Artykuł

Osiedlowa wypożyczalnia apokryfów

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/Osiedlowa+wypo%C5%BCyczalnia+apokryf%C3%B3w-72932
Robin Hooda nie powieszono, William Wallace ma brata bliźniaka, a Titanic nie całkiem zatonął. W epoce wysokobudżetowych serii łatwo zapomnieć, jakiego rodzaju grzeszną przyjemnością tak naprawdę jest sequel.

Wiedzę filmową można czerpać z wielu miejsc. Zanim zacząłem korzystać z dobrodziejstwa internetowych baz danych, w poszukiwaniu skarbów przeszłości zaglądałem do praktycznej "Kroniki filmu". Obok niej po latach wylądował na półce wydany dużo mniej efektownie poradnik "The best of video" (oficyna wydawnicza "comfort", 1992). W trosce o głowice domowych odtwarzaczy VHS spisano tu i oceniono – jak dumnie głosi napis na okładce – 4876 filmów. A to ledwie wstęp do prawdziwej wiedzy tajemnej, do której wgląd dają katalogi osiedlowych wypożyczalni. Ich zasoby kończą dziś często żywoty na internetowych aukcjach, a że impulsy są silniejsze niż rozsądek, nic nie poradzę na elektryzującą iskrę, którą powoduje odnaleziony pośród "Ghostbusters 2" i "Następnymi 48 godzinami" zapomniany tytuł w rodzaju "Pierwszych 9 i pół tygodnia". Myślicie może, że oglądacie dużo filmów, bo widzieliście wszystkie "Matrixy", ale czy widzieliście "Dzikie żądze 2"? Oraz 3? I 4? Niektóre filmy warte są uwagi wyłącznie ze względu na fakt, że w ogóle istnieją.

 

Wszystkie sequele zmagają się z problemami, bo serie najczęściej buduje się na filmach udanych, a droga ze szczytu prowadzi zwykle w dół. Ale zjawisko planowanych filmowych serii ("Piraci z Karaibów") i tych rodzących się w bólach ("Alien"), trzeba oddzielić tych małych pasożytów, które korzystając z niespodziewanego sukcesu oryginału, próbują zarobić niskim kosztem kilka dodatkowych groszy dla dużych wytwórni. Kolejne "Matrixy" czy "Terminatory" to produkty powstałe według zasady "drożej, więcej, głośniej". Próbują też postawić widza w sytuacji kogoś, kto skonsumował dotychczas tylko część większej całości. Pokątne sequele, często produkowane z myślą o rynku VHS  i DVD celują raczej w mniej zorientowanych. Ktoś zadecydował, że nie są warte wielkich inwestycji, które film przekształcają w mainstreamową serię, a serię w handlową markę. Po kilku latach pamiętają o nich wyłącznie katalogi osiedlowych wypożyczalni.



Wbrew wszystkiemu, co oznacza zwykle desperacko niski budżet, wydają się one jednak w jakiś sposób "ekskluzywne". O oryginale mogą sobie wiedzieć wszyscy – pokazywany był  w kinie, reklamowany w telewizji. Ale dwójka dostępna jest jedynie dla tego, kto go znajdzie. Trójka to relikwia wydawana pod ladą. Czwórka – nagroda dla najwytrwalszego poszukiwacza. Takie sequele są jak muzyczne bootlegi albo religijne apokryfy. Pociągają szemraną genezą, nęcą obietnicą ciągu dalszego niezapomnianych filmowych przygód.


SPIN-OFF: CO SIĘ STAŁO ZE SCARLETT O'HARĄ?

