Zamiast oglądać po raz osiemnasty "Avengers" albo "Mrocznego Rycerza", zawsze można wykorzystać zostawanie w domu do zgłębienia innych twarzy "kina komiksowego". Dziś mamy dla Was pięć filmów opartych na komiksach, ale bez peleryn i rajtuzów. ***
Jeśli chodzi o odzwierciedlanie języka komiksu na ekranie kinowym,
Edgar Wright poszedł chyba jeszcze dalej niż
Robert Rodriguez w
"Sin City". Jego oparty na kultowej serii
Bryana Lee O'Malleya "Scott Pilgrim kontra świat" to film kipiący od rysunkowych onomatopei, nakładających się na siebie kadrów i jaskrawych kolorów. Wszystko oczywiście po to, by oddać stan ducha wychowanego na popkulturze bohatera, który musi stawić czoła... wszystkim byłym swojej nowej ukochanej. Arcydzieło montażu i – oczywiście – arcydzieło komiksowej ekranizacji.
Dla kogo? Dla fanów indie rocka, gier wideo, komedii romantycznych i filmów karate. ***
"Amerykański splendor" to film rozpięty między prawdą, fikcją a rysunkiem.
Paul Giamatti wciela się w Harveya Pekara, legendę amerykańskiego niezależnego komiksu, zarazem antypatycznego mizantropa, dziecinnego wrażliwca i niedocenionego geniusza. Reżyserski duet
Shari Springer Berman i
Robert Pulcini zgrabnie przeplata fabułę, dokument i komiks, snując gorzko-słodką opowieść o hipochondrii, depresji i autoekspresji. Film tyleż o życiu artysty, co – po prostu –o życiu.
Dla kogo? Dla zrzędliwych wrażliwców. ***
Wyobraźcie sobie opowieść o tajemniczym rewolwerowcu znikąd, który przemierza monstrualne cyberpunkowe miasto i od czasu do czasu wypala ze swojego pistoletu, robiąc gigantyczne dziury w jego architekturze: oto
"Blame!" w wielkim, niesprawiedliwym skrócie. Kto chce pełnego doświadczenia, będzie musiał oczywiście sięgnąć po oryginalną, sześciotomową mangę, której autorem jest
Tsutomu Nihei. Filmowa wersja to jednak zarazem dobry przedsmak dla niewtajemniczonych, jak i atrakcyjna pamiątka dla fanów. Spodziewajcie się postapokaliptycznego klimatu, zapierającej dech wizjonerskiej scenerii i destrukcji na gigantyczną skalę.
Dla kogo? Dla fanów cyberpunkowego spleenu i pistoletów robiących duże "bum". ***
Stalin umarł,
Fabien Nury i
Thierry Robin zrobili o tym komiks, a
Armando Iannucci przeniósł go na ekran.
"Śmierć Stalina" to jednak nie tylko lekcja historii, ale i niezmiennie aktualna polityczna satyra. Reżyser bierze na celownik totalitaryzm i na przykładzie przepychanek między stalinowskimi poplecznikami pokazuje śmieszno-straszne realia funkcjonowania autorytarnych reżimów. Terror, propaganda i wbijanie nożów w plecy osiągają tu wymiar cokolwiek groteskowy, a my możemy wyciągać poważne wnioski, zaśmiewając się przy tym do rozpuku.
Dla kogo? Dla polityków, politologów i zatroskanych obywateli. ***
Film
Davida Cronenberga to – obok
"Drogi do zatracenia" i
"Życia Adeli" – jedna z tych ekranizacji komiksów, których nikt nawet nie podejrzewałby o komiksowy rodowód. Nie trzeba jednak znać oryginału autorstwa
Johna Wagnera i
Vince'a Locke'a, by docenić wizję kanadyjskiego reżysera.
"Historia przemocy" to mrożąca krew w żyłach wizja społeczeństwa i jej fundamentu – rodziny.
Cronenberg – jak to ma w zwyczaju – pokazuje nam, że to, co "normalne", "przytulne" i "zdrowe" często ma bardzo mroczną podszewkę. Nie zdradzimy wiele tym, którzy jeszcze nie widzieli, kiedy napiszemy, że poleje się trochę krwi.
Dla kogo? Dla lubiących filmowe ciosy między oczy. ***
Polecamy Wam też filmy, które kochają widzowie, a krytycy niekoniecznie, animacje dla dorosłych oraz ulubione tytuły Quentina Tarantino. Jeśli szukacie więcej podpowiedzi, co oglądać, zajrzyjcie do zakładki #ZOSTAŃWDOMU