TOP: Złota dziesiątka FPFF w Gdyni! Jakie polskie filmy zdobyły kiedyś Złote Lwy?

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/TOP%3A+Z%C5%82ota+dziesi%C4%85tka+FPFF+w+Gdyni+Jakie+polskie+filmy+zdoby%C5%82y+Z%C5%82ote+Lwy-157349
TOP: Złota dziesiątka FPFF w Gdyni! Jakie polskie filmy zdobyły kiedyś Złote Lwy?
W Gdyni rozpoczął się Festiwal Polskich Filmów Fabularnych. Tradycyjnie, jesteśmy już na miejscu, skąd będziemy Wam dostarczać relacje z najważniejszych wydarzeń oraz dzielić się wrażeniami po obejrzeniu filmów walczących o Złote Lwy. Historia festiwalu jest bardzo długa i to właśnie tu debiutowały najważniejsze polskie filmy, które zapisały się w naszej zbiorowej pamięci. Na początek więc tego święta przedstawiamy Wam listę najlepszych naszym zdaniem tytułów, które wróciły z Gdyni w poprzednich latach z nagrodą główną.

Dajcie znać, które z nich widzieliście, a które wciąż czekają w kolejce do nadrobienia. 

Najlepsze filmy Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni



Dziś kino historyczne w Polsce nie ma się najlepiej. Były jednak takie czasy, kiedy z dumą mogliśmy prezentować światu wspaniałe opowieści kostiumowe okraszone akcją i pojedynkami. "Potop" pozostaje wciąż niedoścignionym przykładem tego, czego mogą dokonać polscy filmowcy, jeśli tylko środki nie grają roli. Ale dzieło Jerzego Hoffmana do dziś imponuje nie tylko skalą widowiska. Miejsce w annałach polskiego kina zapewniły mu także wyśmienite kreacje aktorskie. Tadeusz Łomnicki jako Pan Wołodyjowski, Kazimierz Wichniarz jako Zagłoba i Władysław Hańcza jako książę Radziwiłł podbili serca milionów widzów. Wszystkich ich przyćmił jednak Daniel Olbrychski jako Kmicic. To wciąż jedna z najwspanialszych kreacji w historii polskiego kina.


Nie ma czegoś takiego jak film-pewniak. Najważniejszy polski reżyser, zabierając się za powieść jednego z polskich noblistów, trafił jednak w dziesiątkę: wielkość zsumowała się z wielkością i dała imponujący efekt, który doczekał się nawet nominacji do Oscara. "Ziemia obiecana" to oczywiście epos: opowieść o eksplozji drapieżnego kapitalizmu opowiedziana z odpowiednio wybuchowym zacięciem. Wajda misternie splata szereg wątków i inscenizuje na ekranie tętniącą życiem XIX-wieczną Łódź, brawurowo wspierając się na pracy współpracowników (muzyka Wojciecha Kilara, zdjęcia Witolda Sobocińskiego, Edwarda Kłosińskiego i Wacława Dybowskiego, scenografia Tadeusza Kosarewicza). Uderzając w wysokie C kinowego spektaklu i Wielkich Tematów, reżyser nie traci jednak z oczu człowieka. "Ziemia obiecana" budzi szacunek jako techniczne osiągnięcie, ale koniec końców zostaje w pamięci jako opowieść o ludziach w trybach machiny. Przede wszystkim jako opowieść o tragicznej przyjaźni wspaniale zagranej przez trio Olbrychski-Pszoniak-Seweryn.  


"Noce i dnie" to skarb narodowy. Wielki fresk historyczny o życiu Polaków pod zaborami. Pół wieku historii opowiedziane jest tu z rozmachem i jednocześnie niezwykle intymnie. Tło historyczne jest właśnie tym – tłem. Jerzy Antczak skupił się przede wszystkim na ludziach, swoich bohaterach. Mając wielkie wsparcie w aktorach reżyser stworzył jedną z najwspanialszych rodzin w historii polskiego kina. Jadwiga Barańska i Jerzy Bińczycki zagrali tak fenomenalnie, że w zbiorowej wyobraźni Polaków już na zawsze pozostaną Barbarą i Bogumiłem. Piękno filmowej opowieści słusznie doceniono Złotymi Lwami. Zaś Jadwiga Barańska została uznana najlepszą aktorką na festiwalu w Berlinie.


 W "Barwach ochronnych" Krzysztof Zanussi bezkompromisowo obnaża moralne dylematy i wewnętrzne napięcia polskiej inteligencji lat 70. Zapraszając nas na letni obóz naukowy, gdzie młody idealista, mgr Jarosław Kruszyński (Piotr Garlicki), zderza się z cynizmem doświadczonego profesora Jakuba Szelestowskiego (Zbigniew Zapasiewicz), reżyser prezentuje nam grę interesów, manipulacji i kompromisów, bez których nie da się funkcjonować w świecie hierarchii i układów. "Barwy ochronne" to metafora oporu wobec oportunizmu i degrengolady moralnej, a jednocześnie refleksja nad tym, jak bardzo człowiek potrafi się zmieniać pod presją systemu. Mistrzowsko operując symboliką, Krzysztof Zanussi tworzy film, który do dziś pozostaje aktualny.


 W 1979 roku na festiwalu w Gdyni o Złote Lwy walczyły m.in. "Panny z Wilka" Andrzeja Wajdy, "Aktorzy prowincjonalni" Agnieszki Holland, "Aria dla atlety" Filipa Bajona oraz "Zmory" Wojciecha Marczewskiego. Wszystkie te klasyczne dzisiaj filmy musiały jednak uznać wyższość "Amatora" Krzysztofa Kieślowskiego. Tytułowy bohater to grany przez wspaniałego Jerzego Stuhra zaopatrzeniowiec Filip Mosz, który z okazji narodzin córki kupuje amatorską kamerę. Wieść o gadżecie rozchodzi się lotem błyskawicy. Bohater zostaje zaangażowany przez szefostwo do zrealizowania dokumentu upamiętniającego rocznicę powstania przedsiębiorstwa. Z pozoru niewinne zadanie kompletnie zmienia Filipa. Mężczyzna odkrywa w sobie pasję i pokłady wrażliwości, o które nigdy by siebie nie podejrzewał. Jednocześnie odbiera gorzką lekcję na temat ceny, jaką płaci się za wolność i uczciwość w sztuce. Choć "Amator" uważany jest za sztandarowe dzieło kina moralnego niepokoju, uniwersalność poruszanych zagadnień czyni go filmem ponadczasowym. Słynna finałowa scena to przejmująca metafora osiągnięcia artystycznej dojrzałości. 


Piąta część słynnego "Dekalogu" i zarazem jeden z dwóch obrazów, które rozszerzono do pełnego metrażu, "Krótki film o zabijaniu" to dzieło pozostające idealnym pomostem pomiędzy Kieślowskim dokumentalnym a metafizycznym. Choć z szokującym naturalizmem przygląda się dwóm ekranowym śmierciom, wpisany w szerszy cykl staje się oskarżycielskim głosem w debacie nad erą nowoczesnego upadku wartości. Wrażenie to pogłębiają wyjątkowe zdjęcia Sławomira Idziaka. Zimny, zielonkawy filtr nałożony na ekran zainspirowany został rzeczywistymi negatywami z egzekucji skazańców, co nadało "Krótkiemu filmowi o zabijaniu" znamion jak gdyby materiałów dowodowych w sprawie o fundamentalne człowieczeństwo. Mało który film Kieślowskiego tak prosto rozkładał fabularne akcenty. Najpierw młody chłopak zabija gburowatego taksówkarza. Potem młodego chłopaka zabija miejski urzędnik. Ten prosty, dwuzdaniowy opis fabuły pomija rzecz jasna motywacje bohaterów, kontekst sytuacji i elementarne różnice w popełnionym czynie. Ale to samo decyduje się robić Kieślowski; w ogólnokrajowej dyskusji na temat wycofania kary śmierci z polskiego systemu prawnego "Krótki film o zabijaniu" stał się argumentem z innego, zapomnianego przez komunistyczną propagandę etycznego porządku. W obliczu najwyższej wartości, jaką jest ludzkie życie, wszystko inne to nieistotny detal – zdaje się mówić reżyser. Nie szukając niuansów, ignorując pytania, wzbraniając się od zgniłego relatywizmu i rozmytej ostrości myślenia.


Mocny, bezkompromisowy, niebiorący jeńców – dało się słyszeć w 1999 roku po premierze jednego z najważniejszych polskich filmów III RP. Film Krzysztofa Krauze dla jednych jest reportażem z patologii nieokiełznanego kapitalizmu, dla innych moralną przypowieścią o niemożności ukarania zła. Co najlepsze, obie grupy równocześnie mają rację. Zmierzch XX wieku w optyce "Długu" to czas amerykańskich snów i brutalnych wybudzeń. Bezsilni są tu wszyscy. Dwóch aspirujących biznesmenów, którzy nie mogą wziąć kredytu na wymarzony interes, ich partnerki, chronione przed prawdą do punktu dezorientującego obłędu, w końcu i polskie państwo, niepotrafiące zapewnić bezpieczeństwa swoim potrzebującym obywatelom. Krauze w swoim filmie tworzy lodowy pejzaż potransformacyjnej polski, która wyswobadzając wzrok od wschodu, otrzymała w nagrodę dziki zachód; świat, w którym sukces mierzy się zerami na dolarowym koncie, a sprawiedliwość wymierza jedynie siła własnych pięści. O społecznym oddziaływaniu "Długu" nie ma co nawet zaczynać mówić – wystarczy zerknąć na listę najbardziej znanych nazwisk, wobec których prezydent Kwaśniewski i Komorowski zastosowali prawo łaski.


 Ale dlaczego uczyniłeś mnie Polakiem?–  pytał Boga w jednym ze swoich wierszy Andrzej Bursa. Słowa krakowskiego poety mogłyby być mottem "Dnia świra" Marka Koterskiego. Uniwersalny Polak Adaś Miauczyński powraca, by opowiedzieć o codziennych frustracjach każdego z nas: sąsiadach wyprowadzających psy pod naszymi oknami, podróżach PKP, braku pociechy w młodym pokoleniu (Może powtórzymy angielski?). Problemy bohatera sięgają jednak znacznie głębiej: romantyczna martyrologia, na której naród przez wieki budował swoją tożsamość, nie ma racji bytu w wolnym społeczeństwie przygotowującym się do zostania Europejczykami pełną gębą (aneksja do Unii Europejskiej nastąpiła dwa lata po premierze filmu). Powracający do roli Adasia po odsłonach z Cezarym Pazurą ("Nic śmiesznego", "Ajlawju") Marek Kondrat jest doskonały jako marudny neurotyk i niespełniony inteligent. Choć film to w gruncie rzeczy gorzka satyra, ironiczny humor, celne obserwacje i kwestie dialogowe, które weszły już do języka potocznego, sprawiają, że nawet za 2137 razem ogląda się go z przyjemnością i uśmiechem na ustach.


"Ostatnia rodzina" to osiągnięcie, nawet jeśli, jak ujawnił później dokument "Beksińscy. Album wideofoniczny", spory kawał scenariusza napisało po prostu życie (nie umniejszając tekstowi Roberta Bolesto: w większym stopniu niż to zwykle w przypadku biografii bywa). Janowi P. Matuszyńskiemu udało się tu przekuć wiązankę faktów biograficznych w ulotne "coś więcej". Przecież "Ostatnia rodzina" to zarazem opowieść o konkretnej rodzinie Beksińskich, jak i opowieść o uniwersalnej Rodzinie: wciskająca w ziemię historia wspólnej egzystencji w czasie, aż do nieuchronnego końca. Ten sugestywny pesymizm (ktoś powie: czarnowidztwo) został jednak dyskretnie pocieniowany, m.in. elementami humoru (ktoś inny powie: jak to w życiu), dowodząc, że Matuszyński jest reżyserem czułym zarówno na świat, jak i na człowieka. Cały ten ciężar spoczął zaś pięknie na barkach aktorskiego tria: Andrzeja Seweryna, Dawida Ogrodnika i Aleksandry Koniecznej. Debiut wart Złotych Lwów.


Pięć lat po tym, jak "Ida" zgarnęła szereg wyróżnień na czele z Oscarem dla najlepszego filmu międzynarodowego, Paweł Pawlikowski powrócił na ekrany z najbardziej osobistym dziełem w całej karierze. Dedykowana nieżyjącym rodzicom reżysera "Zimna wojna" to stylowy melodramat o parze artystów, którzy jednocześnie nie umieją żyć bez siebie i ze sobą. Jak pisaliśmy w naszej recenzji, reżyser wpisuje intymną historię w historyczny kontekst, w rebelianckich gestach młodości widzi zarówno naiwność, jak i godną podziwu odwagę, zaś w socrealizmie dostrzega machinę do zacierania jednostkowej tożsamości. Wojną jest u niego przede wszystkim miłość – to zarazem bezlitosna partyzantka, ciągłe przesuwanie linii frontu oraz słodkie chwile zawieszenia broni. Rozgrywająca się na przestrzeni kilkunastu lat i terytorium kilku krajów historia miłosna uwodzi melancholijnym klimatem, bezbłędną realizacją oraz najwyższej próby aktorstwem tercetu Joanna Kulig-Tomasz Kot-Borys Szyc. Zanurzona w tradycji kultowej polskiej szkoły filmowej "Zimna wojna" słusznie zdobyła w 2018 roku Złote Lwy.