Artykuł

Dziwny przypadek Nicolasa Cage'a

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Dziwny+przypadek+Nicolasa+Cage%27a-70609
Niezbyt piękny i nieprzesadnie utalentowany, ale bez limitu prędkości. Czy taki jest przepis na hollywoodzką gwiazdę pierwszej wielkości? 

Nicolas Cage już grzeje swoją brykę, by przejechać przez kina w pełnym 3D i na pełnej prędkości w "Drive Angry". Nie musi martwić się o rozpęd – mknie przez ekrany nieprzerwanie z prędkością światła i ani na chwilę nie znika z afiszów, gdzie plakaty z jego filmów zalepiane są przez plakaty jego kolejnych filmów. Jest czarodziejem, naszprycowanym policjantem, komiksowym mścicielem, perfekcyjnym zabójcą, heroicznym strażakiem, odkrywcą "Skarbu narodów" i naukowcem, próbującym zapobiec końcowi świata. Co z tej wyliczanki, poza ilością, przykuło waszą uwagę? Nie – nie chodzi też o kwestie jakościowe. Bohaterowie Cage'a nie bawią się w półśrodki. Jeśli walczą z katastrofą, to nie lubią schodzić poniżej końca świata ("Zapowiedź"), jeśli piją, to próbują zapić się na śmierć ("Zostawić Las Vegas"), kiedy mają wroga, to jest nim najczęściej sam szatan ("Ghost Rider", "Drive Angry"). Wszyscy jeżdżą po bandzie – dokładnie jak sam aktor.




NIC CAGE AS EVERYONE

"Wszystko w życiu byłoby trochę lepsze, gdyby dodać do tego odrobinę Nica Cage’a – najbardziej wyjątkowego i wszechstronnego aktora naszych czasów" – pisze autor bloga niccageaseveryone.blogspot.com. Strona gromadzi setki podretuszowanych komputerowo zdjęć, na których znanego aktora można oglądać w tych kilku rolach, których jeszcze nie zagrał: jako Jezusa, Justina Biebera, Juliana Assange’a czy wszystkich członków "Drużyny A". I jest tu trochę jak w kinie – nawet z tych najlepiej sfotoszopowanych zdjęć, twarz Cage'a spogląda, jak odrzucony przez organizm przeszczep. Jakby żadna z postaci nie była w stanie go do końca wchłonąć. Aktor ma na swoim koncie role porządne i bardzo dobre. Ale kiedy scenariusz nie jest napisany pod niego, zwykle nie gra niczego – po prostu nosi kostium i którąś minę ze swojego podręcznego arsenału.

Cage posiada wyrazistość aktora charakterystycznego i pozycję gracza pierwszego planu. To  połączenie owocuje zagadkowym doborem ról. Realizuje po kilka filmów rocznie. Utrzymuje, że jest wybredny, ale jego filmografia wygląda na jeden wielki przypadek. Poprawiony tylko kosmetycznie, żeby lepiej zsynchronizować terminy zdjęć. Żeby nie było – niektóre propozycje jednak odrzuca. W "Green Hornet" miał zagrać głównego złoczyńcę, ale odpuścił ze względu na "brak możliwości pogłębienia postaci" (nieoficjalnie mówi się o konflikcie z reżyserem Michelem Gondrym). Potrafił odpuścić "Zapaśnika" Aronofsky’ego. Przyjął propozycję po tym, jak odrzucił ją najpierw Mickey Rourke, ale gdy sprawy między tamtym a wytwórnią wróciły na właściwe tory, po dżentelmeńsku się wycofał. Sam opowiada wersję kurtuazyjną: zorientował się, że nie będzie w stanie przybrać odpowiednio dużo masy mięśniowej bez obciążania organizmu sterydami.



Teoria rozważnego doboru propozycji upada ostatecznie, gdy weźmie się pod uwagę, że mowa o facecie, który ze względu na przesuwający się czas zdjęć, zamienił "Ghost Writera" na "Ghost Ridera" (prawdopodobnie ze sporą korzyścią dla filmu Polańskiego). Od powodów, dla których odrzuca jedne role, ciekawsze wydają się te, ze względu na które przyjmuje inne. Do udziału w "Ghost Riderze" mogła skłonić go wyniesiona z dzieciństwa słabość do komiksów. Do amerykańskiego remake’u  "Bangkok Dangerous" mógł przekonać go ekstatyczny styl braci Pang, a do "Next" – miłość do prozy Dicka. Dziwi jednak, że aktor z ambicjami nie potrafił dostrzec potężnego ładunku kiczu i głupoty, kryjących się w tekście scenariusza.

"Nic Cage już nie jest aktorem. Jest odtwórcą" – mówił w 1999 roku w wywiadzie dla "New York Timesa" Sean Penn. Dawny partner z planu filmowego wyzłośliwiał się po ciągu blockbusterów, w których Cage zagrał po zgarnięciu Oscara. Nie wiadomo, czy wkurzyły go same filmy, czy tylko milionowe honoraria. Faktem jest, że gdyby trochę przeczyścić filmografię Cag'a, powstałoby imponujące CV. Można sobie pozwolić na rezygnację z roli u Polańskiego, kiedy pracowało się ze Spike'em Jonzem, Davidem Lynchem, Ridleyem Scottem, Wernerem Herzogiem i Francisem Fordem Coppolą.

 

Może akurat tego ostatniego chciałby z tej listy wykreślić. Nicolas Kim Coppola zmienił nazwisko na Cage (od komiksowego bohatera Luca Cage’a) by mieć gwarancję, że swojego sukcesu nie zawdzięcza sławie rodziny. Ucieczka jednak nie całkiem się udała. To swojemu słynnemu wujowi zawdzięcza pierwsze istotne role w "Rumble Fish", "Peggy Sue wyszła za mąż" czy "Cotton Club". Jedną ze swoich najlepszych kreacji stworzył w "Adaptacji" Spike’a Jonze’ego – ówczesnego męża kuzynki – Sofii Coppoli. To rola, która wprowadziła pozytywny zamęt do jego artystycznego dorobku. Tylko w tym filmie udało się go naprawdę wyciszyć, skutecznie oderwać od póz sfrustrowanego szaleńca czy cierpiętnika.

ODROBINA PRETENSJI NA CO DZIEŃ

Był konsekwentny. Wymyślił siebie jako aktora, nadał sobie nowe nazwisko i przybrał charakterystyczny tembr głosu. Wyszarpywał rolę za rolą,  "pogłębiał" dziwaczność swoich bohaterów. I w końcu, za rekordową dla siebie gażę 240 tysięcy dolarów, zagrał umierającego w mieście hazardu alkoholika w mało hollywoodzkim filmie Mike’a Figgisa "Zostawić Las Vegas", dzięki któremu zgarnął nagrodę Amerykańskiej Akademii. Opłaciło się umierać – już za następną role zaproponowano mu wynagrodzenie niemal 20-krotnie wyższe.

Od tamtego czasu, mimo wielu złych filmów, umocnił swoją pozycję. Jest aktorem dochodowym, regularnie klasyfikowanym na liście najbardziej wpływowych osób w Hollywood. Podpisuje 20-milionowe kontrakty, a w międzyczasie godzi się na dziesięciokrotnie mniej lukratywne, ale bardziej prestiżowe propozycje od uznanych reżyserów. Na czym polega tajemnica? Nie jest amantem, który wabi przed ekrany seksapilem i nie jest człowiekiem-kameleonem, który potrafiłby na oczach widza kompletnie się przeistoczyć. To taki nie całkiem Bruce Willis, ale też nie Russel Crowe. Jeśli pojawiają się żarty z jego aktorskich umiejętności, to w pewnym stopniu prowokuje je sam kiepskim doborem filmów i własnymi wypowiedziami. Willis nie jest typem, który dawałby dziennikarzom wykłady na temat aktorstwa.



W wywiadach Cage jest uprzejmy i wyważony, ale jeśli już porównuje się do innych aktorów, to raczej Klausa Kinskiego. Do "Ghost Ridera" czerpał inspirację z Goethego, a jego zaangażowanie w wysokobudżetowe widowiska ma podłoże altruistyczne (to przecież kino rodzinne, które buduje między rodzicami i dziećmi więź tak ważną w ciężkich czasach). Pytany o zarzucany mu nadmiar ekspresji  przytacza przykład malarstwa Francisa Bacona, a tłumacząc klucz doboru ról dziwacznych postaci, odwołuje się do celtyckich korzeni słowa "weird". Wspomina o "kafkowskim doświadczeniu" bohatera "Pocałunku wampira" i zwierza się, że chciałby zajmować się innymi aspektami tworzenia filmów, np. pisaniem scenariuszy. A więc ciągle potrafi napędzić stracha.

W 2002 roku, by potwierdzić, że ma też umysł, Cage odważył się na debiut reżyserski. "Sonny" z młodym Jamesem Franco opowiada o męskiej prostytutce z Południa, która z marnym powodzeniem próbuje zmienić swoje życie. Film zebrał kiepskie i raczej zasłużone recenzje. Czuć w nim arthouse’owego ducha i wartki strumień pretensji. Forma jest chropowata, ujęcia długie, zakończenie niejednoznaczne, tonacja niewesoła. W jednej ze scen przyjaciel wręcza głównemu bohaterowi "Obcego" Camusa. "To świetne, musisz to przeczytać". Bez związku z akcją, ale przynajmniej wiemy, że Cage zapoznał się z francuskim egzystencjalizmem. Zawsze musi przeszarżować w którąś stronę.

NICOLAS CAGE LOOSING HIS SHIT

W Internecie krąży klip, który może odkrywać tajemnicę sukcesu aktora. "Nicolas Cage losing his shit" - (http://www.youtube.com/watch?v=xP1-oquwoL8) to zrytmizowana kompilacja scen, w których grane przez niego postaci tracą nad sobą panowanie. Te 4 minuty to Cage w pigułce, jego cała aktorska artyleria. Furia i ekstaza. To aktor na granicy, tkwiący w roli mocno i wyraziście, ale nieprzewidywalny na tyle, że może w nagłym odruchu rozwalić dekorację i cały film. Jego rolom patronuje zwykle słówko  "znowu". Znowu bezwzględny noirowy twardziel. Znowu facet odklejony od rzeczywistości. Jako prezenter pogody, naukowiec czy handlarz bronią – nie tyle zamienia się w odgrywaną postać, co ją "zagospodarowuje", nadając jej swoje cechy. Brak zaskoczenia nadrabia intensywnością. "Cage ma dwie prędkości: intensywnie i intensywniej. Lubię obie. Jest intrygującym aktorem, bo nie boi się ryzyka i nie ma limitu prędkości" – pisał amerykański krytyk Roger Ebert w artykule będącym mową obrończą filmu "Zapowiedź" i jego gwiazdy.

Zgoda, ale na zdrowie filmowi wychodzi to tylko wtedy, gdy ktoś korzysta z jego prędkości w sposób instrumentalny, gdy aktor traci kontrolę, podczas gdy reżyser panuje nad sytuacją. Tak jest w "Złym poruczniku" Wernera Herzoga. Podczas gdy aktor skupiał się, by jego kreacja nie gloryfikowała narkotyków, reżyser wykorzystał jego energię do wykreowania halucynogennej wizji. "Zły porucznik" wydaje się wielką kpiną, która mogła się udać tylko dzięki odwadze Cage'a niebojącego się przekraczać linii, szarżować i przeszarżowywać. Cena może być jednak wysoka.



Jak słusznie zauważa James Brotheridge na blogu absolutedreck.com, ciężko wyobrazić sobie "Autora widmo" z Cage'em zamiast Ewana McGregora. Czy Cage potrafiłby zostać człowiekiem bez właściwości, cieniem kryjącym się za mocniejszymi osobowościami? "Z Cage'em to nie byłby już >>Ghost Writer<< Polańskiego", ale>>film Polańskiego z Cage'em<<" – pisze Brotheridge. "Cage przejmuje filmy, w których gra główne role, zamieniając je w całości w>>swoje<< filmy. Na dobre i na złe". Swoim występem może równie dobrze ocalić film od przeciętności, co go zniszczyć.

***

"Jeśli chcesz być na czasie w 2010 roku, musisz być na Tweeterze, posiadać jakiś gadżet od Apple i nienawidzić Nicolasa Cage’a" – pisze w swoim krótkim tekście pt. "Nierozumiany geniusz" Robert Levin z filmschoolrejects.com. "Jest on tak wyjątkowym talentem, bo bierze sobie do serca słynną deklarację Pauline Kael: filmy tak rzadko są wielką sztuką, że jeśli nie potrafimy docenić wspaniałych śmieci, nie mamy zbyt wiele powodów, by w ogóle się nimi interesować. Nie ma w Hollywood drugiego aktora, który potrafiłby tak jak Cage zamieniać śmieci w sztukę".

Nie jest aktorskim intelektualistą potrafiącym z wirtuozją rozgrywać niuanse, ani geniuszem potrafiącym obronić się w szmirze. Jeśli ma coś w sobie z kameleona, to właśnie to – w szmirze z miejsca staje się szmirowaty. Kiedy nie idzie na żywioł – stoi w miejscu. Dostanie idealną przestrzeń dla swojego talentu – a będzie siłą napędową. Jeśli nie – zrujnuje reżyserowi film, a widzom nerwy.

Ma dziwną obsesję posiadania i zamieszkiwania zamków, problemy finansowe, o których rozpisują się bulwarówki, i podejrzane fanaberie. Np. w 2009 roku odwiedził w kenijskim więzieniu somalijskich piratów, by "poznać ich kulturę i motywację". Nie lubić go jest równie łatwo, co naśladować – co też wielu robi (http://www.youtube.com/watch?v=cGji3kDeNoU).
Ale nie ma co się oszukiwać – zawodowi naśladowcy z równą łatwością i celnością rozpracowują Pacino i Brando. To wyrazistość czyni ich łatwym celem i to ona łączy Cage'a z wielkimi gwiazdami kina. To nad nią pracował przez lata i to ona teraz pracuje na niego. O co chodzi z sukcesem tego lekko przygarbionego, łysiejącego faceta, który potrafi przejechać nieraz cały film na jednym wyrazie twarzy – nie do końca wiadomo. Wiadomo natomiast, że to działa.