Produkcja małych sequeli nie zawsze przypominała produkcję hamburgerów w McDonaldzie. W latach 80. i 90. dopisano dużo zaginionych w historii kina "ciągów dalszych". Często zabierano się za historię sprzed dekady, albo i kilkudziesięciu lat ("Scarlett" z 1994 – kontynuacja "Przeminęło z wiatrem", czy "Powrót do Oz" z 1985). Kiedy pokątne sequele nie mieściły się w kinach, a nie produkowano ich jeszcze na rynek wypożyczalni, robiono je z myślą o telewizji. W latach 80. kontynuacji doczekały się takie klasyki, jak "Most na rzece Kwai" ("Powrót znad rzeki Kwai", 1988), "Patton" ("Ostatnie dni Pattona", 1986). W samym 1983 powstały: druga "Psychoza", następca "Gorączki sobotniej nocy" ("Pozostać żywym", 1983), oraz "Żądło" – z cyfrą "II" w tytule, za to bez dwóch kluczowych dla sukcesu oryginału aktorów – Redforda i Newmana. W następnej dekadzie do listy dołączyły między innymi "Niebezpieczny człowiek: Lawrence po Arabii" (1992, Petera O’Toole’a zastąpił debiutujący Ralph Fiennes) oraz kontynuacja "Ptaków" Hitchcocka. Twórcom nie brakowało odwagi, by zamierzać się na legendy. Efekty bywały lepsze i – znacznie częściej – gorsze, zwykle jednak produkcje te spełniały choć częściowo pokładane w nich nadzieje Wielkiego Powrotu. Do miejsc, bohaterów, czasów – pamiętanych z pierwowzoru.

W kontynuacji "Chinatown" ("Dwóch Jake’ów", 1990) Romana Polańskiego przy reżyserskich sterach zastąpił sam Jack Nicholson. Aktor, który tak wszedł w rolę, że chce po latach przedłużyć ją w reżyserowanym przez siebie filmie  – czy nie brzmi to zachęcająco? Nicholson razem ze scenarzystą oryginału Robertem Towne'em kontynuuje opowieść trochę tak, jak robił to Peter Bogdanovich, który w "Texasville" (1990) odwiedzał po latach bohaterów "Ostatniego seansu filmowego". Miejsce niby to samo, bohaterowie też, ale przelał się po nich bezlitosny czas, znacząc twarze bohaterów i zmieniając świat wokół nich. Jake Gittes nie jest już młodym wilkiem. Jego agencja detektywistyczna zatrudnia sporo pracowników, ma niezłą renomę i chyba zbyt dobrze mu się powodzi. Przybrał na wadze, stracił chandlerowski urok, a nawet zaczął pogrywać w golfa. Ale sprawa sprzed lat odcisnęła się na jego życiu i teraz wraca do niego wraz z nowym zleceniem.

W "2010: Odyseja kosmiczna" (1984) Peter Hyams wraca do nieudanej wyprawy kosmicznej z legendarnego filmu Kubricka. Roy Scheider gra człowieka, który poniósł konsekwencje tamtej porażki i dostał szansę na rozwiązanie zagadki awarii HAL-a 9000. Amerykański astronauta dołącza do załogi radzieckiego statku kosmicznego. Świat stoi w obliczu wojny, więc kosmiczne podróże wydają się fanaberią. Ale tajemnica monolitu może okazać się sprawą większą niż niepokoje w Ameryce Południowej.

Oba filmy spełniają kryteria sequela, ale pod wieloma względami wydają się bliższe formie spin-offu. Uwaga co prawda nie jest skierowana na wątki poboczne pierwowzoru, ale ani Nicholson, ani Hyams nie próbują naruszać zwartej struktury oryginału i nie aspirują do tego, by stworzyć ich naturalne dopełnienie. Zarówno film Kubricka, jak i Polańskiego są dziełami na tyle pojemnymi, że mogą stanowić po prostu doskonałą inspirację. Oba filmy bardzo odbiegają klimatem od oryginałów i w przeciwieństwie do nich, dają się zamknąć w ramach gatunków. I może najważniejsze – zarówno "Dwóch Jake’ów", jak i "2010" wypływają z inspiracji treścią, a nie potencjałem komercyjnym oryginałów, interpretują film Kubricka i Polanskiego, zawężając ich znaczenie, ale nie szkodzą ich dobrej sławie. Film Nicholsona wydaje się nawet nieco żartobliwy, prześmiewczy – może nie tyle w stosunku do samego "Chinatown", co do noirowej konwencji, którą Polański się posługiwał.

Twórcy sequeli zapracowali na złą sławę, zwłaszcza za rozgrzebywanie dla zysku tego, co zdolniejsi od nich poskładali wcześniej mistrzowsko w całość. Niektóre historie może i dopominają się o kontynuację, ale inne dopominają się, by nigdy nie zaglądać  za raz opuszczoną kurtynę. "2010" i "Dwóch Jake’ów", abstrahując od ich wartości artystycznej, są zrobione z wyrażającym szacunek dystansem. Dają jednak ten dreszcz powrotu: obaj twórcy oszczędnie korzystają z materii pierwowzorów. Hyams uruchamia ponownie HAL-a i zatrudnia aktorów z filmu Kubricka (Keir Dullea ponownie w roli Dave’a!). Jake Gittes przejeżdża przez pamiętne gaje pomarańczowe.


RIPP-OFF: GDY MICHAEL MADSEN MÓWI "NIE"

Logikę jakościową rynku współczesnych kontynuacji spod znaku "direct to video" dobrze ilustrują plakaty kolejnych części "9 i pół tygodnia". Z pierwszego świecą na nas młode ponętne gwiazdy: Mickey Rourke, Kim Basinger. Na drugim mocno już zniszczonego "Zapaśnika" sprytnie przykrywa ciało aspirującej do aktorstwa Angie Everhart. Na trzecim pręży się ciało anonimowe – rozpoznać daje się już tylko logo tytułu.

Produkcje takie jak "Król Skorpion 2" (Dwayne Johnson występuje tylko w trailerze filmu) czy "Głupi i głupszy 2" (w których dwóch nieznanych aktorów upodobniono do Jima Carreya i Jeffa Danielsa za pomocą fryzur) to marketingowe pasożyty próbujące coś ugrać na promocji pierwowzoru. Taka produkcja przypomina często lepienie dodatkowej porcji obiadowej z odpadów. Bez pierwszo-, a nawet drugoligowej obsady i z dramatycznie zmniejszonym budżetem. Najlepiej nadają się do takiej operacji filmy, których istotą od samego początku było eksploatowanie niekoniecznie drogich atrakcji. Dwójka "Od zmierzchu do świtu" pozwala widzom wrócić do szalonej knajpy Titty Twister, ale tym razem – jak trafnie ujmuje to na swoim blogu, w zestawieniu najgorszych sequeli Julian Medeiros – "there’s a lot of titty and no twist."

Symptomatyczne są dwie niby-serie reprezentujące dwie strategie sztucznego podtrzymywania życia filmów. Oryginalny "Gatunek" (1995) wykorzystywał fasadę science-fiction, by pofolgować sobie z podniecającą fantazją kobiety-modliszki. Kosmiczny najeźdźca przyjmuje ciało modelki Natashy Henstridge. Priorytetem kosmitki jest seksualny kontakt ze zdrowym ziemskim samcem, widz dostaje więc szereg atrakcji: kosmiczną inwazję, silną kobietę walczącą z zespołem zatrudnionych przez rząd killerów i w końcu – topmodelkę łaknącą męskiego nasienia oraz obietnicę seksu międzyrasowego. "Dzikie żądze" (1998) nie woalowały się nawet wieloznacznym tytułem. Matt Dillon gra nauczyciela adorowanego przez napalone uczennice. Ponętna Denise Richards to rozpuszczona panienka z bogatego domu. Mroczna Neve Campbell to "white trash" – jeśli nie ukradnie swojego pierwszego miliona, zapewne nigdy nie wyjdzie ze społecznego marginesu. Filmowe atrakcje są równie oczywiste, co w "Gatunku": parujące bagna Florydy, kłapiące paszczami aligatory, gorące nastolatki, przekręt na grubą łatwą kasę i przede wszystkim – erotyczny trójkąt. To on stanie się spoiwem czteroczęściowej "sagi".

 
"Dzikie żądze"

W "Gatunku" poza niezniszczalnym Michaelem Madsenem, występują Forest Whitaker, Alfred Molina i Ben Kingsley. Skład "Dzikich żądz" uzupełniają Kevin Bacon i Bill Murray. To mocne produkcje, dobrze zrealizowane, starannie rozpisane i szczodrze sfinansowane. Mają spójne wizje plastyczne, dobre zdjęcia i zręcznych reżyserów. Dlatego dość bolesny jest sposób, w jaki wytwórnia postanowiła wykorzystać ich sukces. "Gatunek" to modelowy przykład rozciągania skończonej historii. Kosmiczny najeźdźca nie chce odpuścić i po każdym "the end" gotów jest podskoczyć na potrzeby kolejnej części, pogrążając scenariusz w mulistym absurdzie. Dwójka próbuje jeszcze udawać prawdziwe kino – udało się zatrudnić część oryginalnej obsady. Ale żenująca fabuła i zmiana na stołku reżyserskim (Rogera Donaldsona zastąpił Peter Medak) zaowocowały kinem nieświadomie ocierającym się o autoparodię. Dwie kolejne części są już tylko plądrowaniem trumny pierwszego filmu (o czymś przecież świadczy fakt, że nie zagrał w nich nawet Michael Madsen – człowiek, który przecież nie zna słowa "nie"). "Gatunek" nr 3 i 4 to już na każdym poziomie filmy półprofesjonalne, przypominające krzyżówkę telewizyjnego teatru z soft porno, z którego wycięto sceny seksu. Niemal wszystko dzieje się we wnętrzach i polega raczej na gadaniu, a nie akcji.


"Gatunek II"

"Dzikie żądze" zamiast rozciągania zamkniętej fabuły wybrały model powtarzania. Znowu jest Floryda, znowu szkoła, znowu dwie dziewczyny dobrane według urody i  klucza społecznego. Jest też wprowadzony bocznymi drzwiami scenariusza mężczyzna, który pozwala zrealizować się kluczowemu elementowi spuścizny oryginału – trójkątowi. Scenariusz nakręca powtarzający się bez końca mechanizm dobrze poznany w części pierwszej: kolejna osoba jest wciągana do spiskowego układu, by stać się kozłem ofiarnym i zmienić układ sił. Dwójka i kolejne części wyglądają jak odrzucone szkice jedynki zrealizowane na szkolnym kółku teatralnym.

FUCK-OFF: NIE TYKAĆ MOICH FILMÓW!

Powielenie schematu jest też zasadą kolejnych części "Home Alone". Można narzekać na sequel przygód Kevina McCallistera, ale przy części trzeciej jest on skończonym arcydziełem. Gdy Macaulay Culkin wypadł z ligi rozkosznych chłopców, po prostu wzięto się za kolejne dziecko (Alex D. Linz). A żeby powiązać jakoś efekt z dwiema częściami wielkiego świątecznego hitu, akcja została ponownie umieszczona na przedmieściach Chicago. Za scenariusz odpowiadał sam John Hughes, ale nie utrudnił sobie specjalnie zadania. Dwójkę włamywaczy zamienił na siatkę przemysłowych szpiegów, co miało podbić stawkę filmu, ale odebrało mu pozory logiki. Pułapki i tortury na intruzach są mniej wymyślne, żarty przemykają niezauważone, scenariuszowi brak precyzji. I znów powstało coś bliżej remake'u niż sequelu. Nawet mama Alexa fizycznie przypomina mamę Kevina. Caly ten film jest jak chińska podróbka markowego produktu - buty Mike'a czy konsola Polystation.


"Alex sam w domu"

Jednak możliwości zaniżania jakości wydają się nieograniczone. Kilka pięter pod "Alex sam w domu" rosną takie kwiatki, jak "Titanic II" (2010) Shane’a Van Dyke’a, scenarzysty, reżysera i głównej gwiazdy takich hitów, jak "Paranormal Entity" i "Transmorphers: Fall of Man". Zachowując ścisłość, "Titanic II" nie jest sequelem, ale jak cała twórczość Van Dyke’a – podróbką, w tym wypadku podróbką nieistniejącego sequela ("Titanic II" to po prostu nazwa statku, na którym toczy się akcja filmu). Okręt, sto lat po słynnym rejsie swojego poprzednika, wyrusza w morze i… nie uwierzycie, co dalej).



Jeżeli słowo "sequel" niesie ze sobą tak dużo złych emocji, to wynika to między innymi z obawy, że podróbki, pseudo-kontynuacje, nieskładne powtórzenia położą się cieniem na miłości widzów do oryginału, jakoś ją zbrukają (zwłaszcza w przypadku kolekcjonerów którzy mają obsesje układania na półkach kompletnych serii). Podrabiane apokryfy wciąż jednak nęcą możliwością ponownej wizyty w świecie wielkich filmowych doznań. Pokątne sequele – zarówno te bardzo złe, jak i te całkiem udane – mają pewną zaletę, która całkowicie usprawiedliwia ich istnienie. Im mniej dorastają do filmu, na którego ciąg dalszy się poważyły, tym bardziej podkreślają jego wyjątkowość i wszystkie elementy, które mogły, ale nie zostały w nim położone. Wszystko to, co składa się na duży film.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones