Najlepsze filmy dekady, cz. VI: Top 10 komedii

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/Najlepsze+filmy+dekady%2C+cz.+VI%3A+Top+10+komedii-142830
Najlepsze filmy dekady, cz. VI: Top 10 komedii
Filmowa dekada cudów dawno za nami, lecz nasze podsumowanie wciąż trwa – i potrwa aż do końca roku. Po tematycznym podcaście (do posłuchania poniżej), zestawieniu najlepszych horrorów, a także kilku dziesiątkach naszej redakcji (swoje olśnienia filmowe wybrali już Michał Walkiewicz (TUTAJ), Jakub Popielecki (TUTAJ) i Ewelina Leszczyńska (TUTAJ), a to oczywiście nie koniec) otwieramy beczkę śmiechu. Przed Wami 10 najlepszych komedii, które mogliśmy oglądać w latach 2011-2020.



Najlepsze filmy dekady. Top 10 najlepszych komedii



Dokonując wyboru, przyłożyliśmy palec do czoła i zadumaliśmy się nad śmiercią komedii. Domniemaną albo realną, w zależności od tego, kogo spytacie. Próbowaliśmy również zdefiniować komedię jako gatunek, co musiało skończyć się fiaskiem i najdziwniejszym z redakcyjnych głosowań. W prywatnych rankingach redaktorek i redaktorów znalazło się bowiem aż 35 różnych filmów, w których komedia romansowała z najróżniejszymi gatunkami, od horroru po psychodramę. Lista, którą widzicie poniżej, to ich destylat – filmy, które zdobyły najwięcej punktów i pojawiały się w zestawieniach najczęściej. "Nietykalni", "Wilk z Wall Street" oraz..."Zombiebobry" muszą nam wybaczyć, było blisko. Miłej lektury!


Po sukcesie krótkometrażówki "Jay and Seth versus the Apocalypse" Seth Rogen i Evan Goldberg postanowili rozwinąć do rozmiarów pełnego metrażu pomysł na metakomedię o zadufanych hollywoodzkich gwiazdach próbujących przetrwać koniec świata. Do udziału w filmie twórcy zaprosili znanych znajomych, obsadzając ich w rolach karykaturalnych wersji samych siebie. Ekranowy James Franco jest więc pretensjonalnym pozerem, Jonah Hill nie pozwala nikomu zapomnieć, że otrzymał nominację do Oscara, zaś Michael Cera wciąga wywrotki kokainy i molestuje Rihannę. Podczas gdy świat płonie, a w okolicy grasują wysłannicy piekieł, nasi bohaterowie zażarcie walczą o tytuł największego palanta w Fabryce Snów. W "To już jest koniec" szydera ze środowiska celebrytów idzie pod rękę z doskonałą kumpelską komedią oraz efektowną żonglerką popkulturowymi cytatami. A na deser jedyny w swoim rodzaju występ Backstreet Boys.
 

"Człowiek-scyzoryk", znany też jako "film, w którym Daniel Radcliffe gra pierdzące zwłoki", może wydawać się ekstrawagancką błahostką, ale uwierzcie, że to bardzo mądre kino o przewartościowywaniu priorytetów, dojrzewaniu do odpowiedzialności za siebie oraz płaceniu rachunków wystawionych przez życie. Jest też trochę o przyjaźni. Odklejony od rzeczywistości, a jednocześnie zaskakująco biegły w sztuce survivalu Hank (Paul Dano) próbuje dotrzeć do domu w każdy dosłowny i metaforyczny sposób, a zaskakująca relacja nawiązana z nieboszczykiem będzie tej podróży katalizatorem. Plus, Daniel Radcliffe naprawdę gra tutaj pierdzące zwłoki, na których Dano jeździ niczym na skuterze wodnym. Sami rozumiecie, dlaczego musicie załapać się na ten trip.
 

W prostocie siła. Jason Bateman i Rachel McAdams grają obsesjonatów planszówek, kalamburów, biegów na orientacje oraz innych zabaw, które wyszły z mody. A gdzieś po drodze wplątują się w kryminalną intrygę, która zmusi ich do wykorzystania zdobytego przez lata doświadczenia. Pomysł jak każdy, za to na poziomie samego tekstu i jego interpretacji dzieją się cuda. Bateman i McAdams rozsadzają każdą scenę, drugi plan dzielnie dotrzymuje im kroku, a skradający się za plecami wszystkich Jesse Plemons... Cóż, jesteśmy w redakcji święcie przekonani, że to nowe wcielenie Philipa Seymoura Hoffmana, a worek z Oscarami może rozwiązać się lada chwila. Do tego pomysłowa inscenizacja oraz komedia sytuacyjna idąca ręka w rękę z absurdem. To jak, gotowi do gry?
 

Odkąd dowiedzieliśmy się o ideologii antycoachingu, jesteśmy jej gorliwymi wyznawcami, a słowa "nie bój się nie osiągnąć niczego", mogące zresztą służyć za motto "Szkoły melanżu", to nasza życiowa dewiza. Historia dwóch kujonek, które tuż przed ukończeniem liceum postanawiają nadrobić stracony czas i wyruszają na imprezę, dostarcza okazji nie tylko do żartów, ale też wielu celnych obserwacji. Debiutująca w roli reżyserki Olivia Wilde nie oszczędza swoim bohaterkom żenujących sytuacji, przy czym przygląda się im raczej z sympatią niż ze złośliwością. Przypomina, że szkoła to nie tylko nauka i ciężka praca, lecz przede wszystkim miejsce kształtujące młode umysły, czas na eksperymenty i odkrywanie siebie, a często także początek przyjaźni na całe życie. Nie wiemy jak wy, ale my poczuliśmy nostalgię za ogólniakiem. Szczególnie, że już wkrótce rozpoczynają się wakacje.
 

Choć wyprodukowana przez Judda Apatowa komedia tercetu Lonely Island przepadła z kretesem w box offisie, dziś cieszy się statusem dzieła kultowego. "Popstar" to nakręcona w konwencji mockumentu, ostrzejsza od harissy satyra na przemysł rozrywkowy oraz współczesny mainstreamowy hip-hop. Twórcy kpią niemiłosiernie ze sztucznie wykreowanych wizerunków, medialnych przyjaźni, mediów społecznościowych oraz komercjalizacji muzyki. Tytułowy bohater, grany przez Andy'ego Samberga megapopularny raper Conner4Real, próbuje za wszelką ceną ratować karierę po spektakularnej klapie drugiego albumu. Aby ponownie wspiąć się na szczyt, MC będzie musiał powrócić do korzeni: pogodzić się ze starymi kumplami i reaktywować kultowy zespół. Zanim jednak dojdzie do triumfalnego pojednania, otrzymamy szereg kapitalnych gagów z gościnnym udziałem topowych gwiazd show biznesu (nasi faworyci to Justin Timberlake oraz Seal). Muzycznym tłem dla pełnej wzlotów i upadków historii Connera są tyleż przebojowe co absurdalne piosenki np. skrajnie homofobiczny hymn na cześć małżeństw jednopłciowych albo diss na "Mona Lisę". Cytując klasyka: w sumie to niezła jest beczka.
 

W 2011 roku film Paula Feiga był jedną z największych i najprzyjemniejszych niespodzianek. Reżyser wraz z całą bardzo utalentowaną komediowo obsadą zabrał widzów w szaloną jazdę, w której wszystkie chwyty okazały się dozwolone. "Druhny" garściami czerpią z prymitywnych żartów, znanych dotąd z niepoprawnych komedii młodzieżowych i kumpelskich. To również festiwal absurdu, którego wodzirejami są niesforni Matt Lucas i Rebel Wilson. Do największych zaskoczeń zaliczamy też Jona Hamma, którego szalony występ pozostawał w kontrze do roli z "Mad Men". Na seansach "Druhen" przepona nie przestawała pracować. To komediowy żywioł w stanie czystym. Po obejrzeniu filmu świat wydawał się naprawdę lepszy i bardziej kolorowy.
 

Miano Mrocznego Rycerza zobowiązuje. Twórcy animacji "LEGO BATMAN" nic sobie jednak z tego nie robią. Biorąc na warsztat mit jednego z najsłynniejszych superbohaterów, bezpardonowo go obśmiewają. W ich ujęciu Człowiek Nietoperz, sam o sobie mówiący, że jest "heavymetalowcem z ciągotami do hardkorowego rapu", to duże dziecko rozkochane w wymyślnych gadżetach i egocentryk przekonany o należnym mu uwielbieniu. Mimo to trudno nie czuć do niego sympatii. W dziele Chrisa McKaya nie brakuje fanowskiego uwielbienia, nie jest ono jednak wyrażane bezkrytycznym zachwytem, lecz staje się punktem wyjścia do ironicznej dekonstrukcji świata herosów w pelerynach i ich arcywrogów. Jedno jest pewne: w żadnej wcześniejszej wersji przygód Batmana, czy to u Tima Burtona, czy u Christophera Nolana, bohater nie był tak bardzo ludzki. I nie miał też tak kwadratowej szczęki.
 

Nyles (Andy Samberg) nie jest typowym bohaterem filmów o pętli czasowej. Nie mogąc znaleźć wyjścia prowadzącego do jutra, urządza się w wiecznym dzisiaj. Kiedy go poznajemy, nie dba już nawet o pozory – na wytworne wesele przychodzi w hawajskiej koszuli i kąpielówkach, podniosłe przemowy przerywa sykiem otwieranej puszki piwa, a świadomość braku konsekwencji chętnie wykorzystuje do zdobywania nowych doświadczeń. Sytuacja ulega zmianie, kiedy przypadkiem wciąga w pułapkę Sarah (Cristin Milioti), która za wszelką cenę chce ruszyć dalej. W reżyserskim debiucie Maxa Barbakowa komedia romantyczna idzie za rękę z egzystencjalnym dramatem, a odjechane żarty sytuacyjne przeplatają się z filozoficznymi rozważaniami o bólu istnienia. I choć podczas seansu będziecie zwijać się ze śmiechu, nie przeszkadza to "Palm Springs" być jednocześnie opowieścią o samotności, rozliczaniu się z błędami i dawaniu sobie drugiej szansy. Jak w swojej recenzji napisał Łukasz Muszyński, film "przypomina, że skoro nie możemy liczyć w życiu na happy end, powinniśmy celebrować happy hours".
 

Kwintesencja komedii kumpelskich. I jeden z tych wyjątków w świecie kina, gdy kontynuacja dorównuje oryginałowi, a dla niektórych jest nawet lepsza. Zagrało tu wszystko. Po pierwsze Phil LordChristopher Miller i cała ekipa scenarzystów potrafili przygotować świetną opowieść o parze przyjaciół, w której znalazło się miejsce dla różnych komediowych konwencji. Absurdy idą pod rękę z żartami sytuacyjnymi, inteligentne zabawy gatunkowymi kliszami bezbłędnie dopełniają granie popkulturowymi cytatami. Po drugie Jonah Hill i Channing Tatum stworzyli idealny aktorski duet. Ich nieskrępowana chęć zabawy udziela się widzom. Dzięki temu film można oglądać wielokrotnie i nigdy nie nudzi.
 

Fani serialu "21 Jump Street" musieli być lekko w szoku, gdy zobaczyli jego filmową wersję. Podczas gdy telewizyjny pierwowzór z Johnnym Deppem był poważnym dramatem sensacyjnym, kinowy reboot okazał się skrajnie niepoważnym pastiszem kina akcji. Historia pary policjantów, którzy podszywają się pod licealistów, aby przyskrzynić producentów groźnego narkotyku, sprawdza się wybornie zarówno jako satyryczny portret szkolnej menażerii, jak i czuła komedia kumpelska.  "21 Jump Street" ma w sobie tę samą wizualną energię i wariackie poczucie humoru co animowane projekty reżyserskiego duetu Lord/Miller – "Klopsiki i inne zjawiska pogodowe" oraz "LEGO Przygoda". Twórcy fundują nam nieustanną karuzelę zaskoczeń. Odchudzony Jonah Hill i Channing Tatum stanowią wymarzoną ekranową parę, Ice Cube bryluje aktorsko jako wiecznie wnerwiony kapitan, zaś film, na który nikt nie czekał, okazuje się najzabawniejszą komedią  dekady.