Seriale to literatura epicka naszych czasów. Podczas gdy kino często zatrzymuje się w pół kroku, one idą coraz dalej i wciąż przesuwają granicę tego, co w głównym nurcie dozwolone. Bywa, że sami boimy się tego, co czeka na nas w następnym odcinku. Kino noir kojarzy się nam zazwyczaj z estetyką lat 40. i czarno-białymi filmami z Humphreyem Bogartem. Gatunek przez lata całkowicie zawłaszczony przez wielki ekran dziś staje się coraz częściej domeną telewizji. Tropy i motywy neo-noir są na małym ekranie silne, o czym przekonuje nie tylko "Detektyw", nowa produkcja HBO.
"Detektyw"
Nie ma wątpliwości, że czasy, kiedy seriale były traktowane po macoszemu, dawno odeszły w zapomnienie. I choć pierwsza rewolucja telewizyjna nadeszła na początku lat 90. wraz z
"Miasteczkiem Twin Peaks" Davida Lyncha, to jej odpryski widoczne są także w dzisiejszych, produkowanych z wielkim rozmachem widowiskach, w których prym wiedzie amerykańska stacja HBO (
"Rodzina Soprano",
"Gra o tron"). Prawda jest bowiem taka, że dziś telewizja, a nie jak dotąd kino, działa jak papierek lakmusowy branży rozrywkowej: poprzez umiejętne sięganie do klasyki gatunków filmowych i łączenie ich z nowatorskimi rozwiązaniami (w przypadku omawianych seriali
neo-noir jest to odnoszenie się do literatury skandynawskiej) oferuje pełny "pakiet wrażeń", zaczynając od budowania wielopoziomowej fabuły zanurzonej w angażującej widza atmosferze po atrakcyjne i pełnokrwiste postacie.
Czerpanie garściami ze stylistyki odwołującej się do kryminałów
Jo Nesbo czy
Stiega Larssona (
"Łowcy głów",
"Dziewczyna z tatuażem") i przenoszenie ich z dusznej, iście skandynawskiej aury na ekran telewizora to od niedawna nieoficjalny standard w produkcji seriali. W
"Detektywie" to przede wszystkim zabieg wzbudzający u oglądającego dreszczyk emocji i koniecznego podniecenia. Już samo umiejscowienie akcji serialu w niezbyt popularnym jak na amerykańskie standardy stanie Luizjana, pośród brudu miejscowych fabryk i rozległych połaci jałowych ziem, z dala od świateł wielkich metropolii budzi niepokój. Dopiero jednak, kiedy na miejscu zbrodni, najprawdopodobniej o podłożu okultystycznym, zjawia się dwóch detektywów z wydziału zabójstw, Martin Hart (
Woody Harrelson) i Rust Cohle (
Matthew McConaughey), zabawa rozkręca się na dobre.
W
"Detektywie" to nie rytualne morderstwo ani nawet tożsamość poszukiwanego zabójcy stają się sednem opowieści, ale odkrywanie przeszłości policjantów poprzez stopniowe zagłębianie się w ich zwichrowaną psychikę. Widzimy bohaterów w dwóch przedziałach czasowych. W roku 2012 obaj nie pracują już w policji, inaczej wyglądają. Hart zajmuje się sektorem prywatnym, ulubionym zajęciem Cohle'a jest picie od rana do nocy. Są przepytywani w sprawie niedawnego morderstwa, które może mieć związek z tym, przy jakim pracowali siedemnaście lat wcześniej jako partnerzy.
Nurt klasycznego
noir stał moralną ambiwalencją filmowych bohaterów (indywidualnych lub masowych jak np. u autora
"Mullholland Drive"). Przecież ani Sam Spade z
"Sokoła maltańskiego" (1941), ani Philip Marlowe (
"Wielki sen", 1946) – ikoniczne persony i dzieła gatunku – nie były postaciami jednoznacznie dobrymi lub negatywnymi. Swoją siłę czerpały ze zręcznego balansowania między skrajnościami: podłością i dbaniem o własny interes a odruchami człowieczeństwa. U
Lyncha z kolei, w przypadku surrealistycznego
"Twin Peaks" i wcześniejszego, również bardzo wyraźnie sięgającego do tradycji
neo-noir "Blue Velvet" (1986), wątek podwójnej natury jednostki zyskał szerszy wymiar – przełożył się na motyw fasadowej egzystencji małomiasteczkowej społeczności. Podobnie jak ma to miejsce w
"Detektywie", tak i tu zasnute mgłą miasteczko skrywa wiele tajemnic, a nikt i nic nie jest tym, czym się wydaje.
Akcja zrealizowanego na podstawie duńskiego oryginału pt.
"Forbrydelsen" serialu
"Dochodzenie" zaczyna się od znalezienia w stawie na przedmieściach miasta samochodu należącego do sztabu wyborczego jednego z miejscowych polityków. Po otworzeniu bagażnika, oczom policjantów ukazują się zwłoki 17-letniej Rosie Larsen. Do sprawy zostaje przydzielona niejaka Sarah Linden i partnerujący jej Stephen Holder. O ile Martin Hart i Rust Cohle są w
"Detektywie" częścią zmaskulizowanego świata zbrodni, w którym – w zgodzie z konwencją – kobieta jest zaledwie kwiatkiem do kożucha (prostytutki, narkomanki, kwatera policyjna pełna mężczyzn), o tyle inne współczesne tytułu tego nurtu – łącznie ze wspomnianym
"Dochodzeniem" – zdają się odchodzić od tej tendencji i bez kompleksów feminizować ostatni bastion męskości.
"Dochodzenie"
W brytyjskim
"Broadchurch" – na wzór bohaterki granej przez
Frances McDormand w
"Fargo" (1996) braci
Coen – "szklany sufit" niesprawiedliwości przebija miejscowa policjantka Ellie Miller. Z kolei w amerykańskiej produkcji
"The Fall", opowiadającej o seryjnym mordercy z Belfastu, długi czarny płaszcz detektywa przywdziewa
Gillian Anderson, która w latach 90. jako pragmatyczna agentka FBI Diana Scully przecierała tory w popularnym
"Z Archiwum X". Znana z
"Mad Men" Elisabeth Moss w miniserialu
"Tajemnice Laketop" zmienia swój wizerunek figlarnej i ambitnej Peggy Olson na bijącą chłodem i wyrachowaniem postać pani detektyw Robin Griffin. Warto przy tym zauważyć pewną aseksualność i surowość bohaterek. Sugeruje ona, że w pewnym stopniu dzielne policjantki szukają jednak męskiej akceptacji, niczym legendarne
femme fatale z lat 40., które ukrywały swoje słabości pod nienagannie skrojonymi kostiumami.
Zdarza się jednak i tak – jak w serialowej wersji
"Hannibala" – że twórcy całkowicie rezygnują z postaci kobiecej wręcz stworzonej do tego, by "poprowadzić serial". W
"Milczeniu owiec" (1992)
Jonathana Demme'a była nią Clarice Starling i choć serial wykorzystuje wątki z powieści Thomasa Harrisa oraz jej bohaterów, to szkoda, że miejsce dużo ciekawszej Starling zajmuje karykaturalna postać znerwicowanego geniusza o umiejętnościach wykraczających poza ludzkie pojęcie. Serialowy Will Graham to relikt i groteska – męskość sprowadzona na manowce kiczu.
Elisabeth Moss - Screen NSW
- Fulcrum Media Finance
- British Broadcasting Corporation (BBC)
- Sundance Channel
- UKTV
- BBC Worldwide
- See-Saw Films
- Escapade Pictures
- Screen Australia
"Tajemnice Laketop"
Apogeum mody na
noir przypadło na lata 40. W Hollywood obowiązywał Kodeks Haysa, czyli nieformalny zbiór zasad mówiący, co można było pokazywać na ekranie, a co było surowo zabronione (m.in. przemoc). Pierwsze pod topór cenzury poszło więc kino gangsterskie, które zastąpiono jego łagodniejszą wersją, czyli "filmem czarnym". Nie tylko w kinie, ale i na ulicach wciąż można było spotkać prawdziwych gangsterów, a w porannych gazetach trafiało się na informacje o kolejnych ofiarach mafijnych porachunków. Co więcej, wieloletni szef FBI
J. Edgar Hoover przez lata publicznie zaprzeczał istnieniu zorganizowanej przestępczości w kraju. Kiedy po upadku regulaminu w połowie lat 60. gatunek
gangster movie wrócił do łask, w kinie rozpoczął się okres mitologizacji czasów mafijnego eldorado.
Telewizyjne dramaty kryminalne, prócz wprowadzania na pierwszy plan kobiety, zazwyczaj rozgrywają się współcześnie lub w niezbyt odległej przeszłości, jak sięgający do retrospekcji z 1995 roku
"Detektyw". Jednak czy da się uchwycić niepowtarzalny klimat estetyki
noir bez zanurzania się w historię okresu największej popularności tego gatunku?
"The Fall"
Podobne opowieści kuszą zazwyczaj możliwością eskapistycznego powrotu do przeszłości. W
"O północy w Paryżu" Woody Allen, opowiadając o pragnieniu podróżowania w czasie, metaforycznie wskazywał palcem na X muzę, która to pragnienie w jakkolwiek zniekształcony sposób jest w stanie zaspokajać. W
"Zakazanym imperium" tańczymy więc w rytmie szalonego spektaklu z domieszką jazzu i świszczących kul, by przełączając kanał, przenieść się na Zachodnie Wybrzeże do rozgrzanego wyblakłym słońcem Los Angeles lat 40., stając się niewidzialnymi świadkami autentycznej rywalizacji pomiędzy szefem lokalnej policji Williamem Parkerem a mafią Mickeya Cohena w
"Mob City" (na podstawie bestsellera Johna Buntina "L.A. Noir: The Struggle for the Soul of America's Most Seductive City")
Franka Darabonta (
"Skazani na Shawshank",
"Zielona mila").
Humphrey Bogart zapewne odetchnąłby z ulgą, wiedząc, że istnieją wciąż w branży ludzie potrafiący zrobić dobry film/serial z prawdziwymi twardzielami.
"Detektyw" wydaje się podążać tą drogą. I choć Martin Hart i Rust Cohle to coraz rzadszy okaz męskiego przymierza w nurcie
neo-noir, to z powodzeniem obaj mogliby przytaknąć na słowa Jamesa Browna wydobywające się z ich samochodowego radia: "This is (still) a men's world...".