Artykuł

Gdynia: Wiatr od morza

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Gdynia%3A+Wiatr+od+morza-74532
To był udany festiwal, choć nie najszczęśliwsze decyzje jury na chwilę przyćmiły jego pozytywne aspekty. Ale werdykt powinien stać się punktem wyjścia do konstruktywnej dyskusji o tym, czego brakuje nam i obserwatorom z zewnątrz w polskim kinie, a nie tylko, jakich zmian wymaga sama Gdynia.

Tradycji kontrowersyjnego podziału nagród stało się zadość: po tym jak "Róża", do spółki z "Salą samobójców", zgarnęła większość pozaregulaminowych wyróżnień, wydawało się, że Wojciech Smarzowski ma duże szanse na kilka z najważniejszych laurów. Jednak w oczach międzynarodowego jury jego film w ogóle nie zyskał uznania. Doceniono jedynie Marcina Dorocińskiego za rolę Tadeusza – szlachetnego akowca, który po wojnie stara się wraz z tytułową Różą ułożyć sobie życie na nowo w trudnej rzeczywistości.

"Essential Killing", zdobywca Złotych Lwów oraz nagrody za reżyserię, a także nagrody za muzykę, zdjęcia i montaż, doceniony już w zeszłym roku na Festiwalu w Wenecji, dawno temu przebrzmiał w kinach i w prasie. Starałam się na festiwalu popatrzeć na film Jerzego Skolimowskiego na świeżo, lecz wciąż nie mogę się do niego przekonać: jego abstrakcyjnie przedstawiony problem, artystowska nadbudowa nie wzbudzają we mnie zaufania ani silniejszych emocji. Choć w zamierzeniu współczesny i uniwersalny, "Essential Killing" wydaje mi się przede wszystkim sztuczny i błahy. Gdyńskie jury, tak samo jak dużą część międzynarodowej krytyki i publiczności, koncepcja reżysera przekonała. Plotki (czymże bez nich byłby ten festiwal!) głoszą, że główna nagroda została przyznana wyjątkowo zgodnie.

Akcja "Róży", podobnie jak "Essential Killing", jest osadzona na Mazurach. I tu podobieństwa dwóch tytułów się kończą. Kamera Smarzowskiego i Piotra Sobocińskiego juniora (świetny debiut operatorski) kreuje wyjątkową krainę: po trosze mityczną, po trosze jak z wojennego koszmaru. Przeszłość zyskuje bolesną konkretność. Bez jawnego uwspółcześniania, "Róża" ukazuje historię uniwersalną, której jedynym determinantem jest zło. Ono tworzy powojenne polskie podwaliny.

 

Czy mamy krzyczeć "skandal", ponieważ jury pominęło najlepszy film festiwalu? Ta chęć ustępuje po pierwszym odruchu, bo chyba lepiej zastanowić się, skąd się wzięła ogromna rozbieżność w opiniach i jakie wnioski polskie kino może z tego wyciągnąć na przyszłość. Z pewnej perspektywy, Smarzowski sam jest sobie winien: "Róża" nie dopuszcza do siebie widza słabo zorientowanego w polskich realiach. Zagraniczni goście na festiwalu notorycznie pytali: o co tu chodzi? Czemu Polacy walczyli z Polakami? Czemu sąsiedzi tak tępili Różę? Znajduję dla nich tylko trochę wyrozumiałości: bez podstawowej wiedzy o historii regionu kilka warstw filmu ginie, jednak gwałty na kobietach w czasach wojennej zawieruchy to kwestia na tyle ponadnarodowa, a tutaj tak przejmująco pokazana, że wydawałoby się, iż zrobi wrażenie na wszystkich. Z drugiej strony, myląca może być przeźroczystość narracji tego filmu: przypominając film gatunkowy, nie tłumaczy wszystkiego łopatologicznie jak typowa gatunkowa wojenna produkcja amerykańska. Podobieństwo pomiędzy tego typu filmem a "Różą" jest bliskie, ale w efekcie końcowym wyprowadza w pole. O wiele bezpieczniejszy okazuje się na tym tle obraz artystyczny, po którym widz oczekuje niedopowiedzeń i które, cokolwiek by ze sobą niosły, bierze za dobry omen.

Bezkompromisowość artystyczna Smarzowskiego, choć nie ułatwia mu kariery, jest godna podziwu. Gorzej, że towarzyszy jej bezkompromisowość pozaartystyczna – nieskrywana niechęć twórcy do kontaktu z publicznością, dziennikarzami i jakiejkolwiek promocji własnych filmów na pewno tym ostatnim nie służy. Mam nadzieję, że Smarzowski będzie szedł nadal swoją drogą, ale wykaże więcej chęci, by szerzej zaistnieć. Należy mu się to.

