Kurpiewski o artystycznej impotencji polskich reżyserów

Newsweek.pl /
https://www.filmweb.pl/news/Kurpiewski+o+artystycznej+impotencji+polskich+re%C5%BCyser%C3%B3w-52041
Od dziś w kinach możemy oglądać film Jana Jakuba Kolskiego pt. "Afonia i pszczoły". Nowy obraz twórcy "Jańcia Wodnika" nie spotkał się ciepłym przyjęciem krytyki - padają zarzuty, że reżyser zjada własny ogon i od lat nie ma nic ciekawego do powiedzenia.

Lech Kurpiewski z "Newsweeka" przekonuje, że niemoc twórcza Kolskiego jest symptomatyczna dla większości polskich reżyserów, których błyskotliwe debiuty pojawiły się w kinach po 1989 roku.  



"AFONIA  I  PSZCZOŁY",  CZYLI  JAK ZŻERA  MANIERA

Kolski bez wątpienia ma za sobą znakomity warsztat filmowy. Wie jak opowiadać, lecz nie ma nic specjalnego do powiedzenia. Warto jednak przy okazji zauważyć, że autor "Pogrzebu kartofla" (1990) nie jest wcale w tej swojej niemożności osamotniony. Dopadła ona bowiem również i innych stylistów polskiego kina , którzy podobnie jak Kolski debiutowali na dużym ekranie już po roku 1989, a więc po politycznym przełomie. Można wśród nich wymienić Dorotę Kędzierzawską (jej pierwszy film kinowy to "Diabły, diabły" z 1991 r.), Mariusza Trelińskiego (debiutował w 1990 r. "Pożegnaniem jesieni") czy choćby Władysława Pasikowskiego, którego kariera zaczęła się od "Krolla" (1991). Ktoś się żachnie: Pasikowski stylistą? A  właśnie że tak. W końcu w takich  "Psach" (1992) czy w "Psach 2" (1994), choć jakoś tam odwoływały się one do rzeczywistości, w której spsiały wszystkie ideały, tak naprawdę szło o grę gatunkami. Pasikowski bawił się w nich regułami amerykańskiego kina gangsterskiego, sensacyjnego czy też, jak w "Demonach wojny wg Goi" (1998), wojennego. Tyle że jak przystało na dużego chłopca, robił to ze śmiertelną powagą, co musiało się w końcu zemścić. Brak reżyserskiego dystansu sprawił, że kino Pasikowskiego zaczęło popadać w autoparodię, by w "Reichu" (2001), gdzie grający zawodowego bandziora  Linda roztrząsał, jaką to częścią wszechświata jest, ostatecznie zejść na psy. Jak widać styl, który nie jest nośnikiem sensu, szybko ulega deprecjacji, ujawniając przy okazji pustkę filmowej konwencji. A z pustego, jak wiadomo, to i Tarantino nie naleje.

Autorskie kino Pasikowskiego (tak, tak, kinu twórcy "Słodko-gorzkiego", który jest autorem  scenariuszy do prawie wszystkich swoich  filmów niejako z definicji przysługuje to miano) wyczerpało się w ciągu dekady. W podobnym mniej więcej czasie odpadł też z filmu  Mariusz Treliński, który zaczął wręcz  znakomicie. Jego oparte na powieści Witkacego "Pożegnanie jesieni" uznano za jeden z najciekawszych debiutów w dziejach polskiej kinematografii. Mówiono o nim nawet, że jest to pierwszy polski film postmodernistyczny i postkomunistyczny zarazem. I nie było w tym przesady,  dzieło Trelińskiego miało bowiem dekadencki klimat, hipnotyczny rytm i porywało niesamowitymi obrazami,  które dowodziły niezwykłej  wrażliwości plastycznej reżysera. Ową wrażliwość Treliński potwierdził  zresztą w swoim następnym  filmie, czyli w "Łagodnej" (1995) ze znakomitą rolą Janusza Gajosa. W tej adaptacji opowiadania  Dostojewskiego liczyła się z kolei cisza, asceza i kontemplacja każdego szczegółu. Jednak kiedy Treliński spróbował wyjść poza literaturę i sięgnął po temat współczesny, to noga mu się powinęła.  Jego "Egoistów" (2000) , opowiadających o najmłodszych beneficjentach politycznego przełomu i elitach tzw. warszawki, cechował wyraźny przerost formy nad treścią, co zdecydowanie rozmyło ostrość reżyserskiej krytyki. Okazało się,  że filmie nie jest łatwo mówić o czymś jednocześnie pięknie i źle. Zrozumiawszy to, Treliński porzucił kino i zajął się operą, gdzie styl, jak wiadomo,  ma pierwszeństwo.

Z Dorotą Kędzierzawską jest jeszcze inaczej. Autorka "Wron" (1994) na ogół nie zalicza artystycznych wpadek, ale też nie  może  jakoś wyrwać z zaklętego kręgu filmowych repetycji. Ciągle obiecuje sobie, że zrobi film o ludziach dorosłych, i ciągle nic jej z tego nie wychodzi. A gdy nawet i wyjdzie, to jej dorośli bohaterowie, jak choćby w "Pora umierać" (20007), i tak zadają światu "dziecinne" pytania. Siłą filmów Kędzierzawskiej są zdjęcia Artura Reinharta, ale stanowią one też dla nich i zagrożenie, jak choćby w "Nic" (1998), gdzie przeestetyzowane obrazy nijak nie korespondują ze wstrząsającą opowieścią. Reżyserka musi uważać. Musi się też odważyć i wreszcie opuścić piaskownicę. Bynajmniej jednak nie po to, by zaraz  nakręcić "Afonię i wrony".

Wolność polityczna zapewniła naszym filmowcom wolność artystyczną. Niektórzy z nich udali się więc w niedalekie ale osobne światy, przekonując się z czasem, że tzw. własny styl  może być nie tylko znakiem indywidualności, ale też pętem i ograniczeniem. Miejmy jednak nadzieję, że ta lekcja nie poszła w las. Ja na przykład wierzę, że Mariusz Treliński powróci jeszcze do robienia filmów, podobnie jak Władysław Pasikowski. I że w obu wypadkach będzie to powrót w wielkim styl. Czy zaś Jan Jakub Kolski będzie  kręcił lepsze filmy, tego nie wiem. Ale powiem szczerze, że do reżyserów, którym "własny film wymawia posłuszeństwo" zaufania jakoś nie mam.

Cały tekst znajdziecie TUTAJ.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones