Seriale
Gry
Rankingi
VOD
Mój Filmweb
Program TV
Zobacz sekcję
Artykuł

Antybohaterki małego ekranu

Filmweb / autor: Adam Kruk / 27-06-2014 12:16
Seriale to literatura epicka naszych czasów. Podczas gdy kino często zatrzymuje się w pół kroku, one idą coraz dalej i wciąż przesuwają granicę tego, co w głównym nurcie dozwolone. Bywa, że sami boimy się tego, co czeka na nas w następnym odcinku.

Współczesne seriale stworzyły miejsce dla aktorek średniego i starszego pokolenia, przed którymi Hollywood zamknęło już swoje wrota. Urodzone w latach sześćdziesiątych, zrozumiały, że dziś najciekawszych ról nie oferuje już Hollywood. To w serialach tworzą najważniejsze kreacje swojego życia.


DZIEWCZYNY NA OPAK


Złota era seriali, licząca bez mała 15 lat, od kiedy to HBO tchnęło w telewizyjne formy nowe życie (niektórzy jej początku upatrują jeszcze w "Twin Peaks" Davida Lyncha), trwa w najlepsze. Rewolucyjna metoda dystrybucji "House of Cards" przez serwis Netflix (która zresztą nie była żadną rewolucją, a jedynie uznaniem dla wielu oczywistej supremacji internetu) sprawiła, że mówi się już o drugiej fali neoseriali, skierowanych do widza wychowanego przez produkcje "telewizji jakościowejRóżni je między sobą wiele, ale pośród cech charakterystycznych zgodnie wymienia się – obok pokaźnego budżetu i wynikającego z niego wyższego poziomu aktorstwa – także dominację postaci, które można określić mianem antybohatera. Popularne seriale ostatnich lat potrafiły obrać sobie za czołową postać psychopatycznego mordercę ("Dexter"),  narkotykowego dealera ("Breaking Bad") czy rozpustnego alkoholika ("Californication"). Oczywiście taki typ bohatera nie mógłby zaistnieć w publicznej telewizji (demoralizacja!), jednak płatne kodowane stacje pokroju HBO, Showtime czy Canal+ pozwolić sobie mogły na więcej. Aspirując do bycia "telewizją jakościową" (czy też serwisem, jak w przypadku Netfliksa), postawiły na seriale spełniające – poza samą jakością, związaną ze zwiększeniem budżetu, ale i zaufania do kompetencji oglądającego – najbardziej podstawowe potrzeby widzów. Czyli dostarczające im seksu i przemocy.

Dexter Morgan, Walter White oraz Hank Moody – a wymienić można by cały ciąg innych antybohaterów z Tonym Soprano na czele – to sami mężczyźni. Czy kobiety również stały się ukochanymi przez nas potworami – antybohaterami, których inaczej niż przez ekran nie wpuścilibyśmy do domu? Od czasu pionierskiego serialu "Kocham Lucy" (1951-1957) po "Dziewczyny" (od 2012), często określane jako "Seks w wielkim mieście" pokolenia kryzysu ekonomicznego, ich telewizyjny wizerunek ulegał wielokrotnym przekształceniom. Lucille Ball igrała z ideałem powojennej kobiecości, Carrie Bradshaw i koleżanki uosabiały idee trzeciej fali feminizmu, a ich sukcesorkami stały się gospodynie domowe z ulubionego przez Laurę Bush serialu "Gotowe na wszystko", które pożeniły oba modele. Przy nich bohaterki "Dziewczyn" wydają się dziećmi gorszego boga – ich matki i ciotki z nieco starszych seriali nie musiały borykać się z brakiem pieniędzy na czynsz, bezrobociem, deficytami urody. Skupiały się raczej na życiu rodzinnym, zawodowym lub uczuciowym, choć oczywiście i one posiadały już cechy antybohatera, czyli postaci z istotną fizyczną lub charakterologiczną skazą, dyskwalifikującą w roli herosa/heroiny.

Hannah z "Dziewczyn" takich skaz ma więcej niż kilka – od egotycznej osobowości poprzez tkwienie w bezrobociu i nieustannych długach po nadmiarowe ciało pokryte tatuażami, nieprzystające do kanonów wyznaczanych przez "Vogue’a" (co nie przeszkodziło grającej ją twórczyni serialu, Lenie Dunham, zagościć na jego okładce). Najciekawsze jest jednak to, że Dunham w momencie pierwszego klapsa serialu miała zaledwie 26 lat, a na koncie jedynie niezależny film "Mebelki". Tak błyskawiczna kariera w świecie filmu jest niezwykle rzadka (chlubnym wyjątkiem jest Xavier Dolan – w Polsce debiutuje się zazwyczaj w okolicach czterdziestki), pokazując, że amerykańskie stacje telewizyjne skłonne są do większego ryzyka i potrafią otworzyć swoje drzwi przed nowymi talentami.
Współczesne seriale stworzyły miejsce dla aktorek średniego i starszego pokolenia, przed którymi Hollywood zamyka już swoje wrota.
Adam Kruk

Przełamanie nieufności wobec młodych to tylko jedna strona medalu. Współczesne seriale stworzyły miejsce dla aktorek średniego i starszego pokolenia, przed którymi Hollywood zamyka już swoje wrota. Wiadomo, jeśli nie jest się Meryl Streep, po czterdziestce nie ma tam już co grać. Telewizja jest bardziej wyrozumiała – powstaje tu sporo ról dla pań nawet w wieku mocno już zaawansowanym, jak wybijająca się na tle bohatera zbiorowego serialu "Downton Abbey" Violet, grana przez Maggie Smith. Dla laureatki Oscara za "Pełnię życia pannyBrodie", obecnie po osiemdziesiątce, występ w produkcji telewizji ITV oznaczał renesans popularności i kolejne propozycje filmowe. Choć wciąż częściej centralne miejsce zajmują bohaterowie płci męskiej, także panie dostają ciekawe, dwuznaczne, pogłębione role – bo i sam metraż serialu pozwala na rozbudowanie postaci. Ściąga to do telewizji nawet największe gwiazdy srebrnego ekranu, by wymienić choćby Kate Winslet, która u szczytu swej kariery po Oscarze za "Lektora" wystąpiła w miniserii Todda Haynesa "Mildred Pierce". W Polsce Agata Kulesza wcieliła się w Karmen z serialu "Krew z krwi" już po sukcesie "Róży" Smarzowskiego.

WIELKIE POWROTY



Seriale nie tylko ściągają gwiazdy największego formatu, ale i potrafią przywrócić blask tym przygasłym. Kto pamiętał jeszcze o Gillian Anderson, zanim w zeszłym roku wystąpiła w "Upadku"? Aktorka pojawiała się wprawdzie sporadycznie w filmach, czasem nawet interesujących ("Tristram Shandy: Wielka ściema", "Kryptonim: Shadow Dancer"), ale raczej w rolach drugoplanowych. W "Upadku" natomiast błyszczy na pierwszym planie, w dodatku już jako kobieta dojrzała lub, jeśli ktoś woli, klasyczny MILF. Udało jej się tu stworzyć postać, o ile to możliwe, jeszcze chłodniejszą niż słynna Dana Scully w "Z archiwum X" (1993-2002), pod wieloma względami też, choć tu zapewne fani serialu Chrisa Cartera ostro zaprotestują, ciekawszą. Anderson, wychowana w Londynie Amerykanka, mogła tu zabłysnąć swoim perfekcyjnym angielskim akcentem, a będąc grubo po czterdziestce, wydaje się piękniejsza niż kiedykolwiek. Nie można wprost oderwać od niej wzroku.
Serialowy komisarz Burns (John Lynch) pyta graną przez nią inspektor Gibson: Do you have any idea of the effect you have on men? Wie o tym doskonale i cynicznie wykorzystuje to do własnych celów. Nie zawsze zawodowych, ale także seksualnych. O uczuciach nie ma mowy, jest profesjonalistką. Jej stereotypowo męskie cechy, takie jak chłód, precyzja, władcza natura, używane, by oceniać pracę podległych jej policjantów i służyć prawu, jak przystało na antybohaterkę, nie budzą przesadnej sympatii. Powodują, że jest w serialu "obca" na kilku poziomach: jako kobieta w męskim świecie mundurowych (motyw ten pojawia się także w "Tajemnicach Laketop" Jane Campion) i jako przybyszka z Londynu w północnym Belfaście, gdzie wciąż stacjonują wojska, a relacje między anglo-irlandzkimi mieszkańcami pozostają napięte. Już bardziej ludzki wydaje się ścigany przez nią seryjny morderca, z którym konfrontowana jest dzięki montażowym zabiegom. Oboje są zewnętrznie pięknymi ludźmi (mordercę gra model Jamie Dornan, przyszły Grey w ekranizacji powieści E.L. James), silnymi, bez skrupułów, lecz emocjonalnie jakoś okaleczonymi. Stanęli po przeciwnych stronach, ale czy nie mogliby zamienić się miejscami?

Podobną kreską narysowana jest Claire Underwood z "Domku z kart", zestawiana z kolei ze swoim mężem Frankiem (Kevin Spacey). Sojusz zwany małżeństwem ma zaprowadzić ich na szczyt – i można zastanawiać się, kto z nich ma mniej skrupułów i więcej przebiegłości. Claire, podobnie jak inspektor Gibson, jest lodowata, perfekcyjna, trudna do polubienia, ale przy tym fascynująca. Dla grającej ją Robin Wright serial okazał się przełomowy może jeszcze bardziej niż dla Anderson. Do aktorskiej czołówki próbowała bowiem wrócić od czasu rozwodu z Seanem Pennem, z którym długoletni związek okazał się kaplicą jej własnej kariery (ciekawie nawiązywał do niej niedawno Ari Folman w "Kongresie", który Wright wyprodukowała). Dzięki telewizyjnym występom znów ma swój czas i gra ciekawsze postaci niż w latach 80. i 90., kiedy stworzyła tak ikoniczne dla amerykańskiej popkultury role jak księżniczka Buttercup z "Narzeczonej dla księcia" czy Jenny z "Forresta Gumpa".

Aktorka pojawiła się też gościnnie w serialu "Iluminacja", stworzonym wraz z Mikiem Whitem przez Laurę Dern. Muza Lyncha, córka Bruce'a Derna i Diane Ladd (również w obsadzie produkcji HBO), podobnie jak Wright, nie miała ostatnio najlepszego czasu. Lata jej świetności przypadły na początek lat 90., kiedy występowała w filmach kultowych ("Dzikości serca") i kasowych ("Jurassic Park"), zdobywając nawet nominację do Oscara za "Historię Rose". W latach zerowych popadała w zapomnienie. Serial "Iluminacja", którym przypomniała o sobie światu, nie był w jej przypadku darem od łaskawych producentów czy casting directors, którzy zlitowali się nad biedną Laurą. Wzorem Leny Dunham wzięła sprawy we własne ręce i sama napisała serial, w którym mogła dać upust swoim talentom. Podobnie postępować stara się zresztą grana przez nią w "Iluminacji" Amy, która z "wkurzonej, ryczącej czterdziestki" przemienia się w antykorporacyjną aktywistkę, starającą się założyć w firmie grupę kobiet, organizować lekcje jogi czy uwrażliwiać dyrekcję na problemy matki ziemi i emigrantów. Oczywiście w bezdusznym świecie korporacji wszyscy mają to głęboko gdzieś.


TELEWIZJA JEST KOBIETĄ



Jeżeli zestawić stworzoną przez Dern Amy z tytułową bohaterką serialu "Ally McBeal", okaże się, że akcenty w tych, pod pewnymi względami podobnych, serialach położone są zupełnie inaczej. Przede wszystkim wiele się zmieniło się w percepcji pracodawców. Dla kolekcjonerki piosenek przewodnich z drugiej połowy lat 90. praca w korporacji (prawniczej) była spełnieniem marzeń, a jej problemy wiązały się raczej z samotnością i nieporadnym poszukiwaniem miłości. Postać grana przez Dern natomiast nie jest już młoda, korporacja (kosmetyczna) zabrała jej 15 lat życia, zostawiając bezdzietną, rozwiedzioną, bez środków na koncie. Do tego zdradza symptomy zaburzeń psychicznych – to kolejny antybohaterski rys lubiany przez twórców seriali. Oparto na nim choćby pomysł "Wszystkich wcieleń Tary" z Toni Collette.

Amy ambicje wiąże już nie tyle z awansem, co z utopijną naprawą świata bądź bardziej realną jego destrukcją. Z pokiereszowanym życiem osobistym i zawodowym marzy raczej o spokoju (z depresji leczy się na Hawajach) niż o wielkich uniesieniach, ale szmirowate poradniki nie pomagają jej narcystycznej osobowości go osiągnąć. Wiecznie skupiona na sobie, leniwa (do pracy bardziej przychodzi niż ją wykonuje), z rozdętym ego, ale do bólu zwyczajna – w tym najbardziej wyraża się jej antybohaterstwo. Na zasadzie irytowania widza zbudowana jest też centralna postać produkowanego przez Netflix serialu "Orange Is The New Black", w którym Piper, znudzona dwudziestoparolatka z klasy średniej, w ramach rozrywki wdaje się w romans z przemytniczką narkotyków. Kiedy po dekadzie wymiar sprawiedliwości się o nią upomina i trafia do więzienia, okazuje się, że dziesięć lat nie wystarczyło, by zmądrzała. Wciąż myśli głównie o sobie (współwięźniarki mówią: "Wydaje ci się, że grasz w filmie o tobie, a wszyscy dookoła są tylko statystami"), podejmuje decyzje pod wpływem impulsu, pakuje się w kolejne kłopoty. Twórczyni "Orange Is The New Black", Jenji Kohan, przećwiczyła wcześniej konstrukcję antybohaterki w serialu "Trawka" (2005-2012). Tam w rolę świeżo upieczonej wdowy i dealerki wcieliła się Mary-Louise Parker – inna gwiazda początku lat 90., która swój powrót zawdzięcza małemu ekranowi. Przed "Trawką" przypominała o sobie przecież w telewizyjnych "Aniołach w Ameryce".

Parker, Dern, Wright, Anderson –  aktorki urodzone w latach sześćdziesiątych, inaczej niż choćby ich rówieśnica Nicole Kidman, wciąż grająca trzydziestki ("Grace księżna Monaco"), nie wstydzą się swoich zmarszczek. Wiedzą, że dodają im one uroku i charakteru. Po tłustych latach dziewięćdziesiątych i chudych zerowych, dobiegając pięćdziesiątki, zrozumiały, że dziś najciekawszych ról nie oferuje już Hollywood. To w serialach tworzą najważniejsze kreacje swojego życia. Obecny poziom produkcji telewizyjnych (i coraz bardziej internetowych) sprawił, że nie muszą grać wyłącznie matek, żon i kochanek głównych bohaterów, kusić ich urodą i nagością. Same znalazły się na pierwszym planie, gdzie mienią się wszystkimi kolorami własnych talentów. Bywają piekielnie inteligentne lub infantylne, zapobiegawcze bądź gnuśne, ale to właśnie ich niedoskonałości są motorem akcji, źródłem komizmu i wabikiem na widzów.

Udostępnij:
Przejdź na Filmweb.pl

powiązane artykuły

Najnowsze Newsy