Polecamy ekranizacje komiksów bez superbohaterów

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/Polecamy+ekranizacje+komiks%C3%B3w+bez+superbohater%C3%B3w-137336
Polecamy ekranizacje komiksów bez superbohaterów
źródło: Materiały prasowe
Zamiast oglądać po raz osiemnasty "Avengers" albo "Mrocznego Rycerza", zawsze można wykorzystać zostawanie w domu do zgłębienia innych twarzy "kina komiksowego". Dziś mamy dla Was pięć filmów opartych na komiksach, ale bez peleryn i rajtuzów.  

***



Jeśli chodzi o odzwierciedlanie języka komiksu na ekranie kinowym, Edgar Wright poszedł chyba jeszcze dalej niż Robert Rodriguez w "Sin City". Jego oparty na kultowej serii Bryana Lee O'Malleya "Scott Pilgrim kontra świat" to film kipiący od rysunkowych onomatopei, nakładających się na siebie kadrów i jaskrawych kolorów. Wszystko oczywiście po to, by oddać stan ducha wychowanego na popkulturze bohatera, który musi stawić czoła... wszystkim byłym swojej nowej ukochanej. Arcydzieło montażu i – oczywiście – arcydzieło komiksowej ekranizacji.

Dla kogo? Dla fanów indie rocka, gier wideo, komedii romantycznych i filmów karate.

***

"Amerykański splendor" (HBO, Player.pl)


"Amerykański splendor" to film rozpięty między prawdą, fikcją a rysunkiem. Paul Giamatti wciela się w Harveya Pekara, legendę amerykańskiego niezależnego komiksu, zarazem antypatycznego mizantropa, dziecinnego wrażliwca i niedocenionego geniusza. Reżyserski duet Shari Springer Berman i Robert Pulcini zgrabnie przeplata fabułę, dokument i komiks, snując gorzko-słodką opowieść o hipochondrii, depresji i autoekspresji. Film tyleż o życiu artysty, co – po prostu –o życiu.

Dla kogo? Dla zrzędliwych wrażliwców.

***

"Blame!" (Netflix)

 
Wyobraźcie sobie opowieść o tajemniczym rewolwerowcu znikąd, który przemierza monstrualne cyberpunkowe miasto i od czasu do czasu wypala ze swojego pistoletu, robiąc gigantyczne dziury w jego architekturze: oto "Blame!" w wielkim, niesprawiedliwym skrócie. Kto chce pełnego doświadczenia, będzie musiał oczywiście sięgnąć po oryginalną, sześciotomową mangę, której autorem jest Tsutomu Nihei. Filmowa wersja to jednak zarazem dobry przedsmak dla niewtajemniczonych, jak i atrakcyjna pamiątka dla fanów. Spodziewajcie się postapokaliptycznego klimatu, zapierającej dech wizjonerskiej scenerii i destrukcji na gigantyczną skalę.

Dla kogo? Dla fanów cyberpunkowego spleenu i pistoletów robiących duże "bum".

***



Stalin umarł, Fabien Nury i Thierry Robin zrobili o tym komiks, a Armando Iannucci przeniósł go na ekran. "Śmierć Stalina" to jednak nie tylko lekcja historii, ale i niezmiennie aktualna polityczna satyra. Reżyser bierze na celownik totalitaryzm i na przykładzie przepychanek między stalinowskimi poplecznikami pokazuje śmieszno-straszne realia funkcjonowania autorytarnych reżimów. Terror, propaganda i wbijanie nożów w plecy osiągają tu wymiar cokolwiek groteskowy, a my możemy wyciągać poważne wnioski, zaśmiewając się przy tym do rozpuku.

Dla kogo? Dla polityków, politologów i zatroskanych obywateli.

***



Film Davida Cronenberga to – obok "Drogi do zatracenia" i "Życia Adeli" – jedna z tych ekranizacji komiksów, których nikt nawet nie podejrzewałby o komiksowy rodowód. Nie trzeba jednak znać oryginału autorstwa Johna Wagnera i Vince'a Locke'a, by docenić wizję kanadyjskiego reżysera. "Historia przemocy" to mrożąca krew w żyłach wizja społeczeństwa i jej fundamentu – rodziny. Cronenberg – jak to ma w zwyczaju – pokazuje nam, że to, co "normalne", "przytulne" i "zdrowe" często ma bardzo mroczną podszewkę. Nie zdradzimy wiele tym, którzy jeszcze nie widzieli, kiedy napiszemy, że poleje się trochę krwi.

Dla kogo? Dla lubiących filmowe ciosy między oczy.

***

Polecamy Wam też filmy, które kochają widzowie, a krytycy niekoniecznie, animacje dla dorosłych oraz ulubione tytuły Quentina Tarantino. Jeśli szukacie więcej podpowiedzi, co oglądać, zajrzyjcie do zakładki #ZOSTAŃWDOMU