ja w tej recenzji (choć może brzmi to nieco narcystycznie), proponuje zabawę w odgadywanie poukrywanych nawiązań. Film ten dostarcza nam podwójnej przyjemności, sprawdzając się zarówno jako wciągająca, ciekawie opowiedziana historia, jak i wyszukana gra. Warto więc wdać się w ten swoisty romans z Ozonem w roli podwójnego kochanka.
1 10
Moja ocena:
8
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Chyba żaden europejski reżyser nie jest równie bezczelny i nieprzewidywalny, jak François Ozon.... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones