Filmy 2023 roku. Top 23 najlepszych filmów według redakcji Filmwebu

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/Filmy+2023+roku.+Top+23+najlepszych+film%C3%B3w+wed%C5%82ug+redakcji+Filmwebu-153525
Filmy 2023 roku. Top 23 najlepszych filmów według redakcji Filmwebu
Czas odsłonić wszystkie karty! Poznaliście już najlepsze zdaniem redakcji Filmwebu seriale 2023 roku. Pokazaliśmy Wam też, na co najbardziej czekamy w tym roku. Teraz przyszła pora na listę najlepszych filmów 2023 roku! Poznajcie naszych faworytów.
 

Najlepsze filmy roku 2023. Na co głosowali członkowie redakcji Filmwebu?


Lista, którą znajdziecie poniżej, jest taką samą niespodzianką dla Was jak i dla nas. Wszystko bowiem przez fakt, że o pozycji zdecydowała nieubłagana matematyka. Każdy z głosujących przygotował indywidualną listę 20 najlepszych filmów roku. Na podstawie miejsc na tych listach przyznawane były punkty. Filmy z największą liczbą punktów, które dodatkowo osiągnęły wymagany próg, znalazły się w naszym ostatecznym zestawieniu. 
 
Punktem odniesienia dla listy najlepszych filmów roku jest Polska. Członkowie redakcji mogli więc wybierać wyłącznie spośród tych filmów, które trafiły do oficjalnej dystrybucji w Polsce między 1 stycznia a 31 grudnia 2023 roku. 
 
To dlatego na liście mogły się znaleźć tytuły, których światowa premiera przypadała na lata wcześniejsze.  
 
Z tego samego powodu zabrakło też kilku głośnych filmów z 2023 roku, ponieważ do Polski nie dotarły w ogóle lub też były prezentowane wyłącznie na festiwalach i pokazach przedpremierowych. 
 
Co ważne: rodzaj dystrybucji nie ma znaczenia. Stąd na liście znalazły się zarówno filmy kinowe jak i te, które można było oglądać dzięki platformom streamingowym. 
 

Zobacz odcinek "Movie się" podsumowujący 2023 rok



 

Top 23 filmów 2023 roku według redakcji Filmwebu


Zdaniem członków redakcji Filmwebu miniony rok w Polsce obfitował w udane produkcje filmowe. W sumie zostało zgłoszonych aż 68 tytułów! 
 
Zanim przedstawimy listę 23 najlepszych z nich, mamy kilka honorowych wyróżnień. Są to filmy, na które zagłosowały co najmniej dwie osoby. Niestety liczba zdobytych punktów nie wystarczyła do zajęcia miejsca w głównym zestawieniu. 
 
"M3GAN
"W trójkącie
"Świąteczna przygoda małego Batmana
"Krzyk VI
"Pukając do drzwi
"W gorsecie
"Chora na siebie
"Gad


"Wojownicze Żółwie Ninja: zmutowany chaos" to animacja, której twórcy wyciągnęli wnioski z sukcesu "Spider-Mana Uniwersum" i wprowadzili je w życie. W efekcie udało się połączyć drapieżność i brudek oryginalnych komiksowych Żółwi z przystępnym, bezpretensjonalnym tonem kreskówkowych seriali o przygodach czwórki zmutowanych braci. Na dodatek Leonardo, Raphael, Michelangelo i Donatello wreszcie naprawdę są nastolatkami - co nie tylko widać, ale też słychać (świetny casting głosów). Aż chce się krzyknąć "cowabunga", bo "Zmutowany chaos" to udana, chwytająca za serce, zabawna i bezpretensjonalna opowieść o braterstwie oraz ojcostwie. Na dodatek z energetycznym soundtrackiem duetu Trent Reznor/Atticus Ross.



22. "Blisko"


W "Blisko" Lukas Dhont z sukcesem łączy melodramat i tradycję frankofońskiego "realizmu" (od "400 batów" Francoisa Truffauta po "Syna" braci Dardenne). Opowieść o wystawionej na próbę przyjaźni dwóch chłopców z jednej strony uderza obyczajowym autentyzmem, z drugiej precyzyjnie prowadzi widza przez emocjonalne wyboje. Dla jednych będzie to reżyserska "manipulacja", dla drugich - mistrzostwo panowania nad formą. Ci drudzy zgodzą się z pewnością, że "Blisko" to przede wszystkim opowieść o trudach socjalizacji, która zawsze - nawet w opiekuńczych rodzinno-społecznych warunkach – bywa opresyjna. Niestety: trudno być dzieckiem. 




Takie przebudzenie to my rozumiemy! Jako że seria "Martwe zło" nie ma najgorszego przebiegu, jeśli chodzi o filmy i seriale spoza oryginalnej trylogii, sukces nowej odsłony wydaje się tym wyrazistszy. Krwawa rzeźnia na pełnym gazie, humor czarny jak smoła, doskonały setting, czyli blok mieszkalny jako nowy domek w głębi lasu. Wszystko tu się zgadza, wszystko wpada na swoje miejsce. No i Alyssa Sutherland w roli powyginanej na cztery strony świata, broczącej krwią, nawiedzonej pani domu, która kradnie każdą scenę. Mniam!  




Trwają spory o to, czy na ekranie "widać piniądz" i czy Leonardo DiCaprio powinien grać policjanta, czy – cytując Paula Schradera – "idiotę". Lecz nawet w roli "idioty" stanowi mocny kręgosłup monumentalnego dzieła Martina Scorsesego. Jasne, w opowieści o seryjnych mordach na Osagach (czyli o jednym z krwawych mitów założycielskich Ameryki) jest sporo felerów (od przegiętego metrażu, przez fabularną rozlazłość, po tautologiczne sceny i wątki). Nikt jednak nie nakręciłby tak imponującej arthouse’owej epiki za 200 milionów dolarów. Wybitny De Niro, świetna Gladstone, zdjęcia z innej planety. Jak nic posypią się Oscary.



 
Guy Ritchie porzucił świat angielskich gangsterów i sięgnął po prawdziwą historię amerykańskiego żołnierza i jego afgańskiego przewodnika i tłumacza. Było to bardzo ryzykowne posunięcie. Wcześniejsze jego próby odejścia od klasycznego emploi kończyły się niezbyt szczęśliwie. Tym razem Ritchie zatriumfował. "Przymierze" zawiera wszystkie elementy, za które pokochaliśmy kino Anglika. A oprócz tego jest to także wspaniałą opowieścią o braterstwie broni, odwadze, lojalności i honorze. Ritchie świetnie wykorzystuje patos kryjący się w historii heroizmu jednostki, ale unika taniej ckliwości. Z dwóch filmów Ritchiego, które miały premierę w ubiegłym roku, to właśnie "Przymierze" warte jest zapamiętania. 




Na wysokości siódmej części "Mission: Impossible" przepis na serię utrwalił się na dobre: intryga ma pędzić na tyle szybko, byśmy nie zaczęli się nad nią zastanawiać, a Tom Cruise ma biegać, jeździć, wisieć i przede wszystkim skakać, skakać, skakać. A jednak nie ma tu nudy czy rutyny. W "Dead Reckoning" machina spektaklu pracuje na pełnych obrotach, a stawka jest wyższa niż kiedykolwiek. Żeby udźwignąć naczelną metaforę - Ethan Hunt walczy ze złym AI tak jak Tom Cruise walczy o kino - potrzeba było dobrego filmu. I taki dostaliśmy. "Dead Reckoning" kłania się klasyce kina (od Bustera Keatona po Cary'ego Granta) oraz klasyce serii (wracają Henry Czerny i paranoiczny montaż z filmu Briana De Palmy), ale zarazem dzielnie walczy o przyszłość X muzy. Wisienka na torcie: Marcin Dorociński wypowiadający na głos tytuł. 



17. "Nimona"


Kolejna cegiełka do budowanego przez Netflix nowego domu dla animacji. "Nimona" pojawiła się znikąd. Niby jest to kolejny film komiksowy, ale ten akurat komiks nie jest powszechnie znany. W zalewie produkcji filmowych "Nimona" mogła więc z łatwością umknąć uwadze widzów. Na szczęście tak się nie stało. Fabularnie film oferuje dość oczywiste lekcje życia skierowane do tych wszystkich, którzy czują się odmieńcami. Przesłanie filmu jednak nie ma większego znaczenia. "Nimona" to przede wszystkim kino czystych emocji, zrobione z pasją, czułością i entuzjazmem, które są tak zaraźliwe, że oczarują każdego, kto tylko da tej animacji szansę. Jeszcze kilka takich produkcji, a Netflix będzie wymieniany na równi z potęgami animacji jak Illumination czy Disney. 



16. "Wieloryb"


Darren Aronofsky powrócił w wielkim stylu. Po wzbudzającej skrajne opinie "mother!" reżyser nakręcił tym razem najbardziej wzruszający i czuły film w całej karierze. Przy okazji pozwolił Brendanowi Fraserowi zagrać rolę życia. Jako tytułowy "Wieloryb" – monstrualnie otyły, zmagający się z depresją nauczyciel – aktor przechodzi zdumiewającą ekranową metamorfozę słusznie nagrodzoną Oscarem. Jak słusznie zauważył jednak nasz recenzent, fenomenalna, hiperrealistyczna charakteryzacja nawet na moment nie przesłania jego wybitnej gry, opartej w dużej mierze na sugestywnej ekspresji twarzy. Przeszywające serce spojrzenia, grymasy potwornego bólu i odciskające się na pomarszczonym czole ślady fizycznej męki sprawiają, że niemal namacalnie odczuwamy skalę cierpienia bohatera. Aronofsky jeszcze nigdy nie zaproponował równie pesymistycznej i mrocznej wizji człowieczego losu, ale w jego chrześcijańskiej z ducha przypowieści o ostatnich próbach odkupienia tli się odrobina światła.



15. "Barbie"


Łatwo jest obwiniać plastikową lalkę o zło tego świata. Barbie stała się symbolem konsumpcjonizmu, synonimem słodkiej idiotki, koszmarem dojrzewających dziewcząt porównujących swoje ciała do jej absurdalnie wąskiej talii i długich nóg. Czy z takim PR-em można zostać bohaterką międzynarodowego hitu? Greta Gerwig udowodniła, że tak. Barbie to w jej rękach (pop)kulturowy fenomen: zabawka, która pokazała dziewczynkom, że w przyszłości mogą zostać nie tylko matkami, ale też dziennikarkami, lekarkami, sędzinami, prawniczkami, fizyczkami, astronautkami, a nawet prezydentkami. Wyciągając z magazynów Mattel nawet te Barbie, o których włodarze firmy woleliby zapomnieć (Sugar Daddy Ken!), reżyserka prowadzi nas przez jej historię. W końcu pokazuje, że patriarchat nie jest systemem korzystnym dla żadnej z płci (ani dla koni). Jak dla nas more than Kenough.



14. "Pearl"


Ti West zaciekawił nas "X", ale dzięki "Pearl" zdobył naszą uwagę. Za rekomendację wystarczyłyby w zasadzie dwa słowa: Mia Goth. Aktorka konsekwentnie pracuje na miano współczesnej królowej krzyku, a tą kreacją przyprawiła nas o ciarki. Prequel "X" oferuje jednak znacznie więcej. Reżyser stylizuje swe dzieło na produkcję, która mogłaby powstać za czasów kodesu Haysa (jakże pięknie podbija to tłumioną seksualność napędzającą przecież działania bohaterki!), jakby od niechcenia wplatając w nie odniesienia do historii kina. Znajdziemy tu nie tylko nawiązania do klasyki pokroju "Czarnoksiężnika z Oz" ale też – w gruncie rzeczy niewinne – początki pornografii w postaci tzw. stag film. Jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak wyglądałyby "Dźwięki muzyki", gdyby były slasherem, odpowiadamy: właśnie tak.



13. "Aftersun"


Mamy przeczucie graniczące z pewnością, że ten debiut zapoczątkował co najmniej dwie kariery: reżyserki Charlotte Wells i aktorki Frankie Corio. Z kolei dla Paula Mescala, którego znaliśmy już z "Normalnych ludzi", "Aftersun" powinno być przepustką do pierwszej ligi. Ta intymna, szalenie osobista opowieść poruszyła nas do głębi. Co więcej, jest to także dzieło dopracowane w najdrobniejszych szczegółach. Słowami naszego recenzenta: od strony reżyserskiej techniki "Aftersun" nie może nie imponować. Wells jest szlachetnie powściągliwa, precyzyjnie kreuje ekranowe sensy (zdawałoby się, że z niczego) i – co najważniejsze – inscenizuje absolutnie wiarygodne ekranowe "życie".




Kto by pomyślał, że w 2023 roku znajdzie się jeszcze film, który sprawi, że pomysł multiwersum będzie sprawiać wrażenie świeżego i atrakcyjnego? Tym bardziej w filmie, który jest kontynuacją świetnie przyjętej animacji, gdzie idea multiwersum została wprowadzona i doskonale zaprezentowana. Twórcy "Spider-Man: Poprzez multiwersum" nie spoczęli na laurach. Ich film, choć stanowi zaledwie połowę historii, to kino kompletne. Na poziomie samej historii jest to dojrzała, empatyczna opowieść o szukaniu swojego miejsca na Ziemi i cenie, jaką jesteśmy w stanie zapłacić za trwanie przy swoich ideałach. To czysta rozrywka, która nie robi z widzów idiotów. Na poziomie formy to rzecz fantastyczna z wieloma elementami, które mogą widzom umykać, ale które mocno wpływają na odbiór (jak na przykład przypisanie konkretnych palet barw do kluczowych postaci). Chcemy więcej takich filmów.




W "Podejrzanej" Chan-wook Park pięknie przenosi do współczesności formułę thrillera noir. Dwuznaczne podchody między dwójką bohaterów odsyłają przecież a to do "Zawrotu głowy", a to do "Nagiego instynktu". Reżyser komplikuje jednak fabularny gabinet luster, aktualizując go do naszych czasów i przenosząc podchody między bohaterami na ekrany ich smartfonów. Do tego przełamuje konwencję kryminału elementami melodramatu. W rezultacie dostajemy perwersyjną, łamigłówkową wersję "Spragnionych miłości". Ale przy całej swojej "mózgowości" "Podejrzana" fascynuje też reżyserską czujnością na życie: obserwacyjnymi detalami, za pośrednictwem których Park opowiada o wzajemnej fascynacji dwojga ludzi. 



10. "Reality"


"Reality" jest filmem wybitnie niepozornym, bo to inscenizacja autentycznego stenogramu z przesłuchania FBI. Przez osiemdziesiąt minut obserwujemy trzy osoby rozmawiające w pokoju – i tyle. A jednak ogląda się to jak pełnoprawny thriller: jest suspens, jest napięcie, są zwroty akcji. Jest też wspaniałe aktorstwo Sydney Sweeney, która pięknie robi dobrą minę do złej gry. Debiutująca reżyserka Tina Satter wyciska z "teatralnego" konceptu opowieść o teatrze międzyludzkich interakcji, o dwuznaczności językowych formułek: niby grzecznościowych, a jednak przemocowych. 




Bracia Danny i Michael Philippou z kanału Racka Racka są dziś wszystkim. Waszymi kumplami z osiedla, którzy zrobili karierę. Tymi dziwnymi gośćmi, którzy rzucali w siebie petardami i przebijali głowami ścianki działowe. Kumplami brata kuzyna, którzy mają kamerę i coś tam sobie kręcą. Jak się okazuje, są też fantastycznymi reżyserami i mistrzami kina grozy. "Mów do mnie!" jest inteligentne, przerażające, zabawne i sprawia mnóstwo frajdy. Czegóż chcieć więcej? Może jeszcze "Street Fightera" w reżyserii tegoż duetu. Obgryzamy paznokcie! 




Gdyby ktoś Wam ten film opowiedział, złapalibyście się za głowę. Kebab, muzyka klasyczna, blokowiska, powrót na stare śmieci. Każda linijka streszczenia krzyczy bowiem – POLZGIE KINO. A jednak! Tekst użytkowy to jedno, a magia ruchomych obrazów to już zupełnie co innego. Damian Kocur potrafi ją uprawiać, czaruje na styku kina faktu i fabuły, opowieści inicjacyjnej i dramatu społecznego, filmu o sztuce oraz relacji z podwórka. Najlepszy polski film roku i reżyserski popis, o którym długo nie zapomnimy. 




Jak się żegnać, to właśnie w takim stylu jak James Gunn. "Strażnicy Galaktyki: Volume 3" to nie tylko najlepsza odsłona przygód Star-Lorda i spółka, ale również jeden ze wspanialszych filmów uniwersum Marvela. Jak pisał nasz recenzent: oczywiście, że "Volume 3" to przede wszystkim spektakl kinowych atrakcji, gdzie reżyser naprzemiennie wciska guziki płaczu, śmiechu oraz ekscytacji (na dodatek skutecznie). Jest feeria kolorów, jest inscenizatorska wyobraźnia, są zabawne przekomarzanki, głośne wybuchy i popisowe "avengersowe" ujęcie całej drużyny w akcji. Ale kiedy podrapać głębiej, Gunn nie cofnie się przed większym wyzwaniem. Ostatecznie trzeci "Strażnicy" okazują się więc mądrą, wzruszającą opowieścią o zmaganiach z traumami, zwycięstwie miłości nad gniewem, a także szukaniu swego miejsca we wszechświecie. Mówiąc krótko: Top Gunn.




"Godzilla Minus One" to siarczysty policzek wymierzony większości hollywoodzkich widowisk nakręconych za góry złota. Kosztująca zaledwie 15 milionów dolarów japońska produkcja wygląda znakomicie, a zarazem dowodzi, że dobry film o królu potworów nie może obyć się bez wyrazistych ludzkich bohaterów, którym będziemy kibicować. Cytując naszego recenzenta: otulone nostalgią popkulturowe widowisko okazuje się przede wszystkim opowieścią o posiniaczonych przez wojnę japońskich sumieniach i zbiorowym wykuwaniu nadziei na lepsze jutro (...) Godzilla przypomina o bezsilności człowieka, a jednak tego samego człowieka motywuje do zmierzenia się z własną słabością. Jak na utytułowaną popkulturową ikonę przystało.



5. "Tár"


Todd Field kręci rzadko, ale kiedy już staje za kamerą, trafia zazwyczaj w artystyczną dziesiątkę. Nakręcona po ponad półtorej dekady milczenia "Tár" zdobyła m.in. sześć nominacji do Oscara, a także przyniosła Złoty Glob odtwórczyni tytułowej roli, fenomenalnej Cate Blanchett. Jak czytamy w naszej recenzji, film wpisuje się w dyskusję na temat pozycji i przywilejów wybitnych artystów, którzy zyskali niemal nadludzki status w zachodniej kulturze. Field nie wchodzi w buty moralizatora ani publicysty, bo zajmuje go przede wszystkim cierpliwe, pogłębione studiowanie profilu ponadprzeciętnej jednostki. Reżyser oprowadza nas po hermetycznym świecie muzyki klasycznej i kultury elitarnej pewną ręką, a fikcyjną postać dyrygentki czyni bardziej rzeczywistą od niejednego bohatera biopicu opartego na faktach. Jeśli burzyć pomniki artystów i zrywać z mitem ich nietykalności i wyższości, to tylko wzorem Fielda.




Jakiej miary nie przyłożyć, "Oppenheimer" był światełkiem w ciemności, w której pogrążyło się w ubiegłym roku Hollywood. Biografia ojca bomby atomowej to nie tylko jeden z najlepszych filmów w dorobku Christophera Nolana, ale przede wszystkim - wielkie świadectwo wiary w inteligencję, wrażliwość i cierpliwość współczesnego widza. Słowem – coś, na co stać było przez ostatnie dwanaście miesięcy nielicznych. Do tego najprawdopodobniej najlepsza obsada roku – jeśli Cillian Murphy i Robert Downey Jr., nie zgarną za swoje role Oscarów, nie wyjdziemy z szoku przez kolejną dekadę.




Rzadko zdarza się, by czwarta część jakiegoś cyklu była najlepsza. A tak właśnie jest w tym przypadku. "John Wick 4" to bowiem więcej niż tylko satysfakcjonujące domknięcie historii rozpoczętej w 2014 roku. To przede wszystkim wielki hołd złożony kaskaderom i dowód na to, że kaskaderskie popisy są formą sztuki. "John Wick 4" ma kilka wspaniałych sekwencji, w których walki, pościgi, wybuchy tworzą zapierający dech w piersiach spektakl z choreografiami mogącymi spokojnie konkurować z wystawnymi produkcjami baletowymi. Ten film to absolutna petarda. 




Fani Martina McDonagha przebierali nogami pięć lat, aż twórca niezapomnianych "Trzech billboardów za Ebbing, Missouri" wybudzi się wreszcie z zimowego snu i ponownie stanie za kamerą. Warto było jednak czekać. "Duchy Inisherin" to jeszcze jedna mroczna tragikomedia, po której nigdy do końca nie wiadomo, czego się spodziewać. Jednocześnie w tej jedynej w swoim rodzaju historii o rozpadzie związku więcej jest oddechu oraz momentów, w których kunsztownie napisane, nieprawdopodobnie zabawne dialogi mają równie wielką siłę rażenia co milczenie. Olbrzymia w tym zasługa aktorskiego zespołu pod wodzą Colina Farrella i Brendana Gleesona. Z jego pomocą reżyserowi udało się osiągnąć główny cel – "Duchy" nawiedzają widzów jeszcze długo po seansie. 




Początek roku przyniósł nam arcydzieło kina akcji w postaci "Johna Wicka 4". Koniec – jego odwrotność w postaci "Zabójcy" Davida Finchera. Twórca "Siedem" opowiada właściwie tę samą historię: tytułowy płatny zabójca (bezbłędny Michael Fassbender) mści się na swoich mocodawcach. Zamiast baletu przemocy, popisów kaskaderskich czy gun-fu spod znaku Johna Woo mamy kontemplację, jogę, ćwiczenia oddechowe mające spowolnić puls i... nudę. Odwracając gatunkowe schematy, reżyser po mistrzowsku stopniuje napięcie. W efekcie jego film jest wszystkim tym, czym miało być "The Limits of Control" Jima Jarmuscha. Hipnotyczny, powolny rytm i świdrujące infradźwięki ze ścieżki dźwiękowej Trenta Reznora i Atticusa Rossa punktowane hitami The Smiths sprawiają, że "Zabójca" to dzieło, które trudno wyrzucić z głowy.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones