Artykuł

Money, money, money...

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Money%2C+money%2C+money...-126759
Money, money, money...
Ridley Scott sprawdza właśnie w kinach, ile warte są "Wszystkie pieniądze świata", ale to nie jedyny reżyser, który skusił się na ten temat. Dolary, centy, złotówki - nieważne - w końcu i one piszą historię kina.

"...must be funny in the rich mans world" – śpiewała przed laty ABBA, a tekst piosenki, tak jak i jej melodia, na stałe zainstalował się w kulturowej świadomości. Pieniądze rozciągają się na dwóch biegunach: naddatku i braku, i właściwie na każdym z nich, choć w odmienny sposób, determinują ludzkie zachowanie. Pozwalają ubrać marzenia w liczby i ciągiem cyfr zmaterializować dno rozpaczy, dodają towarzyskiej estymy, windują grupy politycznych wpływów i leżą u podstaw większości ludzkich potrzeb. Przede wszystkim jednak mają zdolność materializowania – idei, marzeń, sytuacji, lepszego zdania o sobie samym. Dlatego właśnie fascynują, niezależnie od czasów i obyczajów.

W mitologiach były zarówno gwarantem dostatku za życia, jak i warunkiem zaznania spokoju po śmierci: obol Charona, według wierzeń, umożliwiał zapłatę za przeprawienie duszy przez Styks i był symboliczną przepustką do świata zmarłych. Historycznie miały również ważną rolę państwotwórczą: stanowiły przedłużenie autorytetu i wizerunku władcy, podkreślając jego hegemonię w najdalszych prowincjach królestwa, oraz były gwarantem pamięci o jego panowaniu – pozostawały w obiegu jeszcze długo po śmierci monarchy. Umożliwiały transakcje między narodami i kulturami, a później także przepływ informacji oraz idei, warunkując ekonomiczny i technologiczny rozwój społeczeństw.

Dzisiaj pieniądze są zarazem fetyszyzowane i tabuizowane. Z jednej strony jątrzą ludzką wyobraźnię, stanowiąc materialny ekwiwalent większości potrzeb uwzględnionych w piramidzie Maslowa, z drugiej – wciąż należą do tematów, o których nie rozmawiamy otwarcie (przynajmniej nie w przypadku, kiedy dotyczą nas one bezpośrednio). Zarobki, wydatki i oszczędności mieszczą się w najintymniejszej sferze rozmów, często dzielonej tylko z najbliższą rodziną. Szczere pytanie o finanse jest zazwyczaj postrzegane jako kłopotliwe – nawet jeśli pada podczas rozmowy kwalifikacyjnej, zaś szczera rozmowa o pieniądzach uważana za impertynencję lub synonim kłopotów finansowych i preludium do prośby o pożyczkę.

Ten dwubiegunowy stosunek do pieniędzy, podszyty zarówno pozornym brakiem, jak i ciążącą obecnością, materializuje się w popularnym stwierdzeniu: "jak nie wiadomo o co chodzi, to chodzi o pieniądze". Język jest zresztą doskonałym nosicielem kulturowych znaczeń, a potęga pieniądza odzwierciedla się w nim nie tylko za pomocą imponującego zbioru synonimów (mniej lub bardziej popularnych), lecz także całego atlasu ludowych mądrości. "Od przybytku głowa nie boli", "pieniądz robi pieniądz", "bogatemu diabeł dzieci kołysze"... Co by więc nie mówić – "pieniądze szczęścia nie dają, ale żyć pomagają".

Kino uczestniczy w tej fascynacji i mitologizacji na dwóch poziomach: symbolicznie – tworząc porywające historie o zbijaniu fortun i mechanizmach rządzących światem finansjery, oraz dosłownie – stanowiąc jeden z najbardziej dochodowych biznesów świata, synonim zbytku i fabrykę snów, której wartość nieustannie weryfikuje się słupkami box- office'u. Esencja Hollywood destyluje się na czerwonym dywanie, wśród sukien o wartości luksusowych samochodów, biżuterii przekraczającej swoją ceną wystawne wille i gaż, które stanowią równowartość łącznego życiowego dochodu całej rodziny. Oto świat utkany z pieniędzy i wpływów, impregnowany na doskonałości; świat, jaki dla współczesnego everymana nigdy nie opuści ram telewizyjnego prawdopodobieństwa. Bogactwo, które od zawsze charakteryzowało przemysł filmowy, wynosząc jego gwiazdy na okładki gazet i kinowe afisze, leży u podstaw fenomenu Hollywood i upiększa tę rzeczywistość niczym barwny filtr, jednocześnie skutecznie broniąc dostępu do tego piedestału doskonałości.


"Pieniądze to nie tylko lepsze życie, lepsze żarcie, lepsze fury i laski. Pieniądze to lepszy ty" – mówi filmowy Jordan Belfort, a jeśli robi to z przekonującym uśmiechem Leonardo DiCaprio, trudno mu nie wierzyć. Półnaga orkiestra dęta w biurze, zawody w rzucaniu karłami do tarczy, impreza dewastująca całe piętro luksusowego hotelu w Las Vegas, a wszystko to okraszone imponującymi ilościami alkoholu, narkotyków, hazardu i seksu – "Wilk z Wall Street" to właściwie 3-godzinny klip ilustrujący życie hedonisty. W filmie Martina Scorsesego pieniądze materializują się przekonaniem o nieograniczonym wyborze, absolutnej wolności oraz umiejętnością przejmowania kontroli nad sytuacją – nie tylko w kontekście samego siebie, lecz także otoczenia. Historia błyskotliwego wzlotu i bolesnego upadku legendarnego maklera giełdowego, który zbił fortunę na śmieciowych akcjach, to parada rozpusty i zepsucia. "Jestem degeneratem, hazardzistą i pijakiem" – mówi sam o sobie bohater, a już po pięciu minutach opowieści jasne jest, że w przypadku Belforta podobne wyznanie można uznać jedynie za eufemizm.  

Scorsese wstrzymuje się jednak od ferowania ocen i nie doszukuje się bezpośredniego powodu jego upadku w pieniądzach – są one raczej środkiem do osiągnięcia celu, karnetem na wymarzone życie. Reżyser nie tylko daje swojemu bohaterowi prawo do opowiedzenia własnej historii, lecz także pozwala mu to zrobić na własnych zasadach. Kreowany przez DiCaprio Belfort wymyka się filmowym ramom świata przedstawionego, i de facto wygląda, jakby panował nad opowieścią – także w jej filmowym wymiarze. "Moje ferrari było białe jak Dona Johnsona z Miami Vice, nie czerwone" – mówi na samym początku, zaś kamera podąża za jego opowieścią, jakby posłuszna rozkazom, a samochód niczym kameleon zmienia swój kolor z czerwonego na biały. Scorsese poniekąd wyciąga swojego bohatera z przestrzeni filmu, umieszczając go gdzieś na pograniczu światów i dając pozorną kontrolę nad formą wyrazu. W ten sposób podporządkowuje bieg historii narracji bohatera: nie tylko daje się jej ponieść, lecz także iluzorycznie dzieli się autorstwem.

Ta gorąca wiara w "posiadanie kontroli" – nad finansami, własnym życiem, toczącym się kołem fortuny – jest zresztą charakterystyczna dla filmowych bohaterów z wielkimi majątkami, zupełnie jakby zgromadzenie odpowiedniej ilości pieniędzy legitymizowało prawo do decydowania o losach innych. Najczęściej to, co najciekawsze, objawia się więc w momencie wytrącenia z roli (i przekonania) o sprawowaniu ścisłej kontroli nad sytuacją. Doskonale widać to w najnowszym filmie Ridleya Scotta "Wszystkie pieniądze świata", gdzie majątek i chorobliwa żądza jego pomnażania są przeciwstawione wartościom znajdującym się na przeciwległym biegunie systemu wartości: rodzinie, miłości, poczuciu odpowiedzialności za drugą osobę. Kiedy wnuk najbogatszego człowieka na ziemi zostaje uprowadzony dla okupu, porywacze liczą na pewny i łatwy zysk. Dziadek jednak bardziej niż życie krewnych ceni dzieła sztuki z czarnego rynku, zaś przed kamerami ogłasza: "Mam szesnaścioro wnucząt. Gdybym dzisiaj zapłacił, jutro miałbym szesnaścioro porwanych wnucząt". I choć trudno odmówić logicznej racji takiemu rozumowaniu, jego milczące trwanie w swojej decyzji, gdy o losach chłopca wciąż nic nie wiadomo, budzi nasz wewnętrzny sprzeciw, wydaje się nieludzkie, chłodne, przekalkulowane – bo uprzedmiotawia człowieka, windując pieniądz na sam szczyt hierarchii wartości.

"Pieniądze to nigdy tylko pieniądze. To rzeczy, których ludzie nigdy nie mieli". W miarę bogacenia się przedmioty ulegają upodmiotowieniu i stają się, w oczach ich właściciela, metaforyczną pochodną jego wartości. Jednocześnie pieniądze stanowią nieustanną pokusę: wydawane dla zaspokojenia własnych potrzeb (czy to przyziemnych, czy wzniosłych), przestają być celem samym w sobie, a stają się jedynie środkiem do jego osiągnięcia. Potwierdzenie własnej wartości odbywa się zatem zarówno poprzez uleganie urokowi fortuny, jak i opieranie się mu, odmawianie sobie rzeczy, które nie wpływają na wzbogacenie się – a jednak są obiektem pożądania. Kiedy Getty mówi o swoim bogactwie, pała do niego zarówno miłością, jak i nienawiścią: "W pewnym momencie przed człowiekiem otwiera się otchłań. Spoglądałem w nią nie raz, jednak nie dałem się pochłonąć" – deklaruje. Mówi to oczywiście z własnej perspektywy – dla wszystkich dookoła już dawno zaprzedał duszę diabłu. Bohater szczyci się więc tym, że posiada kontrolę, trzyma wszystkich w szachu. Sam dla siebie jest dyspozytorem racji i największą wyrocznią. Scena, w której traci on poczucie kontroli nad sytuacją, nie rozumiejąc zachowania synowej, stanowi narracyjny kontrapunkt: autorytet kurczy się w swoim ego do rozmiarów rodzynki – a sama wizja upadku tego jednoosobowego, leciwego imperium jest na tyle przerażająca, że Getty postanawia w decydującym starciu ogłosić kapitulację.

W "Wilku z Wall Street", "Wszystkich pieniądzach świata" i wielu innych produkcjach skupiających się na relacji jednostka-pieniądz, niebagatelną rolę gra również filmowa forma. Odbijają się w niej bogactwo i przepych – zupełnie jakby pieniądze pokazywane na ekranie miały magiczną zdolność materializowania się w budżecie, a opowiadanie o bajecznych fortunach za pomocą minimalistycznych środków stanowiło artystyczny mezalians. Wysublimowane estetycznie zdjęcia, formalne eksperymenty z pracą kamery, podniosła muzyka i precyzyjny montaż – forma uzupełnia treść, zaś filmowe środki, których zadaniem przez lata było opowiadać historie z życia wzięte nie przystają do rzeczywistości, której zasady naginane są przez fortuny władające wyobraźnią. Pieniądze są więc nie tylko tematem opowieści – stanowią także o jej formie, obligują do wyrazistego filmowego stylu. Często pojawia się burzenie tak zwanej czwartej ściany, bezpośrednie zwroty do widzów, oraz przebitki montażowe niezwiązane z fabułą, w dowcipny lub dosadny sposób ilustrujące komentarz bohaterów – niech wymownym przykładem budowania atrakcyjnej narracji będzie występ Margot Robbie w "The Big Short". Aktorka pojawia się tam w wannie i z kieliszkiem szampana w ręku po to, by wytłumaczyć zawiłości hipotecznego długu zastawnego (w zupełnym oderwaniu od fabuły).  


Stosunek do pieniędzy, przynajmniej w znakomitej większości przypadków, jest zaprogramowany kulturowo, czego pochodną są stereotypy o przedsiębiorczych Żydach, bogatych Niemcach i skąpych Szkotach. W przypadku Polski sytuacja jest bardziej skomplikowana: społeczeństwo przez lata poddane było odmiennym wpływom kulturowym, by później zostać sformatowane przez gospodarkę centralnie sterowaną, i - wreszcie - zachłysnąć się możliwościami wolnego rynku. Zawiłą historię dochodzenia do własnej tożsamości ekonomicznej doskonale odzwierciedla jedno z największych dzieł polskiej kinematografii: "Ziemia Obiecana" Andrzeja Wajdy. Historia trzech przyjaciół, Karola, Moryca i Maksa – przedstawicieli grup zróżnicowanych pod względem kultury pieniądza, żyjących w czasach wielkiej społecznej zmiany, która redefiniuje dotychczasowy sposób dystrybucji dóbr i wpływów, opowiada o pieniądzu jako sile napędowej ludzkich działań na wielu poziomach: jako przedmiocie marzeń (przyjaciele z początku filmu), jako symbolu społecznej struktury (scena w teatrze), wreszcie – jako celu samym w sobie. Wajda przedstawia drapieżne początki polskiej rewolucji przemysłowej i raczkujący kapitalizm z rozmachem, ale też humanistyczną refleksją. Pieniądze w jego filmie przenikają każdą strefę życia i determinują losy bohaterów. Paradoksalnie, wybór pieniądza jako nadrzędnego życiowego celu zamiast uwolnić, stanowi dla Karola złoty kaganiec – którego świadomi są wszyscy poza nim samym. Mamiąca moc złota, zupełnie jak w przypadku produkcji hollywoodzkich, odzwierciedla się także w imponującej formie, za którą Wajda doczekał się swojej pierwszej nominacji do Oscara.

"Zdrowia, szczęścia, i jeszcze raz pieniędzy!" – życzymy sobie czasem w żartach, jednak formuła tego pozdrowienia wiele mówi o społecznym postrzeganiu pieniądza, który, choć trudno to czasem zaakceptować, stanowi jeden z głównych determinantów ludzkiego życia. Od zawsze podsycał on wyobraźnię artystów, którzy na swoich płótnach i w książkach uwieczniali bogatych mecenasów, inkasując przy okazji adekwatne honoraria. Podobnie jest dziś w przypadku kinematografii: z jednej strony pieniądze są postrzegane jako jeden z nośnych, wielowarstwowych tematów – mechanizm społeczny, rządzący bohaterami, uniwersalna soczewka, przez pryzmat której próbujemy definiować człowieczeństwo; fascynujący filtr kulturowy, a nawet przesłanka do wyboru filmowych środków wyrazu. Z drugiej zaś mają duży potencjał przyciągania widzów do kin i przynoszenia swoim twórcom pokaźnych zysków. Choćby z tego powodu kinematografia wyda na świat pewnie jeszcze wiele porywających opowieści, lśniących dyskretnym urokiem burżuazji.