Złote Lwy to jedno. Niektóre z pozostałych nagród również budzą zdziwienie. Zawiniła niechlujność jury czy zła organizacja festiwalu? Mniejsza z tym, że rola Mariana Dziędziela w "Krecie" została zaklasyfikowana jako drugoplanowa. I nawet z tym, że nagrodę za debiut zdobył drugi (i pół – po pełnometrażowej "Całej zimie bez ognia" i średniometrażowym "Na swoje podobieństwo") film Grega Zglinskiego. Taką możliwość przewiduje regulamin. Ale podobno "Daas" Adriana Panka jurorzy oglądali w wersji bez angielskich napisów, tylko ze słuchawkami i nieudolnym tłumaczeniem symultanicznym.*

To obok "Róży" drugi najbardziej niedoceniony obraz. Choć trzeba przyznać, że konkurencja wśród debiutów była silna. Na tyle, że "Sala samobójców" wybiła się poza swoją kategorię i zdobyła Srebrne Lwy. Natomiast Greg Zglinski współdzielił nagrodę dla debiutanta z Bartkiem Konopką za "Lęk wysokości". Autor "Królika po berlińsku" zrobił film bardzo osobisty, jednocześnie czytelny, wyważony, nieoczywisty. Skomplikowana relacja pomiędzy synem a jego psychicznie chorym ojcem została tu świetnie ucieleśniona przez Marcina Dorocińskego i Krzysztofa Stroińskiego. Z kolei "Wymyk" nie wzbudza we mnie zbytniego entuzjazmu. Świetna, windująca emocje od razu do sufitu, jest scena otwarcia: kierowca, jadący samochodem wraz ze swoim bratem, by poczuć adrenalinę, ściga się z pociągiem i szykuje się do przejazdu chwilę przed nim. Potem następuje dość tradycyjny dramat, który nie utrzymuje już podwyższonej temperatury. Opowiada sprawnie o kompleksach i poczuciu winy brata (Robert Więckiewicz) za krzywdę drugiego (Łukasz Simlat).

Nagrody ex aequo przyznano również w kategorii najlepszy dźwięk. Przy 12 filmach konkursowych i około dwudziestu nagrodach takie rozwiązanie trudno nazwać inaczej niż, uciekając się do starej nomenklatury, zgniłym kompromisem. Albo jury nie mogło się dogadać, albo – i niestety to wrażenie jest dla mnie dominujące – nie chciało im się wypracować sensownego podziału nagród. Bo jak inaczej tłumaczyć to, że przy pochwałach płynących z ust przewodniczącego Pawła Pawlikowskiego i innych członków jury dla dobrego poziomu konkursu, większością nagród obdarowali tylko kilka filmów? Bardzo dobrze, że nie podeszli do swojej pracy jak do szkolnej zabawy, w której każdy ma dostać nagrodę za dobre chęci. Jednak czy rzeczywiście nie znaleźli innego prócz Skolimowskiego kandydata do nagrody za reżyserię? Polska część jury powinna zwrócić uwagę na Romę Gąsiorowską, która po raz kolejny zagrała siebie – efektownie i śmiesznie wygląda to, jak się ją ogląda na ekranie po raz pierwszy. Nagroda za pierwszoplanową rolę kobiecą była nagrodą dla Agaty Kuleszy z "Róży".Widoczne są też plusy powrotu do koncepcji międzynarodowego jury: koleżeństwo, względy pozaartystyczne zeszły na dalszy plan.

Tak przydryfowaliśmy do dyżurnej kwestii: co dalej z Gdynią? Przypuszczam, że nikt pochopnie nie rozpęta dyskusji o tym, że należy wycofać się z międzynarodowego jury, nie wykorzysta kuriozalnego werdyktu do krytyki dyrektora festiwalu. Byłoby to nie tylko pozbawione elementarnej logiki. Jeśli opozycji do nowego, a taka wyraźnie się zrodziła, nie powstrzyma przyzwoitość, to na pewno zrobi to renoma Skolimowskiego – można podważać, że ktoś pozostał niedoceniony, ale jego krytykować już w branży nie wypada. Chyba przy okazji, pewnie przy braku takich intencji ze strony jury, doceniono twórcę wielokrotnie niedocenianego w Gdyni. Podobnie zresztą stało się też w przypadku Lecha Majewskiego, którego "Młyn i krzyż" otrzymał 4 nagrody.

Festiwal, dzięki koncepcji Michała Chacińskiego, już trochę się zmienił. W tym roku rzeczywiście w konkursie nie było miejsca na kompletną żenadę. Jakkolwiek ocenialibyśmy konkursowe filmy, nie schodzą one poniżej poziomu przyzwoitości. Kwestie okołofilmowe pozostają do reformy: szwankująca organizacja, ogólny klimat spotkania towarzystwa wzajemnej adoracji. Nowy dyrektor artystyczny dokonał kilku właściwych i trudnych wyborów. Teraz należy mu jedynie życzyć konsekwencji w windowaniu Gdyni do góry, by z lokalnego przeglądu stał się przyzwoitym, regionalnym festiwalem, na którym dużo się dzieje w konkursie i poza nim. Jeśli z polskimi filmami będzie przynajmniej tak dobrze jak w tym roku, w 2012 wrócimy do lepszej, ciekawszej Gdyni.

* SPROSTOWANIE: Jak wyjaśnił nam dyrektor artystyczny Festiwalu Michał Chaciński, o problemie z "Daas" jurorzy poinformowali organizatorów i obejrzeli film ponownie z angielskimi napisami.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones