RANKING: Christopher Nolan - od najgorszego do najlepszego filmu. Top filmów reżysera "Oppenheimera"

Filmweb autor: /
https://www.filmweb.pl/news/TOP%3A+Oceniamy+wszystkie+filmy+Christophera+Nolana-151529
RANKING: Christopher Nolan - od najgorszego do najlepszego filmu. Top filmów reżysera "Oppenheimera"
źródło: Materiały prasowe
"Oppenheimer" wkroczył do kin z mocą eksplozji jądrowej, czas uaktualnić ranking filmów Christophera Nolana. Czy najnowsze widowisko twórcy "Mrocznego Rycerza" i "Memento" dorównuje największym dokonaniom reżysera? Jakub Popielecki odświeża swoje zestawienie filmów reżysera, wpasowując w Nolanowską łamigłówkę najnowszy element układanki. Przed Wami podróż przez filmografię jednego z najważniejszych współczesnych autorów X muzy: od "Following" po "Oppenheimera".
 

Oceniamy wszystkie filmy Christophera Nolana




Nie od dziś wiadomo, że Christopher Nolan nie przepada za konwencjonalną kolejnością. Od początku do końca? Od A do Z? Od 1 do 10? Nudy! Gdyby reżyser sam miał ułożyć swoje filmy w porządku od naj- do naj-, lista zawinęłaby się zapewne we wstęgę Möbiusa, pozostawiając nas z nierozstrzygniętymi dylematami: "Incepcja" czy "Interstellar"? "Batman - Początek" czy "Mroczny Rycerz powstaje"? Dlatego potraktujcie poniższe zestawienie jako jedną z możliwych opcji: subiektywną propozycję i punkt wyjścia do dyskusji. Odliczamy!

Jak na zakręcone naukowo science-fiction przystało, "Interstellar" to istny film Schrödingera: dla jednych absolutne opus magnum Christophera Nolana, dla drugich jego największa porażka. Ambicje reżysera są tu faktycznie iście kosmiczne: pokłonić się Kubrickowi, nie złamać praw fizyki, zdefiniować pojęcie miłości, pochylić się nad wymierającą Ziemią, a przy tym opowiedzieć zajmującą historię o podróży w gwiazdy. Niestety, Nolan ściga się z "2001: Odyseją kosmiczną" w łupinie z gatunkowych klisz i łzawych banałów. Jasne, maszyneria kinowego spektaklu pozostaje dopięta na ostatni guzik: imponuje retro-design, imponuje uduchowiona oprawa muzyczna, imponuje wizja granic czasoprzestrzeni. Niestety, w centrum historii zieje dziura - i to nie czarna. Sercem "Interstellar" ma być familijna epopeja - problem w tym, że Nolana ludzie interesowali zawsze mniej niż kino. Nic więc dziwnego, że nagminnie myli on tu emocje z deklaracjami i egzaltację z refleksją. Kosmos to ostateczna granica, mówią. Dla Nolana okazał się nią człowiek.


Dobra wiadomość dla fanów "Tenet" jest taka, że jeśli przeczytacie ten ranking wstecz, film znajdzie się na drugim miejscu. Trzeba też zaznaczyć, że sam pomysł, by w 2020 roku nakręcić hollywoodzki blockbuster oparty na jednym z najbanalniejszych efektów specjalnych w historii kina, jest genialny w swej bezczelnej prostocie. Ale nieważne, czy "Tenet" posuwa się akurat wprzód czy wstecz, i tak pozostaje bezduszną machiną wprawioną w ruch jedynie dla intelektualnej hecy. Sprężynka pięknie się nakręca i rozkręca, trybiki ładnie się zazębiają, wszystko inne stanowi jednak tekturową dekorację. Główny bohater (John David Washington) jest tak bardzo pozbawiony właściwości, że nazywa się po prostu Protagonistą, dialogi sprowadzają się tylko i wyłącznie do tłumaczenia nam, co się właśnie dzieje, a szpiegowska intryga zostaje zwyczajnie odbębniona, bo po coś się to wszystko musi toczyć. Jest kilka jasnych punktów: Ludwig Göransson sprawnie odnajduje się w naśladowaniu Hansa Zimmera, Robert Pattinson ma wystarczająco charyzmy, by zagrać cokolwiek, a po wyjściu z kina będzie się fajnie rysowało wykres fabuły, wyjaśniający, kto, gdzie, jak i kiedy. Sęk w tym, że frajda może być wówczas większa niż podczas seansu.


"Mroczny Rycerz Powstaje" to pierwsza poważna rysa na zbroi Christophera Nolana. Na pozór wszystko gra: kamery IMAX filmują wybuch prawdziwego samolotu, Christian Bale charczy na potęgę, stawka jest odpowiednio wysoka. Do tego Anne Hathaway jako Catwoman wnosi odrobinę ożywczej lekkości, a Tom Hardy - czego by nie mówić o jego kontrowersyjnych decyzjach wokalnych - proponuje mocarną interpretację postaci Bane'a. A jednak miejscami wszystko trzyma w kupie tylko i wyłącznie dudniąca orkiestra Hansa Zimmera. Bo kiedy przystanąć na moment i odetchnąć, trudno nie zauważyć rozdźwięku między mityczną powagą, w jaką celuje Nolan, a tanimi skrótami narracyjnymi, po jakie sięga. Chwyty w rodzaju "bomba na sznurku" i "wszyscy policjanci z Gotham uwięzieni pod ziemią" jakoś nie rymują się z ambicjami, by postawić superbohaterski pomnik, który skomentuje burzliwą współczesność. Tryb niedokonany z tytułu filmu trafia w sedno problemu: Mroczny Rycerz powstaje, ale potyka się gdzieś po drodze.


"Bezsenność", remake norweskiego thrillera z 1997 roku trzyma się względnie blisko oryginału, zachowując jego kluczowy zwrot akcji i charakterystyczną atmosferę. Robin Williams gra tu na przekór emploi, Al Pacino totalnie w zgodzie z emploi, Nolan zaś - wobec braku okazji do formalnej ekwilibrystyki - zwraca się w stronę łamigłówki moralnej, którą rozwikłać musi zarówno bohater, jak i podążający za nim widz. Tytułowa bezsenność jest więc pokazana niczym niedający się uciszyć wyrzut sumienia, a malownicza sceneria Alaski, gdzie słońce nie zachodzi przez 24 godziny, sprawia, że bohater nie ma gdzie ukryć się ze swoją winą. Nolan proponuje sprytny wariant filmu noir - film blanc. Ale "Bezsenność" to i tak chyba najzwyklejsza pozycja w jego CV. Ot, rzetelne kino: oglądając, nie zaśniecie.


"Śledząc", pełnometrażowy debiut Christophera Nolana, to niezależny i niskobudżetowy projekt, który na pozór trudno zestawić z jego późnymi, monumentalnymi widowiskami. Już tu mamy jednak wszystkie główne składowe stylu reżysera: od zabawy z konwencją kina noir przez bromance między parą protagonistów po narracyjną łamigłówkę podprowadzającą twist, który stawia wszystko na głowie. Ale choć autorski odcisk palca jest wyraźny, trudno ogarnąć rozumem fakt, że od nieskończenie bardziej kompetentnego i spełnionego "Memento" dzielą film zaledwie dwa lata. Jasne, "Śledząc" jest intrygującym stylistycznym ćwiczeniem "młodego zdolnego". Niemniej jednak - umówmy się - dziś wraca się do filmu tylko dzięki temu, co osiągnął Nolan na dalszych etapach kariery. Innymi słowy: ciekawostka.


Jeśli "Prestiż" jest metaforą, to oczywiście metaforą kina: oto analogowa X muza (w tej roli Christian Bale) kontra wynalazek kopiującego się w nieskończoność blockbustera (w tej roli Hugh Jackman). Nolan snuje przecież opowieść, jakby ekranizował nie książkę Christophera Priesta, tylko esej Waltera Benjamina "Dzieło sztuki w dobie mechanicznej produkcji". Problem w tym, że aby unieść swoją metaforę, reżyser musi zdradzić widza. Nolanowski twist polega tu na tym, że sztuka kapituluje wobec nauki, dlatego film robi na ostatniej prostej zwrot ku science-fiction - i rozczarowuje. "Prestiż" pozostaje zatem najciekawszy jako ćwiczenie narracyjne, które - w przeciwieństwie do pozostałych ćwiczeń narracyjnych Nolana - nie obnosi się ze swoim sprytem. Zwróćcie uwagę na misterną konstrukcję fabularnych szkatułek, przeplatających się retrospekcji i zmieniających się narratorów, która nijak nie zaburzają płynnego toku akcji. To tu kryje się prawdziwa magia "Prestiżu".


"Batman - początek" to chyba najbardziej bezwstydnie gatunkowy spośród filmów, które wyreżyserował Christopher Nolan. I nic w tym złego - nawet jeśli to wyraz kompromisu, na jaki musiał pójść twórca nie mający jeszcze autorytetu Tego, Któremu Wszystko Wolno. Nie brak tu oczywiście zabaw z czasem, jest też całkiem niezły twist. Przede wszystkim mamy jednak dużo zwykłej blockbusterowej frajdy, czego raczej z Nolanem nie kojarzymy. Pościgi samochodowe po dachach, wojownicy ninja i riposty Luciusa Foxa są tu nie-po-Nolanowsku bezpretensjonalne i - co ważniejsze - działają. Zresztą już sam casting to złoto. Tego, że Christian Bale, Gary Oldman, Morgan Freeman, Michael Caine i Liam Neeson dadzą radę, można się było oczywiście spodziewać. Prawdziwym odkryciem okazuje się zatem uroczo obślizgły Cillian Murphy jako Strach na Wróble. Do tego Nolan świetnie równoważy spłacanie komiksowych długów z własnym niby-realistycznym podejściem. W efekcie niemal można uwierzyć, że jakiś milioner rzeczywiście mógłby chcieć przebrać się za nietoperza. Nie lada wyczyn.


"Incepcja" to film, któremu raczej nie sprzyjają powtórne seanse. Ale umówmy się: pierwszy seans skutecznie zaszczepia nam w głowie ideę, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek widzieliśmy. Nolan rozdyma tu swój ulubiony chwyt montażu równoległego do astronomicznych proporcji - takich, które rzekomo testują granice ludzkiej percepcji (podobno gdyby dodać jeszcze jeden poziom snu, przestalibyśmy nadążać za akcją). Efekt jest taki, że podczas oglądania serce bije, ręce się pocą, a czacha dymi. Jasne: dialogi to nieustanna ekspozycja, "śnieżny level" jest ciut żenujący, a gdyby Michael Caine po prostu przywiózł dzieci do Leonardo DiCaprio, nie byłoby filmu. Ale: Joseph Gordon-Levitt bije się do góry nogami! Van spada i spada i spada w zwolnionym tempie! Hans Zimmer odkrywa, że jedna odpowiednio głośna nuta warta jest całej pięciolinii! A bączek przewraca się albo nie przewraca! Kino zarazem ambitne i ekscytujące - połączenie wcale nie tak częste.


Łatwo uznać "Memento" za tanią sztuczkę, zwłaszcza dziś, 150 filmów z zaburzoną chronologią później. Thriller Nolana wyróżnia się jednak z tłumu, bo struktura nie jest tu tylko narracyjną błyskotką i pozostaje nierozerwalnie związana z osobą głównego bohatera, Leonarda (Guy Pearce). Reżyser wyciska oczywiście mnóstwo dobra z samego triku: sprytnie wywraca schematy kina noir i utrzymuje suspens nawet mimo faktu, że opowiada historię od końca. Cała ta gimnastyka ma jednak równie frapujący wymiar psychologiczno-filozoficzny. "Memento" to przecież przypowieść o kondycji ludzkiej, traktat o relacji między pamięcią a tożsamością oraz pamflet na naszą selektywność poznawczą. Prawdziwym twistem jest jednak to, że koniec końców cały ten noirowy egzystencjalizm okazuje się mieć przewrotny... happy end.


"Dunkierka" to widowisko zbudowane na sprzecznościach. Z jednej strony mamy pieczołowitą rekonstrukcję frontu II wojny światowej na gigantyczną Imaksową skalę. Z drugiej - montażową kreację, w której czas zostaje zakrzywiony tak, by skrajnie zintensyfikować kinowe doznanie. Do tego jest to film wojenny, w którym bohaterowie walczą nie tyle z wrogiem, co z materią: głównie z zacinającymi się zamkami karabinów i niechcącymi otworzyć się włazami. Na dodatek pomimo spektakularnego rozmachu Nolan stawia na minimalizm - fabuły, psychologii i formy: akcja to czysty surwiwal, bohaterowie są sprowadzeni do najprostszych odruchów, a wszystko elegancko zamyka się w trzech narracyjnych szkatułkach. A jednak przy całym tym zegarmistrzowskim chłodzie reżyser potrafi w finale rozładować napięcie i uderzyć w sentymentalny, autentycznie wzruszający ton. I osiągnąć nieosiągalne: nakręcić awangardowy blockbuster.


Od czasu premiery "Mrocznego Rycerza" pół Hollywood próbuje nakręcić ten film jeszcze raz - nikomu się jeszcze nie udało. Nie jeden, nie dwa i nie trzy dialogi z filmu weszły do języka potocznego. A Joker w interpretacji Heatha Ledgera okazał się nie tyle "kolejną wersją" morderczego klauna, co punktem odniesienia i wzorcem z Sèvres dla tej postaci. Jeśli ktoś potrzebuje więcej dowodów ważności i wielkości tego filmu - to mam jeszcze kilka w zanadrzu. Nolan przecież nie tylko "ekranizuje" Batmana, co kompleksowo go analizuje, doprowadzając superbohatera do filozoficznej ściany. Dekonstrukcja komiksowej ikony służy zaś do skomentowania spraw tyleż aktualnych (w momencie premiery: wojny z terroryzmem) co uniwersalnych (relacji między wolnością, sprawiedliwością, a przemocą). A jeśli brzmi to dla kogoś zbyt snobistycznie, to "Mroczny Rycerz" zawsze chętnie chwyci go za fraki i nie puści przez bite dwie i pół godziny, dostarczając to, czego oczekujemy od hollywoodzkiej superprodukcji nakręconej za miliony monet: szybkiego tempa, głośnych wybuchów i wysokiej stawki. Najśmieszniejsze jednak, że choć Nolan właśnie tu skodyfikował swój pomysł na blockbuster, szalę geniuszu "Mrocznego Rycerza" przechylił dostarczony przez Ledgera czynnik X: anarchiczny i... anty-Nolanowski. Miejsce na podium, na które nie zasłużyliśmy, ale którego potrzebowaliśmy.

"Oppenheimer" - zwiastun




Nawet jeśli ktoś się nie zgodzi, że "Oppenheimer" to najlepszy film Nolana, musi przyznać, że to jego film najbardziej Nolanowski. Wszystkie najważniejsze Nolanizmy meldują się bowiem w wersjach optymalnych: montażowe fikołki, mozaika płaszczyzn czasowych, pulsująca ścieżka dźwiękowa, bohaterski indywidualista-męczennik, dyskretny bromance, powtarzane jak mantra złote myśli, fabularny twist, Cillian Murphy w obsadzie. A także: generalne wrażenie męskości, przeintelektualizowania i poczucia własnej ważności.

Można to więc wyśmiać jako seans reżyserskiej masturbacji, przeciągnięty w nieskończoność pochód robiących śmieszne akcenty aktorów (albo prequel "Air" z bombą w miejscu buta). Ale zarazem trudno nie docenić, że ten trzygodzinny film z facetami gadającymi w gabinetach o fizyce ogląda się, siedząc jak na szpilkach. Nolan brawurowo żongluje gatunkami, łącząc kino wojenne (znów jak w "Dunkierce": bez pokazania wroga), biografię, dramat prawniczy i... western. Każdą scenę nasyca konfliktem i napięciem, kreując fascynująco paradoksalnego głównego bohatera: tyleż tytana, co underdoga - prześladowanego a to za bycie Żydem, a to komunistą, a to nerdem. Murphy dorasta do tego wyzwania, grając niczym nawiedzony. Obsada drugiego planu jest zaś tak dobra, jak sugeruje sama wyliczanka nazwisk.
 
Oczywiście "Oppenheimer" to przede wszystkim pean na cześć modernistycznego "artysty". Nolan wpisuje swojego protagonistę w szereg geniuszów - Eliotów, Picassów i Strawińskich - którzy zdefiniowali XX wiek, wcielając w życie przełomowe wizje, na pohybel dotychczasowym prawom czy obyczajom. Da się więc (trochę na wyrost) czytać "Oppenheimera" jako konserwatywną wypowiedź na temat cancel culture: film o zemście maluczkich, którzy w akcie niełaski-zazdrości przykrawają geniusza do swojego rozmiaru. Ale choć Nolan pompuje i uwzniośla, równocześnie pokazuje dzieło Oppenheimera jako wybitnie dwuznaczne: nieodwracalny gest otwarcia puszki Pandory.
 
"Oppenheimer" przynosi więc tyleż potrzebną lekcję historii, co komentarz do aktualnych burzliwych, "historycznych" czasów. Również w sensie meta. W Hollywood gildie aktorów i scenarzystów strajkują właśnie przeciwko sztucznej inteligencji, a Nolan nakręcił film o wspierającym związki zawodowe facecie, który przeciwstawia się machinie. Wielkie kino na miarę wielkich oczekiwań - i wielkiego talentu.


Przeczytajcie też ranking najlepszych filmów Jamesa Camerona i top premier pierwszego półrocza 2023 według redakcji Filmwebu.
  

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones