Artykuł

"Kino w estrogenowym sosie" - polemika

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/%22Kino+w+estrogenowym+sosie%22+-+polemika-78643
Kino "siostrzańskie" nie ma się najlepiej, co nie znaczy, że hollywodzkie próby odwracania męskiej narracji można wcisnąć w schemat bromance'ów i tak wyżymane skwitować pobłażliwym: "estrogenowe kalki".

Kobieta na ekranie długo istniała przede wszystkim jako obiekt pożądania mężczyzny. Nadal istnieje. Ale gdy zdarzy się, że przechodzi do działania, jesteśmy poznawczo tak wobec bohaterki bezradni, że postrzegamy ją przede wszystkim jako odbicie męskiego bohatera i w odniesieniu do niego, a nie samodzielnie. Czy wynika to z faktu, że kino o kobietach nie ma pomysłu na inne obrazy, czy może raczej to nasze przyzwyczajenia odbiorcze nie pozwalają nam odczytywać ról kobiecych inaczej? Po lekturze tekstu Bartosza Staszczyszyna "Kino w estrogenowym sosie" odniosłam wrażenie, że jest to problem więcej niż teoretyczny, że nasza optyka zbyt łatwo ulega stereotypom. "Czytając" bohaterki kobiece przez pryzmat kina o mężczyznach, autor wrzuca "Druhny" – najzabawniejszą komedię tego roku – a przy okazji kilka innych współczesnych bohaterek filmowych, do worka z napisem "nieświeże, płaskie, nie dotykać". Nie do końca zgadzam się z tym, że twórcy filmu po prostu klonują schemat wypróbowany w "Supersamcu" czy "Wpadce".  Jasne, że Judd Apatow, producent "Druhen", podobne chwyty zastosował w swoich poprzednich hitach. Ale zmiana płci bohaterów w rezultacie staje się tu czymś więcej niż automatycznym trikiem, pozostawiając całą resztę znaczeniowo bez zmian. "Druhny" czerpiąc fabularne elementy z bromance'u, jednocześnie wprowadzają zasadnicze zmiany w tej narracji. I jeśli nazwiemy je po prostu kopią znanego gatunku, to wiele z tych zmian zniknie nam z pola widzenia.


Kristen Wiig

Patrząc przez pryzmat historii kumpelskich, znajdziemy w tej najbardziej dochodowej komedii Apatowa podobną grupę przyjaciół/ek czy też podobny problem w relacji pomiędzy dwójką głównych bohaterów/bohaterek. Gagi również mają podobną temperaturę, czy jak kto woli – poziom, a do tego dochodzi szczypta komedii romantycznej. Ale przecież Annie, Lillian czy nawet groteskowa Megan nie są tylko i wyłącznie żeńskimi odpowiednikami bohaterów granych wcześniej przez Setha Rogena, Jonah Hilla czy Michaela Cerę. Apatow był producentem "Druhen", jednak scenariusz napisały dwie kobiety. A jedna z nich, Kristen Wiig, zagrała główną rolę. I świetnie wypełniła obie funkcje, bo udało jej się pokazać prawdziwe kobiece zachowania, tyle że przez krzywe zwierciadło komedii.

"Damy z ekranu urokliwie sobie przeklinają, co i rusz rzucają sprośne żarty, lubią napoje wyskokowe i wyskoki na jednonocne erotyczne podboje" – zauważa Staszczyszyn. Jasne, że tak. A czemu miałyby nie lubić? Tylko dlaczego na tym kończy się określanie ich charakterów? Czy dlatego, że "filmowa nowa kobieta to kobieta wyzwolona. I cholernie mało ciekawa"? To już brzmi obrzydliwie stereotypowo i wychodzi na to, że jeśli jest wyzwolona, to już nie ma co dopatrywać się w niej innych, bardziej nietypowych czy intrygujących cech. A nawet w "Druhnach", które przecież koncentrują się na ciągłej pogoni za żartem, a nie budowaniu złożonych psychologicznych portretów, znajdziemy sporo więcej niż zamiłowanie bohaterek do używek i seksu: także dążenia, rozterki, dziwactwa, zainteresowania itd. Znajdziemy pod warunkiem, że nie będziemy na dziewczyny patrzeć tylko jako na obiekty seksualne ani kopie męskich postaci. Weźmy Annie: scena, w której dziewczyna zjada pieczołowicie upieczone i przyozdobione przez siebie ciastko, scena pozbawiona słów, mówi dobitniej o samotności tej postaci niż wiele ambitnych filmowych prób poruszenia tego tematu. Annie starała się zarobić na życie pieczeniem ciastek, ale poniosła porażkę. Mimo to jej powrót do kuchni można traktować symbolicznie: to przywrócenie kobiecego terytorium na zupełnie nowych zasadach. Z własnego wyboru, dla własnej przyjemności, a także finansowej samodzielności, kobieta powraca do garów. I wcale nie robi tego dla żadnego faceta. Podobnie było w "To skomplikowane!", w którym Meryl Streep, rozwódka z odchowanymi dziećmi, na nowo układała sobie życie, zarabiając na gotowaniu.

 
 
Analogicznie, skoro tak wyemancypowanym kobietom nie powinniśmy odmawiać samodzielności, tak samo nie powinniśmy jej odmawiać sismance'om. Fakt, że wywodzą się ze swoich męskich odpowiedników, nie oznacza, że nie funkcjonują jako zrozumiałe bez nich osobne twory. To teoretyczne okulary zmieniają zakres widzenia, a "Druhny" bez znajomości bromance pozostałyby zrozumiałe, i co ważniejsze – realistyczne.

I tu dochodzimy do najbardziej, moim zdaniem, spornego punktu tekstu o "estrogenowym" kinie: dyskusji już nie o filmach, ale otaczającej nas rzeczywistości. "[...] Owe bohaterki "prawdziwych filmów o współczesnych kobietach" wydają się zupełnie niepodobne do reprezentowanych przez siebie białogłowych. Przynajmniej ja chcę mieć tę nadzieję." Używając tak staroświeckiego słowa jak "białogłowa", autor chyba sam zdawał sobie sprawę z tego, że strasznie staroświeckie jest również zawarte w tym zdaniu przekonanie. Staroświeckie i życzeniowe. Dalej czytamy, że "bohaterka nowego sismance'u nie ma przesadnie wiele wspólnego z kobietami, jakie znamy z prawdziwego życia (nawet wykształconymi i wyzwolonymi mieszkankami dużych miast)". Akurat  z moich obserwacji wynika, że ma, ale to nie czas i miejsce na dyskusję o zjawisku społecznym ani o tym, na ile "Druhny" są dlań reprezentacyjne. Nawet jeśli nie są, a współczesne dziewczyny widzimy zwykle, jak sącząc szampana, dyskutują o literackim Noblu, to nie ma co się obrażać na film, który przecież nie ma w skali jeden do jednego przedkładać na ekran zmian społecznych, a  raczej je sygnalizować. Zresztą, jak słusznie zauważa Staszczyszyn, podobne struny co "Druhny", nie stroniące od przyziemnego dowcipu, poruszył w co wrażliwszych rodzimych recenzentach film Saramonowicza. Nasz scenarzysta i producent nawet wcześniej niż Apatow przestawił się z męskich na kobiece rozmowy. Tyle że różnica między takim "Druhnami" a "Lejdis" jest zasadnicza: jedno ma wartkość i wybuchowość dowcipu, nawet jeśli nas zniesmacza, drugie zniesmacza głównie tym, że na siłę stara się być prowokacyjne, odważne obyczajowo, a po prostu jest średnio napisane i wykonane. Zarzut, że nie podobają nam się jego postacie to jeszcze nie zarzut wobec samego filmu. Bo czy alternatywę stanowi powrót do dziewczątek z Wildera czy Cukora? Naprawdę trudno to sobie dziś wyobrazić. Nie bardzo dostrzegam alternatywę dla może i rozbijających męskie romantyczne złudzenia, ale za to krwistych postaci z "Seksu w wielkim mieście" czy "Druhen".



Niewątpliwie wszystkie wymienione panie są postaciami działającymi (nawet jeśli często ich działanie koncentruje się na zdobyciu partnera). Dlatego nie do końca rozumiem dość często rozlegające się głosy oburzenia (nie tylko w przywoływanym tekście), że bohaterki są głupawe czy powierzchowne. Czasem, jak wcześniej była o tym mowa, część widowni tak chce je widzieć, więc pomija sygnały świadczące o tym, że heroiny mają coś więcej w głowie. Ale nierzadko, jak w przywołanym przez Staszczyszyna "Monte Carlo", "Plotkarze" i podobnych produkcjach, trzpiotowatość granicząca z upośledzeniem umysłowym wysuwa się na pierwszy plan. Tylko czy powinno nas to dziwić? Tak jakbyśmy w letnich blockbusterach otrzymywali pogłębione psychologicznie portrety superinteligentego mężczyzny. Zarzut o upraszczanie, debilizowanie i infantylizowanie postaci można odnieść do całego kina popularnego, ale dlaczego pojawia się głównie wtedy, gdy mowa o bohaterkach kobiecych? Czy agresywny, prostacki opierający swoje działanie na kilku podstawowych instynktach facet nam nie przeszkadza?



"Miss Representation", bardzo ciekawy dokument o różnorodnych rodzajach dyskryminacji kobiet w filmie i kulturze popularnej w ogóle, zwraca uwagę między innymi na taką rzecz: kobiety oceniamy (my, kobiety również) dużo surowiej. Wymagamy od nich większych kompetencji, lepszego zachowania, aby stawiać je na równi z mężczyznami. Podstawmy pod "kobiety" "kino kobiece", a to zdanie wciąż będzie prawdziwe.