W Hollywood jedna porażka niesie za sobą wielkie konsekwencje. Przykłady tych dziesięciu filmów pokazują, jak niewiele brakuje, aby z części całego kinowego uniwersum zmienić się w symbol przekalkulowanych ambicji i pieniędzy wyrzuconych w błoto. Tytuły w tym zestawieniu przeszły drogę od obiecujących podwalin pod przyszłe sequele i rebooty do odosobnionych przypadków, dzisiaj znanych tylko dzięki zniszczeniu własnej franczyzy.
TOP 10: te filmowe porażki zniszczyły marzenia o kinowych franczyzach
Wszystkie serie filmowe, w których pojawił się Tom Cruise, przynosiły wielkie pieniądze. Nad Dark Universe musiała wisieć zatem najprawdziwsza klątwa. Universal postanowił, że chce przywrócić na ekrany swoje klasyczne potwory. Tym razem postanowili stworzyć łączone uniwersum na miarę święcącego sukcesy uniwersum Marvela. Swoje miejsce na rozkładzie miały mieć gwiazdy największego formatu – Johnny Depp, Javier Bardem czy Cruise. Na rozpoczęcie projektu powstała "Mumia". Siła popularności obsady (dołączyli do niej Russell Crowe oraz Sofia Boutella jako tytułowy potwór) spotkała się z miernym wykonaniem. Choć wyniki w kinach nie okazały się tragiczne, studio było dalekie od zadowolenia. Wkrótce zmieniono formułę Dark Universe na serię samodzielnych tytułów. Po raczkującym cyklu pozostało tylko niesławne zdjęcie jego gwiazd.
Być może losy "Fantastycznej czwórki" odmieni dołączenie do grona superbohaterów Marvela. Pod egidą wytwórni 20th Century grupie nie szło zbyt dobrze. Kompilacją nieszczęść okazał się film z 2015 roku, który ściągnął na twórców nie tylko złość fanów, ale pogrzebał szanse na kolejne adaptacje przez dekadę. Wielokrotnie przepisywany, naznaczony przez kontrowersje projekt, którego wyrzekł się własny reżyser, okazał się wyjątkową klapą. Projekt znienawidziły też jego gwiazdy, które po czasie stwierdzały, że praca na planie była koszmarem. Nawet jeśli efekt końcowy jest wynikiem nieustającej wojny pomiędzy Joshem Trankiem a wytwórnią, komiksowy pierwowzór zasługiwał na lepszą adaptację.
Z tych samych puzzli zwykle da ułożyć się taki sam obrazek. Spektakularne klapy filmowe udowadniały, że nawet jeśli kluczowe elementy pozostają na miejscu, to pozornie nieznaczące spajają projekt w całość. Powrót do serii "Terminator" był jednak krokiem za daleko. James Cameron w roli producenta, Linda Hamilton i Arnold Schwarzenegger na ekranie zwiastowali przynajmniej nawiązanie do jakości dwóch pierwszych części. Reboot okazał się jednak produktem niewystarczającym dla nowych widzów, na każdym kroku rozczarowującym też fanów serii. Skoro nie przyniósł satysfakcjonujących wyników sprzedaży, seria została zamrożona. Cameron deklarował jednak, że chce wrócić do świata podróży w czasie i niezniszczalnych robotów – być może z lepszymi wynikami.
Dla wielu fanów cyklu serial "Star Trek: Następne pokolenie" będzie tą pozycją, od której zaczęli swoją przygodę z uniwersum. 15 lat po premierze nowego serialu, załoga USS Enterprise-E miała za sobą już trzy filmy kinowe. Czwarty, "Star Trek X: Nemesis", miał przygotować podwaliny pod kolejne części. Przygody kapitana Pickarda i jego podwładnych zakończyły się właśnie w tym momencie (przynajmniej do premiery serialu "Star Trek: Picard" w 2020). Kiedy zapaleńcy i krytycy zgodnie mówią o porażce, twórcy mają pole do poprawy. Fabuła skupiająca się wokół zagrożenia ze strony Romulan nie dostarczała tylu wrażeń, ile zwykle zapewniały kolejne przygody w serialu. Oprócz kilku interesujących ról (Tom Hardy i Ron Perlman jako Romulanie), w filmie nie czuć już nawet klimatu poprzednich produkcji. Po miernych wynikach przyniesionych z kin producenci podjęli decyzję – zamiast wracać do swoich bohaterów, zdecydowano się na twardy reboot całego cyklu. W 2009 roku, wraz z filmami J.J. Abramsa, rozpoczęła się nowa era "Star Treka".
Seria powieści Veroniki Roth liczy sobie trzy tytuły. Jej filmowe adaptacje zatrzymały się po nakręceniu dokładnie trzech części. Jednak materiał z finałowej książki miał obdzielić fabułę aż dwóch filmów. Fani cyklu nigdy nie doczekali się tego ostatniego tytułu serii. Z wypowiedzi obsady i późniejszych decyzji wytwórni Lionsgate maluje się smutny obraz projektu, którego nikt nie chciał. Gwiazda serii Shailene Woodley przyznała, że rozważała rzucenie aktorstwa po doświadczeniach pracy na planie. Gorszą jakość względem poprzednich części przewidzieli też widzowie, którzy postanowili ominąć sale kinowe. W taki sposób produkcja nie zwróciła swoich kosztów, a studio straciło nawet 50 milionów dolarów. Najpierw skasowano plany o kontynuacji filmowej, później zmieniono je na serial. W końcu projekt upadł, na zawsze grzebiąc szansę na zamknięcie popularnej marki.
Choć według zapowiedzi z 2024 roku piąta część "Matriksa" powstaje, porażka "Zmartwychwstań" nie wskrzesiły sentymentu do cyklu. Projekt Lany Wachowski okazał się słabym powrotem do marki nawet dla fanów całej trylogii. Oprócz problemów produkcyjnych, spowodowanych pandemią COVID-19 i przesuniętymi pracami na planie zdjęciowym, Warner Bros postanowiło pokazać film równolegle w kinach i serwisach VOD. Tym samym obciął dodatkowe źródło zarobku, który przy poprzednich częściach wypada bardzo blado. Tytuł okazał się najmniej dochodową częścią serii, a zamiast powrotu do żywych, wybił cyklowi kolejny gwóźdź do trumny. Na szczęście nadal istnieją poprzednie filmy, które w porównaniu z "Matrixem 4", wyglądają jako zrobione w innej rzeczywistości.
Na powroty do magicznego świata książek J.K. Rowling czekało się z wypiekami na twarzy. Jedynym osiągnięciem, po którym zapamiętamy serię "Fantastyczne zwierzęta", jest obojętność, jaką w widzach wzbudzała walka sił ciemności z czarodziejami. Film nie zarobił przecież małych pieniędzy – ponad 400 milionów dolarów – ale nie przyczynił się do rozwoju marki w kierunku pierwotnie zamierzonym przez twórców. Sama autorka książkowego pierwowzoru zapowiadała cykl trwający nawet pięć filmów. Tymczasem prywatna batalia sądowa Johnny’ego Deppa i jej skutek w postaci wymiany go na Madsa Mikkelsena przysłużyła się popularności filmu. Od strony jakości samego dzieła filmu nie uratował nawet Jude Law jako Dumbledore. Przede wszystkim to wynik finansowy nie zadowolił wytwórni, która zmieniła priorytety. Obecnie przenosi fantastyczny świat na mały ekran – w nadchodzącym serialu.
"Mroczna Phoenix" wryła się w pamięć fanów, którzy w 2019 roku w grobowej atmosferze rozczarowania wychodzili z kina. Przed premierą wytwórnia20th Century planowała znacznie ambitniejszy projekt – strefę buforową do spotkania między nową i starą generacją superbohaterów, niczym w "Przeszłości, która nadejdzie". Zakup 20th Century przez Disneya zniweczył tez poprzednie założenia twórców, którzy zamierzali rozpocząć nową trylogię filmów o przygodach młodej gwardii. Zamiast udanej serii, twórcy musieli wycinać niektóre sceny, które budowały połączenia z nigdy niepowstałym filmem. Według portalu Deadline studio straciło na filmie ponad 130 milionów dolarów, tworząc z niego jedną z największych klap w niedawnej historii Hollywood.
George Clooney przez lata zdążył już kilkukrotnie przepraszać fanów Batmana za zniszczenie jego kinowego obrazu na lata. Produkcja nie przystawała do współczesnych standardów kina komiksowego i dla wielu wciąż jest jednym z najgorszych filmów w historii Hollywood. Po latach znowu doceniono jej humor, który zyskał też wielu fanów. W momencie premiery nie okazał się finansową klapą, ale zjednoczył widzów, którzy jednym głosem wytykali wady produkcji. Zdobyła imponujące 11 nominacji do Złotych Malin i zabiła planowany sequel "Batman Unchained". Kontynuacja miała pokazywać historię Robina, a Człowiek Nietoperz powoli usuwał się w cień. Okazało się, że do reanimowania serii był potrzebny specjalista o jasnej wizji. Po kilku latach taką osobą okazał się Christopher Nolan.
Żadna współczesna seria filmów nie zaliczyła takiego regresu jak "Piraci z Karaibów". Można powiedzieć, że tendencja spadkowa trwa już od debiutanckiego tytułu. Jednak to "Zemsta Salazara" upewniła widzów w przekonaniu, że nadeszło nieuchronne – seria zmierzała do zasłużonego końca, który powinien nadejść jeszcze wcześniej. Wyjątkowo film zarobił mnóstwo pieniędzy – według obliczeń przyniósł Disneyowi około 300 milionów "na czysto" – ale zapędził serię w ślepy zaułek pod względem fabularnym. Od 2018 powracają doniesienia o szóstym filmie cyklu, który najpierw miał być sequelem, a następnie rebootem. Jedno jest pewne – aby znowu wypłynąć na szerokie wody, "Piraci" potrzebują nowego wiatru w żaglach.
Zwiastun filmu "Piraci z Karaibów: Zemsta Salazara"