Artykuł

Nowa telewizja reżyserska?

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Nowa+telewizja+re%C5%BCyserska-119292
Nowa telewizja reżyserska?
Seriale to literatura epicka naszych czasów. Podczas gdy kino często zatrzymuje się w pół kroku, one idą coraz dalej i wciąż przesuwają granicę tego, co w głównym nurcie dozwolone. Bywa, że sami boimy się tego, co czeka na nas w następnym odcinku.

***

Niewątpliwym telewizyjnym hitem lata na całym niemal świecie okazało się "Stranger Things". Nawiązujący do kina nowej przygody i młodzieżowych filmów z lat 80. serial ma wszelkie atuty, by odnieść sukces wśród krytyków i widowni. Można go czytać w kluczu nostalgii pokolenia dzisiejszych trzydziestolatków, estetyki pastiszu, filmowej kultury cytatu i remiksu. W produkcji tej jest jednak pewien specyficzny wymiar, na który chciałbym zwrócić uwagę – jest ona przejawem nowego trendu we współczesnej telewizji: seriali reżyserskich. Takich, w których to stojący za kamerą każdego odcinka reżyser (lub – jak w tym przypadku – ich duet) jest głównym twórcą serialu, podejmującym kluczowe decyzje i sprzedającym produkt swoim nazwiskiem.

Rewolucja scenarzystów

Jest to w zjawisko w telewizji dość nowe. Serialowa rewolucja z początku stulecia była rewolucją producentów i scenarzystów. Nazwiskami stojącymi za najważniejszymi serialami przełomu wieków pozostawali showrunnerzy – łączący w swoich projektach funkcje producenta i głównego scenarzysty. To oni odpowiadali za kształt całości, wyznaczali tematy, styl, ewolucję postaci. Czasem, w kluczowych momentach serii, sami stawali za kamerą (twórca "Rodziny Soprano" David Chase osobiście wyreżyserował dwa odcinki serialu – pierwszy i ostatni), ale na ogół pracę na planie oddawali innym. Reżyser pozostawał przy tym w zasadzie "człowiekiem do wynajęcia". W momencie, gdy rozkręcona już była machina serialowej produkcji, ustalono styl, ustawiono postacie, nie miał zbyt wiele pola dla własnych, autorskich interwencji.

Jacek Dukaj postawił kiedyś tezę, że seriale pełnią na początku XXI wieku podobną rolę, co powieść w wieku XIX. Stały się "domyślną formą opowiadania świata", wielką, realistyczną figurą epicką, zdolną oddać paradoksy, sprzeczności i napięcia zamieszkiwanej przez nas rzeczywistości. I faktycznie, trudno o lepszą opowieść o Ameryce początku wieku niż "Rodzina Soprano" czy "The Wire". W przypadku takiej wielkiej, epickiej narracji, naturalne jest, że szczególna rola przypada scenarzystom, opowiadaczom, twórcom historii. To ich praca niosła najważniejsze serie obecnego złotego wieku telewizji.

Serial autorski

Zupełnie inaczej jest w wypadku "Stranger Things". Całość serii "spina" nie klasyczny showrunner, ale duet reżyserów, stojących za kamerą w każdym odcinku. Choć bracia Dufferowie odpowiadają za ogólny przebieg fabuły, to scenariusze pod ich nadzorem przygotowywało aż pięciu różnych scenarzystów – pracujących tu jako "osoby do wynajęcia". I to nie w scenariuszu tkwi największa siła serialu. Można nawet powiedzieć, że w niektórych miejscach ma on dziury i mógłby być lepiej dopracowany. Traci to jednak zupełnie znaczenie wobec czołowych atutów tego projektu: mistrzowsko budowanego nastroju, strony wizualnej (zdjęcia, scenografia, kostiumy), sprawnie ogrywanych filmowych odniesień, dopracowanego w każdym ujęciu stylu, od otwierających sekwencji zdolnego stopić serce kinofila. Za wszystkie te kwestie w filmie odpowiada na ogół reżyser, nie scenarzysta czy producent. 

Nastrojowość, nacisk na stronę wizualną, rozgrywanie niesamowitości i grozy, zamiłowanie do zabawy z filmowymi kliszami prowokowały porównania "Stranger Things" z "Miasteczkiem Twin Peaks" – serialem Davida Lyncha z początku lat 90. Między dwoma produkcjami jest jednak istotna różnica, Lynch w swoim serialu wystąpił w dość klasycznej roli showrunnera, wyreżyserował "tylko" 6 z 30 odcinków. W podobny sposób wkraczali zresztą do telewizji – także po rewolucji serialowej z przełomu tysiącleci – inni znani z kina twórcy. Martin Scorsese był jednym z pomysłodawców serialu "Vinyl", ale sam wyreżyserował tylko pilota. Twórcy "House of Cards" często sięgali po bardzo uznanych reżyserów kinowych – Davida Finchera, Joela Schumachera, Agnieszkę Holland – żadnego z nich nie można jednak uznać za "autora" tej produkcji. "Stranger Things" z kolei jest autorskim projektem dwóch reżyserów, czuwających zza kamery nad serialową całością. W telewizji jest to pewna nowość.

Wkraczają reżyserzy

Choć nie jedyny taki przypadek. "Reżyserskim" serialem był też pierwszy sezon "Detektywa". Za kamerą w każdym odcinku stanął Cary Joji Fukunaga – znany wcześniej z niezależnego, realistycznego dramatu o emigrantach próbujących przedostać się do Stanów z Ameryki Centralnej (z motywem kultury gangów w tle) "Sin Nombre" i nastrojowej adaptacji "Jane Eyre". Oczywiście, "Detektyw" nie powstałby, gdyby nie stojący za projektem pisarz Nic Pizzolatto – i można się spierać, czy to on nie jest właściwym autorem. Jednak postać czuwającego nad całością sezonu reżysera pozwoliła zbudować niezwykły nastrój każdego odcinka, nadać całości jednorodny styl, oddziałujący na widza, zanim zacznie snuć się jakakolwiek historia. Czuwająca nad jej przebiegiem reżyserska ręka pozwoliła też z pewnością uporządkować skomplikowaną, meandryczną narrację. 

Prasa branżowa, zawsze szukająca nowości i przełomów, pisze o "telewizji reżyserskiej", że będzie ona taką samą rewolucją dla obecnej telewizji, jaką dla tej z lat 90. była rewolucja uosabiana przez takie tytuły jak "The Wire". Tak jak pierwsza fala serialowej rewolucji przyniosła do telewizji świetnie napisane historie i całe zastępy wybitnych scenarzystów, tak druga otworzyć ma drzwi utalentowanym reżyserom, wnoszącym na mały ekran nową wizualną wrażliwość. Tworzącym seriale pracujące nie tylko postaciami i narracją, ale także nastrojem, muzyką, formą, stylem, stroną wizualną. Czy tak jest faktycznie?

Powiedziałbym, że choć zmiana się dokonuje, to można mieć wątpliwości, czy jest rzeczywiście aż tak przełomowa. Żaden z wymienionych przeze mnie "reżyserskich" seriali nie powstałby, gdyby za świetną reżyserią nie stała dobra robota scenarzystów. Z drugiej strony, możemy też wymienić zupełnie "niereżyserskie" seriale, równie silnie oddziałujące na nas nastrojem, stylem, wartościami wizualnymi. Można by wymienić choćby "Crime Story", wyprodukowane już w latach 80. przez Michaela Manna, czy – z rzeczy bardziej nam współczesnych – "Hannibala". Choć przy serialu Bryana Fullera pracowało kilkunastu reżyserów, to nie ma we współczesnej telewizji produkcji bardziej precyzyjnej designersko, pracującej każdym zmysłowym detalem, szczegółem kostiumu i scenografii.

Z pewnością jednak – jak widać po podanych przeze mnie wyżej przykładach – reżyserskie podejście telewizji nie szkodzi. Szukające nowych sposobów na przyciągnięcie widzów stacje będą uruchamiać kolejne reżyserskie projekty, sprzedając swoje produkcje nazwiskami, które wyrobiły sobie markę w kinowym, często festiwalowo-artystycznym obiegu. Nawet jeśli nie każdy taki eksperyment się powiedzie, jako odbiorcy możemy na tym tylko zyskać.