Artykuł

Ściema kontrolowana

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/%C5%9Aciema+kontrolowana-93879
Wszystkie dzieci wiedzą, że nie powinno się oceniać książki po okładce. W kinie ta zaadaptowana z lekcji języka polskiego złota zasada brzmiałaby: nie oceniaj filmu po trailerze. 

Zwiastun czy zapowiedź ma – jak polska nazwa wskazuje – zapowiadać treści, które pojawią się w filmie i dawać asumpt do tego, z jakim typem opowieści mamy do czynienia. Niby próg to nie za wysoki, ale jak się często okazuje, jest nie do przeskoczenia w zwyczajowe dwie i pół do czterech minut. Twórcy trailerów dwoją się i troją, by z jednej strony nie zdradzać za wiele, ale z drugiej – pokazać jak najwięcej atrakcji: zgrabne dziewczęta, pościgi samochodowe, pocałunki, wybuchy czy zabawne momenty (niepotrzebne skreślić). Jak więc pogodzić funkcje reklamy, wskazówki i wabik?



Sprawę może ułatwić kontekst. Blok zwiastunów przed seansem, który czasem trwa zbyt długo (czytaj: tak długo, że połowa popcornu/paczki żelków/nachosów zdąży w jego trakcie zniknąć albo spóźnieni znajomi zdąża dojechać z drugiego końca miasta), niemal zawsze dopasowany jest do rodzaju filmu, na którym akurat jesteśmy. Nigdy zatem zapowiedź kolejnego efektu "Paranormalnej Aktywności" nie poleci przed filmem Pixara, a kolejny film "dla wszystkich, którym podobał się "Zmierzch"" nie pojawi się przed Smarzowskim. Skoro wszystko jasne, reszta powinna pójść jak po maśle. Obiecanki cacanki. Gdy światła się ściemniają, nadchodzi pora prawdziwej "ściemy".

Są trailery, które zamiast być zwiastunami, są po prostu obietnicami bez pokrycia. Tak trailer "Drive" Nicolasa Windinga Refna określiłaby bez wątpienia Sarah Deming ze stanu Michigan, która po obejrzeniu zwiastuna tego "love story pisanego czystą adrenaliną" (z polskiego plakatu) spodziewała się filmu w stylu "Szybkich i wściekłych". Zamiast niego dostała mocno artystyczną wizję kina klasy B, która niekoniecznie musi przemówić do fanów Vina Diesela i Paula Walkera. Choć trailer "Drive" faktycznie zapowiada emocje spod znaku wyścigów, bijatyk i kalifornijskiej gangsterki, film przepięknie je rozcieńcza w morzu długich konceptualnych ujęć. Po seansie rozczarowana i znudzona pani Deming udała się prosto do sądu, gdzie złożyła pozew przeciwko producentom filmu, który jej zdaniem "zawiera zdecydowanie zbyt mało pościgów". Zażądała zwrotu pieniędzy za bilet i zobowiązania, że producenci zaniechają promowania filmów przy pomocy "oszukujących widzów trailerów".

Zwiastun "Drive" to dosyć zabawny, ale przy okazji jeden z najbardziej otwarcie oprotestowanych przykładów dosyć częstego zjawiska. Stoją za nim panowie w garniturach, którzy patrząc na ręce montażystom trailerów, przykazują: "Tnij i klej tak, żeby spodobało się wszystkim, i a najlepiej w każdym przedziale wiekowym!". Bo chodzi o to, żeby było miło, to znaczy, by w zapowiedzi znalazło się jak najwięcej atrakcji, a jak najmniej tego, co widza może zniechęcić. (Uwaga, od tego miejsca tekst zawiera spoilery dotyczące kilku powszechnie znanych filmów!) I tak z trailera "Sweeneya Todda. Demonicznego golibrody z Fleet Street" Tima Burtona (link: TUTAJ) bynajmniej niekoniecznie dowiemy się, że to  musical praktycznie w całości odśpiewany, a z amerykańskiego zwiastuna "Labiryntu Fauna" (link: TUTAJ) w ogóle nie wynika, że to film hiszpański z napisami, bo niczym w fałszywym trailerze "Don't" z "Grindhouse" Tarantino  (link: TUTAJ), żadna z postaci nie ma szansy przemówić. Zabieg zastosowany w nim przez Edgara Wrighta i Simona Pegga to z kolei nawiązanie do trailerów brytyjskich horrorów z lat 70., które w taki sposób wprowadzano na amerykański rynek, by nie zniechęcić widzów w USA... brytyjskim akcentem aktorów. Widz amerykański zniechęca się bowiem łatwo i zazwyczaj woli poczekać na "swoją" wersję w postaci remake'u filmu obcojęzycznego. Co ciekawe, reakcją wielu widzów na filmie Del Toro były więc okrzyki "Hej, włączyliście nie tę co trzeba wersję językową!". 

 

Czasem trailery konfabulują w kwestii gatunku filmu. Mocnym punktem będzie w tej kwestii "Pan życia i śmierci" z Nicholasem Cage'em. W trailerze wyluzowany Nick w dynamicznym montażu opowiada o swojej pracy, a w tle przygrywa mu lekko funkująca muzyka. To jednak nie komedia (nawet czarna), lecz dosyć mroczna opowieścią o związkach nielegalnego handlu bronią z międzynarodową polityką. Z kolei dwie wersje trailera "Solaris" w wersji Soderbergha prezentowały film raz jako kosmiczne kino sensacyjne z tajemnicą w tle (TUTAJ), a raz jako melodramat (TUTAJ), zaś film (a tym bardziej jego literacki pierwowzór) nie jest żadnym z powyższych... Z kolei "Kick-Ass" (trailer w wersji Green Band, czyli tej skierowanej do wszystkich widzów TUTAJ) w ogóle nie zapowiada niemalże tarantinowskich scen przemocy, lecz szykuje widza na komiksową przygodówkę o nastolatku, który marzy, by zostać superbohaterem. Listę przykładów niech zamkną mocno nawiązująca klimatem do przygód Indiany Jonesa pierwsza część z cyklu "Mumii", która w zwiastunie przebierała się za horror, oraz psychologiczna "Wyspa tajemnic" Martina Scorsese, którą po zapowiedzi można było pomylić z opowieścią na poły fantastyczną. Po co ten gatunkowy zawrót głowy? Trailer skonstruowany w taki sposób pozwala bowiem "ograć" film jak największą liczbą gatunkowych "tagów" – sprawiając, że film zapowiada się jako ten, który i cieszy, i tumani, i przestrasza. Dla każdego coś miłego.

To jeszcze nie koniec, bo czasem w zwiastunach pojawiają się scenki albo padają kwestie, a nawet postaci, których w filmie niemal nie uświadczymy. Internet podpowiada, że trailer powstaje na bazie całego dostępnego materiału, z którego dopiero później wycina się gotowy film. To dlatego czasem nawet na bogatych w dodatki wydaniach blu-rayowych niektóre ze scen się nie pojawiają. Powoli zarysowuje się tu przedziwna prawidłowość, bo wspomnieć trzeba kolejny film z Nicholasem Cage'em. Chodzi o zwiastun sequela "Skarbu narodów" (2004), czyli "Księgę tajemnic" (2007), z którego co najmniej połowa ujęć i tekstów w ogóle nie pojawia się w filmie! Za to na pewno, gdy w filmie pojawi się choć jeden pocałunek (nawet ironiczny albo udawany), samochód wylatujący w powietrze, inny rodzaj wybuchu czy wystrzału (nawet przypadkowego, a nie śmiercionośnego) albo  jeden jedyny śmieszny tekst –  na pewno znajdziemy w go w trailerze.



Jeśli mowa o szczególnych postaciach – jak chociażby tej, w którą wciela się Charlize Theron w "Drodze" na podstawie powieści Cormaca McCarthy'ego, czy tej, którą odtwarza Gary Oldman w "Gangsterze" – to bywają eksponowane w zwiastunie ponad miarę. W filmie ich rola ma raczej charakter cameo. Na przeciwnym biegunie znajdą się postaci takie jak ta, którą Kevin Spacey odgrywał w "Siedem" Davida Finchera – jego nazwisko tak ważne na liście płac, przed premierą filmu (ach gdzież jest niegdysiejsza złota era przedinternetowa, gdy było to jeszcze możliwe?) było trzymane w ścisłej tajemnicy, tak, by pojawienie się postaci i aktora na ekranie wywołało odpowiednią reakcję widzów. Aktora nie było ani w trailerze (TUTAJ), ani na szczycie listy płac. Podobnie było z udziałem mocno ucharakteryzowanego Toma Cruise'a w komedii  "Jaja w tropikach" Bena Stillera. Tu pojawienie Cruise'a  w roli tak zwanego "Sir Not-Appearing-In-This-Trailer" (TUTAJ) miało stanowić  zabawną niespodziankę dla widzów. Nie udało się, gdyż pierwsze recenzje zdradziły prawdę o tym gościnnym występie.

Zwiastuny to grząski grunt, lecz całe szczęście, są jeszcze fani, internet i YouTube. To prawda, że forma trailera pozwala hollywoodzkim specom od marketingu zwodzić widzów na manowce i wabić do kin jak najszerszą, choć po seansie nie zawsze zadowoloną publiczność. A jednak przejęta przez Internet nabiera zupełnie nowych właściwości. Tu część zapowiedzi staje się jeszcze bardziej "ściemniona" (tzw. fake trailers), a część – szczera aż do bólu. I tak, na YouTubie aż roi się od przerobionych zgodnie z prawidłami przeróżnych gatunków trailerów do klasycznych filmów. Znajdą się tutaj: "Lśnienie" Kubricka, które doskonale udaje film familijny (TUTAJ), "Wall-E" jako animowany horror o morderczym robocie (TUTAJ) czy "Brokeback To The Future" (TUTAJ), czyli jak tytuł wskazuje, mieszanka "Tajemnicy Brokeback Mountain" i "Powrotu do przyszłości". Część z nich, jak kilka zwiastunów komedii "Głupi i głupszy" (na przykład jako film sensacyjny) zostało przygotowanych przez samych twórców jako bonus do wydania filmu na DVD. Są też filmy udające inne filmy, jak chociażby mistrzowski  "Up-Ception" (TUTAJ).

 

Na drugim biegunie sytuuje się absolutna szczerość i czysta prawda. Obrazu tego, jak wiele da się zrobić z filmowym zwiastunem, dopełnia doskonała seria "Honest Trailers", której kolejne odcinki można zobaczyć na kanale Screen Junkies (TUTAJ). Składają się na nie oryginalny trailer filmu, czasem odrobinę przemontowany, oraz głos narratora, perfekcyjnie imitującego ten należący do Narratora Wszystkich Hollywoodzkich Produkcji (sparodiowany już lata temu przez Pablo Francisco). Narrator wylicza "prawdy" o danym filmie, obnaża brak logiki i wszelkie niespójności i bezlitośnie natrząsa się z postaci, aktorów, tekstów, scenariusza, reżyserii, pracy kamery, montażu... Są tu już największe produkcje ostatnich kilku lat, w tym rzecz jasna, wszystkie części "Sagi Zmierzch", ukochanego obiektu wszelkich żartów w Internecie. Po taki "szczery" trailer zawsze warto sięgnąć, ale może lepiej jednak dopiero... po seansie. Na wszelki wypadek, żeby nie ocenić filmu po trailerze, nawet takim, w którym nie ma ani grama "ściemy".

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones