Relacja

16. Millennium Docs Against Gravity: Diabeł i sztuka

autor: , , /
https://www.filmweb.pl/article/16.+Millennium+Docs+Against+Gravity%3A+Diabe%C5%82+i+sztuka-133032
Recenzujemy kolejne filmy z programu Millennium Docs Against Gravity. Przed Wami nasze wrażenia z trzech dokumentów: o wyznawcach Świątyni Szatana "Ave Satan?", o kontrowersyjnej i enigmatycznej dziewczynie "Ewa nie chce spać" oraz o jednej z najważniejszych światowych krytyczek filmowych "Krytyczka. Sztuka Pauline Kael". Miłej lektury. 

***

Baphomet Justice, rec. filmu "Ave Satan?", reż. Penny Lane

Nie będę krył: mój stosunek do szatana nosi wszelkie znamiona wielkiego sentymentu. Jest ciepły, łagodny, przypomina o dzieciństwie i nastoletniości spędzonych na słuchaniu metalu, smarowaniu pentagramów na szkolnych ławach i zarywaniu nocy przy papierowych erpegach. A ponieważ od zawsze widziałem w Rogatym symbol buntu przeciwko opresji, z otwartym sercem przyjąłem wiadomość o polskiej premierze dokumentu "Hail Satan?", chociaż jest to rzecz nie tyle o diable we własnej osobie, co o trollowaniu amerykańskich ludków. 


W kraju, w którym przyznanie się do ateizmu wciąż jest równoznaczne z deklaracją, że w dzieciństwie pożarło się własną matkę (oczywiście nieco się droczę), a monumenty Dziesięciu Przykazań mnożą się niczym polscy papieże z granitu, satanizm jako forma antyreligijnego protestu może wydawać się zjawiskiem kontrintuicyjnym. A jednak TST, czyli Świątynia Szatana (The Satanic Temple), jest obecna w sferze publicznej od 2013, przejęła nomenklaturę od starej organizacji Shandora LaVeya i – z różnym skutkiem – stosuje taktykę prowokacji w celu zwrócenia uwagi na różnego rodzaju aporie amerykańskiej demokracji. Zaczęło się od strollowania lokalnego prawa wprowadzającego modlitwę do szkół publicznych. Grupa ludzi w diabelskich maskach i z transparentami pojawiła się przed gmachem władz stanowych i, skandując nieśmiertelne "Hail Satan!", wyraziła swoje poparcie dla nowej ustawy. Chodziło rzecz jasna o zwrócenie uwagi, że USA to nie chrześcijańska teokracja i że do konstytucji wpisano poprawkę gwarantującą wolność i równość wszystkich religii. Jeśli więc w szkołach można czcić boga chrześcijańskiego, to można też szatana. I tak to się zaczęło – od trollingu do trollingu. Przy czym główne "przykazania" ruchu są ze wszech miar lewicowo-liberalne: zakładają działanie na rzecz poszanowania osobistej wolności i integralności cielesnej, walkę – w duchu filozofii non-violence – z nietolerancją, ksenofobią, rasizmem, homofobią i każdą inną formą kulturowej czy społecznej opresji.

Dokument Penny Lane ma charakter skrupulatnej kroniki i wiwisekcji ruchu, prowadzonej z pozycji przychylnych, żeby nie powiedzieć – głęboko zaangażowanych i afirmatywnych. Czasami daje to efekt bliski reklamie, widać również, że pewne kontrowersje związane z satanistyczną symboliką – a tej jest tutaj całe multum – zostają pozostawione bez komentarza. Co np. ze związkiem innej odmiany satanizmu – tej, która otwarcie mówi o sile, władzy i pogardzie dla reguł moralnych – ze skrajną prawicą? Co ze skandynawską sceną black metalową, która w swoim czasie mocno narozrabiała i zrobiła Baphometowi czarny PR? Wszystkiego nie da się zrzucić – jak sugeruje film – na karby antykomunistycznej paniki lat 50., a później paniki otwarcie antysatanistycznej, tropiącej przejawy kultu w każdym bestialskim morderstwie i każdej książce fantasy. Z drugiej strony, takie twarde postawienie sprawy wydaje się poznawczo odświeżające, zabawne i uczciwe, nie mówimy wszak o Starym Kontynencie i jego uprzedzeniach, ale o Ameryce, gdzie każda forma przekonań – religijnych czy politycznych – od razu musi zostać poddana głębokiej instytucjonalizacji. Odprawiacie bluźniercze rytuały i całujecie diabła w tyłek? Ok, bylebyście wpisali to do rejestru. 

Całą recenzję Marcina Stachowicza można przeczytać TUTAJ

***

Wolność "nie", rec. filmu "Ewa nie chce spać", reż. Pia Hellenthal

Niemiecki dokument "Ewa nie chce spać" idealnie nadaje się jako punkt wyjścia na drodze do odkrywania siebie. Jeśli nurtuje Was pytanie, kim jesteście, to pierwsze wskazówki znajdziecie, studiując swoje reakcje wobec tytułowej bohaterki filmu. Dla jednych będzie inspiracją w negowaniu etykiet, w odrzucaniu ról społecznych przydzielanych nam ze względu na płeć, wygląd, pochodzenie. Dla innych – przerażającą wizją postapokaliptycznego pejzażu egzystencjalnego: pustki, braku sensu, rozciąganej w czasie autodestrukcji.


Ewa Collé ma dwadzieścia parę lat. Czasami jest modelką, częściej zarabia jako pracownica seksualna. Nieustannie przenosi się z miejsca na miejsce. Jest też internetową celebrytką od czasu, kiedy jeszcze jako nieletnia dziewczyna zaczęła w sieci dokonywać kompletnego ekshibicjonizmu. Ewa ma dość radykalne poglądy. W swojej działalności opowiada się za skrajnym nonkonformizmem i odrzucaniem oczekiwań otoczenia. Twierdzi, że nie powinny nas definiować jakiekolwiek etykiety czy społeczne konwenanse.

Obserwując Ewę, widzimy osobę, która w dość specyficzny sposób pojmuje wolność osobistą. Bohaterka neguje koncepcje XX-wiecznej psychologii, które promowały rozwój osobisty jako tworzenie dojrzałej, całościowej, w pełni autonomicznej osobowości. Jej zdaniem samoświadomość jest jej potrzebna nie do budowy, lecz do negacji. Głosi wolność od siebie samej, od swych doświadczeń w dzieciństwie, od wpływów społeczności, kultury. Być w pełni wolną oznacza dla niej rozpłynięcie się w świecie, zanik siebie jako definiowalnej, uchwytnej dla innych jednostki. Jest w tym sporo z postrzegania osoby w kulturach Wschodu. O ile jednak tam mamy do czynienia z szeroką, karmiczną perspektywą, o tyle w przypadku Ewy liczy się jedynie to jedno życie, a jej pragnienie nieistnienia jest raczej formą ucieczki niż dążenia do wywalczenia wolności poprzez przełamanie mocy, jaką nad nią mają inni ludzie i społeczeństwo jako całość. 

Całą recenzję Marcina Pietrzyka można przeczytać TUTAJ

***

Muza, rec. filmu "Krytyczka. Sztuka Pauline Kael", reż. Rob Garver

Jeśli krytycy kultury tworzą stado niezależnych umysłów, Pauline Kael przypominała czającego się w oddali drapieżnika. Takiego ze szpilami zamiast siekaczy. Jedna z najbardziej wpływowych recenzentek filmowych swoich czasów narzekała, gdy większość chwaliła; chwaliła, gdy nikt się tego po niej nie spodziewał. Złamała niejedną karierę, ale też odkryła przed światem równie wiele reżyserskich i aktorskich talentów. Jej niepodrabialna umiejętność przekładania wrażeń na słowa tętniące ekspresją, jej pamięć do ruchomych obrazów, oryginalna wrażliwość i niepowściągliwość wyrazistych sądów sprawiały, że filmowcy ze strachu obgryzali przy niej paznokcie, dla młodszych krytykujących pisarzy stanowiła nieosiągalny wzór, a czytelnicy i kinomani dzięki niej odkrywali klapki na własnych oczach.


Dla wszystkich, którzy w nie zawsze rozumianej instytucji krytyka filmowego widzą odkrywcę interpretacyjnych alternatyw (a nie tylko klakiera oklaskującego sądy większości), "Krytyczka. Sztuka Pauline Kael" będzie fascynującą podróżą po ostatnich dekadach kina XX wieku. W dokumencie Roba Garvera biografia niespełnionej dramaturżki (!) stanowi ripostę rzuconą zmaskulinizowanemu środowisku redaktorów, krytyków i filmowców – co w 2019 roku dodaje tej historii walorów. Oto samotna matka nie dopuszcza do siebie myśli, że to mężczyźni będą objaśniać jej świat. W połowie lat 60. bodaj jako pierwsza zamienia serię artykułów o kinie w bestseller, następnie ocala przed zapomnieniem jeden z najważniejszych filmów stulecia ("Bonnie i Clyde"), czym z kolei wywalcza sobie rubrykę w "New Yorkerze". Z tamtych łamów (i ze stron 13 książek o kinie), przez ćwierć wieku kształtuje amerykańską kulturę filmową. Po drodze natyka się na cenzurę, problemy finansowe i chorobę Parkinsona.

Tę historię splatają setki zrecenzowanych tytułów. Sporo z nich pojawia się zresztą na ekranie w cudownie przewrotnej relacji: teraz to one, w postaci pourywanych scen, kumulują się w "memiczno-gifowy" komentarz do biografii rodem z dynamicznego wideoeseju. Czytane głosem Sarah Jessiki Parker wyimki z kluczowych artykułów Kael naświetlają kontekst, lecz to ekranowa obecność córki (stenotypistki i domowej redaktorki Kael) umożliwia zajrzenie pod powłokę publicznego wizerunku. Bogiem a prawdą, to jednak dzieje filmu są tu najważniejsze. Długa lista tytułów, ale i gadających głów przewijających się w dokumencie każe zapytać o alternatywne losy kina, gdyby Kael nie skrytykowała po raz pierwszy Chaplinowskich "Świateł rampy" i gdyby w ferowaniu odważnych wyroków nie poszła znacznie dalej. Czy odkryty przez nią Scorsese ze Spielbergiem, wspierany Altman i dowartościowywany De Palma poradziliby sobie bez niej? A gdyby, dla odmiany, Kael nie wychłostała słownie Davida Leana, czy mocno dotknięty jej krytyką autor "Lawrence'a z Arabii" i "Mostu na rzece Kwai" stworzyłby więcej oscarowych hitów? 

Całą recenzję Gabriela Krawczyka można przeczytać TUTAJ

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones