Artykuł

ARTYKUŁ: Gwiazdy (nie tylko) polarne

Filmweb / autor: /
https://www.filmweb.pl/article/ARTYKU%C5%81%3A+Gwiazdy+%28nie+tylko%29+polarne-59536
Gwiazdy (nie tylko) polarne


Był Tristanem u boku "Króla Artura" Antoine’a Fuqui i pociesznie szalonym pastorem w "Jabłkach Adama" Jensena. Jako demoniczny Le Chiffre stawiał czoła agentowi 007 w "Casino Royale" reżyserowanym przez Martina Campbella, a w "Flammen & Citronen" Olego Christiana Madsena wykonywał wyroki na faszystach. Dziś Mads Mikkelsen pojawia się w kolejnej, zupełnie nowej odsłonie – wciela się w postać Draco w superprodukcji Louisa Leterriera "Starcie Tytanów". Pokazuje zarazem, że jest jednym z najbardziej wszechstronnych europejskich aktorów. Jest też jednym z wielu Skandynawów podbijających ostatnimi laty europejskie i amerykańskie kino. Sukcesy scenarzystów, reżyserów i aktorów pochodzących z północy Europy są dziś dowodem prężności skandynawskiej kultury.

 

Lars i cała reszta

Tylko w ciągu kilku ostatnich tygodni na ekranach polskich kin oglądaliśmy Duńczyka Ulricha Thomsena pomagającego głównej bohaterce "Odbicia zła" Seana Ellisa, zaś podczas seansu "Była sobie dziewczyna" mogliśmy doceniać reżyserski kunszt jego rodaczki – Lone Scherfig. A to jedynie skromna reprezentacja grupy gwiazd, które licząca ledwie pięć i pół miliona mieszkańców Dania dała współczesnemu kinu. Prócz wygrzewającego się w festiwalowym ciepełku Larsa von Triera, duńską szkołę reżyserską chlubnie reprezentują m.in. Susanne Bier, Lone Scherfig i Thomas Vinterberg. Choć odnoszą międzynarodowe sukcesy, rzadko zrywają więzy łączące ich z narodową kinematografią.



Gdy po sukcesie "Otwartych serc", wybitnych "Braci" i "Tuż po weselu" Susanne Bier wyjechała do Hollywood, wydawać się mogło, że zamyka pewien rozdział swojej twórczości. Tyle tylko, że jedna z najlepszych duńskich reżyserek po "Drugiej szansie", psychologicznym obrazie z Benicio Del Toro i Halle Berry, zdecydowała się na realizację "Hævnen" – dramatu kręconego w rodzimej Skandynawii. Bowiem dla reżyserów z północy Europy Fabryka Snów rzadko jest celem samym w sobie – częściej stanowi odskocznię, miejsce, gdzie realizować można obrazy wymagające wielkiego zaplecza technologicznego i finansowego. By z nich korzystać, reżyserka "Braci" przymierza się właśnie do kolejnej gwiazdorskiej produkcji "Which Brings Me to You", w której wystąpić mają Kate Winslet i Natalie Portman.

Podobną międzynarodową karierę robi inna reżyserka z Kopenhagi – Lone Scherfig. Nagrodzony Srebrnym Niedźwiedziem "Włoski dla początkujących" z 2000 roku okazał się dla niej przepustką do wielkiej kariery. Scherfig nie zaczęła jednak spełniać żadnego hollywoodzkiego snu – jej anglojęzyczne filmy – "Wilbur chce się zabić" oraz "Była sobie dziewczyna" powstawały na Wyspach. Swoje momenty na arenie międzynarodowego kina miał także Thomas Vinterberg, reżyser głośnego "Festen". Tyle tylko, że nakręcona według scenariusza Larsa von Triera "Moja droga Wendy" nie miała w sobie nawet połowy tej energii, co "Festen", a późniejsze "Wszystko dla miłości" mimo imponującej obsady (Sean Penn, Joaquin Phoenix, Mark Strong) okazał się jedynie konwencjonalnym melodramatem. Wszystko to sprawiło, że gwiazda Vinterberga znacząco zbladła.

 

Coraz jaśniej błyszczy natomiast Anders Thomas Jensen. Ten bezsprzecznie najlepszy duński scenarzysta, współautor tak znakomitych obrazów jak "Jabłka Adama", "Zieloni rzeźnicy", "Wilbur chce się zabić" i "Otwarte serca" dał się już poznać producentom spoza Skandynawii. To on był autorem scenariusza do "Księżnej" i według jego scenariusza Jim Sheridan nakręcił amerykańską wersję "Braci", co pokazuje, że praca Duńczyka ceniona jest przez hollywoodzkich możnowładców, a Jensen może być przyszłością nie tylko skandynawskiego kina.

Bez kompleksów

W ślady utalentowanych reżyserów do wielkiego kina migrują też artyści stojący zwykle po drugiej stronie kamery. Niewielka Dania ma w światowym kinie przynajmniej kilka znakomitych gwiazd.

Po serii kameralnych dramatów i szalonych komedii kręconych w krajach nordyckich, na szerokie wody wypłynął m.in. Mads Mikkelsen, bodaj najlepszy dziś duński aktor. Jego charakterystyczna uroda, surowa twarz i spojrzenie zdradzające artystyczną wrażliwość uwodzą. Charyzmatyczny aktor z równą swobodą wcielał się w bohaterów kostiumowych superprodukcji, co w postać Igora Stravinskiego w filmie Francuza Jana Kounena. To dzięki jego talentowi postać Le Chiffre’a stała się jednym z najciekawszych szwarccharakterów, jakie stawały na drodze Jamesa Bonda w ciągu dwóch ostatnich dekad. Mikkelsen, którego dziś oglądać możemy w "Starciu Tytanów", przeciera szlaki kolejnym aktorom głodnym amerykańskiej kariery. Jego rodak, Nikolaj Lie Kaas wcielał się w jednego z najważniejszych bohaterów "Aniołów i demonów" Rona Howarda, Ulrich Thomsen pojawiał się w obsadach dwóch hitowych thrillerów – "The International" Tykwera oraz "Gra dla dwojga" Tony’ego Gilroya, wkrótce zaś oglądać go będziemy u boku Nicolasa Cage’a w "Polowaniu na czarownice" Dominica Seny. Karierę za oceanem z sukcesem prowadzi również koleżanka z Thomsena z planu "Braci"Connie Nielsen, która grała w tak znanych filmach, jak "Gladiator" Scotta i sensacyjny "Nożownik" Williama Friedkina.

Duńska szkoła aktorska okazuje się więc wyjątkowo płodna. Aż strach pomyśleć, jak wielkie musiałyby być rubryki kolorowych gazet i polskich portali internetowych, gdyby to znad Wisły pochodziło tylu uznanych w świecie aktorów. W kraju, gdzie wciąż kwitnie amerykański kompleks, takie nagromadzenie sukcesu mogłoby być zabójcze. Tymczasem plotkarskim mediom pozostaje zachwycanie się faktem, że biust Igi Wyrwał zachwyca Zachód, a ten należący do niejakiej Joanny Krupy budzi zazdrość Amerykanów. Na wielkie hollywoodzkie role polskich aktorów i aktorek będziemy chyba musieli jeszcze trochę poczekać (możliwe, że wcale nie długo – Alicja Bachleda-Curuś, Kasia Smutniak czy Iza Miko mają szanse szybko zaistnieć w filmowym świecie). Póki co na drodze do wielkich filmowych produkcji stoi między innymi językowa bariera.

W przypadku twórców z północy Europy jest ona mniej odczuwalna. W odróżnieniu od polskich gwiazd aktorzy z Danii czy Szwecji mówią angielszczyzną niemalże pozbawioną obcego akcentu. Powód jest całkiem prozaiczny – nauka języków w krajach nordyckich prowadzona jest od bardzo wczesnego dzieciństwa, a zasadniczą edukacyjną funkcję spełnia telewizja. Podczas gdy nad Wisłą pomysły, by telewizja publiczna emitowała filmy z napisami, rozbijają się o stare przyzwyczajenia i lenistwo widzów, w Skandynawii widzowie mają okazję słuchać oryginalnych ścieżek dźwiękowych, jednocześnie ucząc się języka. Z pozoru nieznacząca różnica między napisami i lektorem okazuje się tutaj brzemienna – w połączeniu z nauczaniem bilingualnym (lekcje w wielu szkołach prowadzone są w języku ojczystym i angielskim) pozwala przekraczać językową barierę.

Zawód – artysta wszechstronny

Jak istotna w zawodzie aktora jest swoboda w posługiwaniu się obcym językiem, pokazują szwedzcy gwiazdorzy, którzy od lat z powodzeniem pracują w amerykańskim kinie i telewizji. Choćby Max von Sydow, który prócz "Siódmej pieczęci" Bergmana pamiętany jest głównie z amerykańskiego "Egzorcysty" Friedkina, a którego filmografia pełna jest kinowych i serialowych ról bardzo różnego kalibru. O tym, że amerykański sukces spełnia się także tym, którzy nie mają na swoim koncie współpracy z Bergmanem, pokazał Dolph Lundgren. Ten poliglota i najlepiej wykształcony gwiazdor kina kopanego od samego początku swojej B-klasowej kariery związany był z amerykańskimi wytwórniami. Także w filmografii Petera Stormare’a oraz najsłynniejszej dziś szwedzkiej divy, Leny Olin znajdziemy więcej obrazów nakręconych w Fabryce Snów, aniżeli w ojczystej Szwecji.

Między skandynawską i amerykańską kinematografią rozpina się natomiast dorobek najsłynniejszego i chyba najlepszego ze szwedzkich aktorów – Stellana Skarsgårda. Poza wielkimi hitami w rodzaju "Polowania na Czerwony Październik" McTiernana, niedawnych "Piratów z Karaibów" i Frankenheimerowskiego "Ronina" oglądać go możemy w bardziej kameralnych i skromniejszych filmach. Niezapomniane role z "Przełamując fale" i "Dogville" Larsa von Triera pokazują, że wszechstronny, wielki aktor równie dobrze radzi sobie w europejskim dramacie, co w amerykańskiej komedii czy filmie sensacyjnym.

Skarsgård nie jest zresztą jedynym szwedzkim artystą, którego odznaczałaby niezwykła wszechstronność. Cechuje ona także najsłynniejszego reżysera, który zamienił Sztokholm na Los Angeles. Lasse Hallström to twórca o największej renomie spośród skandynawskich reżyserów pracujących za granicą. Autor "Co gryzie Gilberta Grape’a", "Wbrew regułom" oraz "Czekolady" wypracował sobie bowiem silną markę w Ameryce – choć różne, jego filmy mają zawsze podobną temperaturę, emocjonalność, która pociąga nie tylko amerykańskich widzów. Hallström jest jednak nieco osamotniony – mimo że w Hollywood nie brak szwedzkich aktorów, reżyserski exodus nie zagraża wytwórniom z kraju Bergmana. Wprawdzie za oceanem swych sił próbuje Mikael Håfström, autor "Zła" nominowanego siedem lat temu do Oscara, ale jego amerykańskie filmy – "Wykolejony" i "1408" z pewnością nie są zapowiedzą wielkiej hollywoodzkiej kariery. Widać nie każdemu twórcy z północy kontynentu pisane jest nieprzerwane pasmo sukcesów – prócz Håfströma przekonał się o tym także Norweg - Petter Næss. Po entuzjastycznie przyjętych dwóch adaptacjach przygód Ellinga amerykańskie "Zaklęte serca" okazały się rozczarowaniem.


 

***

Niezależnie od tego, jak wielu skandynawskich twórców osiąga sukces za oceanem, przyznać trzeba, że kariery takich artystów jak Lone Scherfig, Mads Mikkelsen, Lars von Trier, Stellan Skarsgård czy Lasse Hallström pokazują, że kultura naszych północnych sąsiadów jest dziś bardzo mocna. Liczące łącznie niespełna dwadzieścia milionów mieszkańców Szwecja, Dania i Norwegia dały kinu więcej gwiazd, niż dwukrotnie większa Polska. Zamiast więc z zazdrością patrzyć na amerykański blichtr i czerwone dywany Cannes oraz Berlina, ludzie zarządzający polską kulturą powinni uczyć się od Skandynawów. Bo północna kultura to nie tylko Bergman, Dogma i kino von Triera. To przede wszystkim znakomicie zorganizowany organizm, w którym artystyczne ambicje nie wykluczają komercyjnego sukcesu. Przekonują o tym także skandynawskie kryminały podbijające świat w ciągu ostatnich dwóch dekad. Podczas gdy BBC adaptuje powieści Henninga Mankella, amerykańscy producenci przymierzają się do przeniesienia na ekran książek tak poczytnych pisarzy jak Stiega Larssona, królowej szwedzkiego kryminału - Lizy Marklund i Norwega – Jo Nesbø.  Prestiżowe literackie nagrody zgarniają Per Peterrson i Per Olov Enquist, a dzieła Jana Guillou rozchodzą się w milionowych nakładach. Bo skandynawska kultura pociąga. Jest żywotna, czasem egzotyczna i tajemnicza, lecz odwołuje się do uniwersalnych wartości. Jej dialogowość i otwarcie na kulturową odmienność sprawia, że artyści z północnej Europy z łatwością zdobywają światowe ekrany. Dobrze, że coraz częściej pojawiają się także w polskich kinach.

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones