Relacja

WENECJA 2022: Recenzujemy "Biały szum" Noah Baumbacha i "Tár" Todda Fielda

autor: /
https://www.filmweb.pl/article/WENECJA+2022%3A+Recenzujemy+%22Bia%C5%82y+szum%22+Noaha+Baumbacha-147582
WENECJA 2022: Recenzujemy "Biały szum" Noah Baumbacha i "Tár" Todda Fielda
źródło: Materiały prasowe
Święto kina na weneckiej wyspie Lido oficjalnie rozpoczęte! Właśnie ruszył 79. Międzynarodowy Festiwal Filmowy w Wenecji, który potrwa do 10 września. O Złotego Lwa walczą w tym roku m.in. "Blondynka" Andrew Dominika, "Bardo" Alejandro Gonzáleza Iñárritu, "Bones and All" Luki Guadagnino i "Wieloryb" Darrena Aronofsky'ego. Na otwarcie zobaczyliśmy zaś "Biały szum", ekranizację powieści Dona DeLillo z Adamem Driverem i Gretą Gerwig w rolach głównych w reżyserii Noah Baumbacha. Film recenzuje dla Was Łukasz Muszyński. Z kolei Wojciech Tutaj wybrał się na "Tár" – opowieść o życiu wybitnej dyrygentki napisaną przez Todda Fielda specjalnie z myślą o Cate Blanchett


"Baum! Bach! I zgasło światło" (recenzja filmu "Biały szum", reż. Noah Baumbach)



Po tym, jak "Historia małżeńska" zdobyła sześć nominacji do Oscara, Noah Baumbach dołączył do prestiżowego grona. Tak jak Martin Scorsese ("Irlandczyk"), David Fincher ("Mank") i Adam McKay ("Nie patrz w górę") reżyser otrzymał od Netfliksa złotą kartę kredytową i pełną artystyczną wolność. W tej jakże komfortowej sytuacji autor "Frances Ha" - kojarzony dotąd z kameralnymi niezależnymi produkcjami - postanowił przenieść na ekran wydaną w 1985 roku powieść "Biały szum" pióra cenionego amerykańskiego pisarza Dona DeLillo. Na moje oko apokaliptyczna tragikomedia może podzielić losy wszystkich wymienionych wyżej vanity projects finansowanych przez streamingowego giganta. "Szum" narobi szumu, ale pojawią się też głosy, że na planie zabrakło żelaznorękiego producenta, który utrzymałby w ryzach wybujałe ambicje Baumbacha.

Jeśli chodzi o mnie, zasilę poczet obrońców. Po pierwsze, zawsze cieszę się, gdy utalentowany twórca znajduje majętnego mecenasa skorego wyłożyć miliony na wymarzony projekt. Po drugie, nawet jeśli film Baumbacha cierpi na nadmiar wszystkiego (metrażu, Ważnych Tematów, postaci, linijek dialogu), w tej artystycznej łapczywości tkwi metoda. Podążając za literackim pierwowzorem, reżyser portretuje świat, który w każdej chwili może załamać się pod własnym ciężarem. Choć akcja "Białego szumu" rozgrywa się w trakcie prezydentury Ronalda Reagana, ekranowa rzeczywistość wydaje się nieprzyjemnie znajoma. Rozpasany konsumpcjonizm kroczy pod rękę z chaosem informacyjnym, targani egzystencjalnymi lękami bohaterowie szukają ukojenia w "tabletkach szczęścia", a fałszywi prorocy zyskują poklask wśród podatnej na teorie spiskowe gawiedzi. Grany przez Adama Drivera wykładowca akademicki i głowa patchworkowej rodziny Jack Gladney stara się zachować zdrowy rozsądek. Na niebezpiecznych szarlatanach zna się jak mało kto - jest przecież powszechnie cenionym biografem Adolfa Hitlera. Kiedy jednak w okolicy dojdzie do niebezpiecznego wypadku, pozornie warowne mury logiki i rozumu zaczną kruszeć.

Prawdopodobnie w głowach co poniektórych Czytelników zapaliła się właśnie ostrzegawcza lampka: oho, zapowiada się powtórka z "Nie patrz w górę". Bez obaw, społeczna satyra w "Białym szumie" jest o wiele subtelniejsza niż w komedii z Leonardo DiCaprio. Baumbach nie bije na alarm i nie chce nikogo uświadamiać. Choć impulsem do realizacji filmu była bez wątpienia pandemia koronawirusa, reżyser jak ognia unika odniesień do współczesnego krajobrazu politycznego. Interesuje go raczej kondycja duchowa bohatera, który do spółki z neurotyczną żoną (Greta Gerwig) panicznie boi się śmierci i jak mantrę powtarza słowa: niech dni będą bezcelowe. Jednocześnie z perwersyjnym podekscytowaniem śledzi telewizyjne relacje z miejsc przypadkowych tragedii. Jakby podświadomie pragnął otrzeć się o ostrze ponurego żniwiarza, aby poczuć wreszcie, że żyje. Nieustannie lawirujący między śmiesznością a powagą Driver jest w tej roli doskonały. Scenę nauki języka niemieckiego potrafi zamienić w komediową eksplozję, a moment małżeńskiej konfrontacji - w szarpiąca nerwy psychodramę.


Całą recenzję Łukasza muszyńskiego przeczytacie TUTAJ.



"Kobieta z marmuru" (recenzja filmu "Tár", reż. Todd Field)



Todd Field zarzeka się, że pisał scenariusz "Tár" z myślą o Cate Blanchett, a gdyby aktorka nie przyjęła propozycji współpracy, projekt nigdy by nie powstał. Na szczęście gwieździe spodobał się pomysł amerykańskiego reżysera i po 16 latach przerwy (!) możemy wreszcie oglądać jego nowe dzieło. Zapewne tylko nieliczni pamiętają nominowane do Oscara filmy "Za drzwiami sypialni" i "Małe dzieci", w których Field dokonywał śmiałej wiwisekcji małych amerykańskich społeczności. Zarówno portrety członków prowincjonalnej wspólnoty wystawionych na obyczajowe i moralne próby, jak i wypalonych przedstawicieli klasy średniej zaludniających słoneczne przedmieścia objawiły wielki talent narracyjny artysty, którego widzowie kojarzyli z aktorskich występów u Kubricka i Allena. Tym razem twórca sięgnął po filmową biografistykę, ale daleko mu do nużących, hollywoodzkich biopiców w rodzaju "Bohemian Rhapsody" i "Spaceru po linie". Field opowiada po swojemu, w niespieszny, wręcz dostojny sposób i stara się naświetlić sylwetką Lydii Tár z wielu ścierających się perspektyw.

Akcja obejmuje kilka miesięcy z życia bohaterki, która w oczach krytyków uchodzi za najwybitniejszą żyjącą dyrygentkę. Choć sama postać jest fikcyjna, Field nie daje nam tego odczuć, dbając o szczegółowe zarysowanie jej losów i wpisując je w najżywiej dyskutowane współcześnie konteksty. Mamy rok 2022 i wraz z protagonistką przemieszczamy się pomiędzy Berlinem a Nowym Jorkiem. Lydia jednocześnie przewodzi berlińskiej orkiestrze symfonicznej, promuje autobiograficzną książkę, nagrywa płytę i opiekuje się córką. Świat hołubionej muzyczki wydaje się starannie poukładany, a na dodatek wszystko i wszyscy wokół podporządkowują się jej kaprysom. Kryzys nadciąga z najmniej spodziewanej strony – konsekwencje dawno zakończonej relacji z niejaką Kristą dadzą o sobie znać, uszkadzając posągowy, nieskazitelny wizerunek sławnej persony.

"Tár" wpisuje się więc w fascynującą i niekończącą się dyskusję na temat pozycji i przywilejów wybitnych artystów, którzy zyskali niemal nadludzki status w zachodniej kulturze. Nieprzypadkowo Lydię poznajemy podczas spotkania z dziennikarzem "New Yorkera", na które przybyły setki jej miłośników. Ubrana w stylowy smoking, zachwycająca pewnością siebie i błyskotliwym dowcipem bohaterka skupia całą uwagę tłumu i objawia się jako niepodważalny autorytet w dziedzinie muzyki. Reżyser wychodzi od tego wydarzenia, by rozpocząć powolny, acz efektywny, proces zdejmowania Tár z pomników i okładek. Nie interesuje go wszak medialny, wyidealizowany obraz postaci, lecz to, co ukryte: sprzeczności i paradoksy jej osobowości, mroczne sekrety sprzed lat, prywatne zawirowania i koneksje w  środowisku muzycznym. Filmowane w statycznych ujęciach rozmowy protagonistki z najbliższymi i współpracownikami stopniowo pozwalają się do niej zbliżyć – niezdradzająca wielu emocji "kobieta z marmuru" ujawnia swoje prawdziwe oblicze dopiero w intymnych interakcjach z partnerką lub w trakcie sporów z członkami orkiestry. Field widzi w niej tyleż wizjonerkę, perfekcjonistkę i wzór dla innych dyrygentek walczących o uznanie na muzycznych salonach, co uciekającą od odpowiedzialności i egoistyczną do cna osobę. Udaje mu się zatem pożenić feministyczne i emancypacyjne wątki z jawną krytyką artysty-demiurga przekonanego o własnej słuszności i bezkarnie przekraczającego etyczne granice. O jego niezwykłej reżyserskiej i scenopisarskiej sprawności świadczy zaś fakt, że w przeciągu jednej sceny potrafi bezlitośnie wypunktować absurdy tzw. cancel culture i praktyk cenzurowania historii muzyki oraz skutecznie przekonać, że nie można dłużej traktować największych twórców jak świętych krów. 

Całą recenzję Wojciecha Tutaja znajdziecie na karcie filmu

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones