TOP: Mamy dla Was ranking najlepszych części "Mission: Impossible"

Filmweb
https://www.filmweb.pl/news/TOP%3A+Mamy+dla+Was+ranking+najlepszych+cz%C4%99%C5%9Bci+%22Mission%3A+Impossible%22-161186
TOP: Mamy dla Was ranking najlepszych części "Mission: Impossible"
Kina w całej Polsce napełniają się właśnie adrenaliną, dopaminą i paliwem rakietowym za sprawą nowej części "Mission: Impossible". Debiutujące dziś "The Final Reckoning" to już 8. część serii i jednocześnie ostatnia. Tom Cruise jako Ethan Hunt żegna się więc ze swoją służbą w roli agenta, ale – jak zapewnia sam aktor – to nie koniec jego współpracy z reżyserem Christopherem McQuarriem (więcej o ich przyszłych wspólnych projektach przeczytacie TUTAJ: Co po "Mission: Impossible"?).


My wiemy już, czego po "Mission: Impossible: The Final Reckoning" można się spodziewać. Film zadebiutował bowiem na trwającym w Cannes festiwalu, gdzie trzymamy dla Was rękę na pulsie, recenzując wszystkie najciekawsze i najgłośniejsze filmy. "The Final Reckoning" też już widzieliśmy, a swoimi wrażeniami w recenzji podzielił się Maciej Satora. Autor pisze m.in.:

Gdy światła w kinie w końcu zgasną, przez niemal trzy godziny projektor wyświetlać będzie wprawione w ruch poręczenia, że jest w nim coś nie z tego świata. Swój prawdziwie boski pierwiastek, dosłowną zdolność do czynienia niemożliwego, Cruise objawiał przecież wraz z każdą kolejną częścią cyklu, zarówno na ekranie, jak i poza nim. 

Całą recenzję "Mission: Impossible: The Final Reckoning" przeczytacie TUTAJ

A poniżej przygotowaliśmy dla Was ranking najlepszych do tej pory części "Mission: Impossible". Od numeru 7 do 1! Dajcie znać, jak wyglądają Wasze listy najlepszych i najgorszych "Mission: Impossible".

RANKING: Najlepsze części "Mission: Impossible". Która najgorsza?



Mimo że "Mission: Impossible 2" okazało się najbardziej kasowym filmem 2000 roku, dziś mało który fan serii wspomina je z rozrzewnieniem. Kaskaderskie popisy balansujące na granicy autoparodii oraz slow motion w stanowczo za dużej dawce sprawiają, że film osuwa się niestety w rejony niezamierzonego kiczu. Choć "M:I-2" oferuje kilka efektownych sekwencji, a także próbuje nadać serii bardziej romantyczny ton, całość cierpi z powodu rozlazłej intrygi, kiepskich dialogów, a także zerowej aktorskiej chemii między Tomem Cruise'em a jego ekranową partnerką Thandiwe Newton. W kontekście całego cyklu "dwójka" jawi się jako ekscentryczny eksperyment, który – mimo że nieudany – pomógł zdefiniować, których dróg unikać przy kolejnych, znacznie lepiej przyjętych częściach.


Siódma część cyklu przygód Ethana Hunta przeszła do historii jako ta z największą liczbą polskich akcentów. Stało się tak głównie za sprawą wydarzeń, które miały miejsce, zanim jeszcze rozpoczęły się zdjęcia do widowiska. Otóż szerokim echem rozniosła się po Polsce (i świecie) wieść, że reżyser Christopher McQuarrie chce przyjechać z ekipą filmową do Polski. Mówiło się o tym, że planuje jedną ze scena akcji nagrać na historycznym moście w Pilchowicach na Dolnym Śląsku. Plotka głosiła, że McQuarrie chce wysadzić go w powietrze. Sam reżyser później twierdził, że wcale nie zamierzał niszczyć obiektu. Jednak zamieszanie sprawiło, że zdjęć w Polsce ostatecznie nie było. Na szczęście inny polski akcent zakończył się pełnym sukcesem – debiut w serii Marcina Dorocińskiego.


"Fallout" zaintrygował nas (poza śmiertelnie niebezpiecznymi trikami kaskaderskimi Toma Cruise'a oraz morderczymi intrygami na najwyższych szczeblach, oczywiście) sceną ze zwiastuna, w której Henry Cavill przeładowuje ciało przed przystąpieniem do ataku na wrogów Ethana Hunta w toalecie. Dodatkowo wąs na jego twarzy zwiastował poczucie humoru, którego faktycznie w filmach z seri "Mission Impossible" raczej nie brakuje – na tyle, na ile jest to możliwe w przypadku Toma Cruise'a, który podchodzi do swoich zadań śmiertelnie poważnie. I okazuje się, że podczas gdy Hunt ściga w "Falloucie" członków organizacji terrorystycznej oraz złodziei broni atomowej, w tym samym czasie ucieka zdrowemu rozsądkowi i prawom fizyki – ku naszej radości, oczywiście! "Fallout" to bowiem udana części serii, czego dowodzą liczne zachwyty widzów i krytyków w stylu: "festiwal atrakcji", "czysty ogień", "akcja napędzana paliwem rakietowy" czy "inscenizacyjno-operatorska perełka". Wszystko się zgadza.


Impossible is nothing – slogan pewnej marki sportowej idealnie pasowałby też na tagline serii "Mission Impossible". W inaugurującym cykl filmie Briana De Palmy Tom Cruise nie wspinał się na jeden z najwyższych budynków świata ("Ghost Protocol"), nie musiał wstrzymywać oddechu przez sześć minut ("Rogue Nation") i nie wykonywał skoku HALO ("Fallout"). Powinniśmy uczciwie dodać: jeszcze – bo w każdej kolejnej odsłonie sukcesywnie podnosił poprzeczkę (na pewnym etapie zaczęliśmy się nawet zastanawiać, czy jest bardziej aktorem czy kaskaderem). Niemniej to właśnie w "Mission: Impossible" powstała ikoniczna scena, która nie tylko stała się wizytówką franczyzy, ale też doczekała się licznych reinterpretacji w innych produkcjach – choćby w "Shreku 2". Parafrazując klasyka, był to początek pięknej przyjaźni.


"Mission: Impossible III" dowodzi przede wszystkim, jak wielką różnicę robi dobry czarny charakter. Zwłaszcza jeśli gra go aktor rangi Philipa Seymoura Hoffmana. Postacie kolejnych przeciwników Ethana Hunta stanowią piętę Achillesową serii, ale wykreowany przez Hoffmana Owen Davian to potwierdzający tę regułę piękny wyjątek. Kiedy Davian grozi Huntowi, czuć, że wreszcie trafiła kosa na kamień – nawet jeśli Hoffman nie stanowi dla Cruise'a konkurencji we wspinaczce czy zwisaniu z wysokości. "Trójka" stanowi przy tym ciekawy pomost między starym a nowym: klasyczna szpiegowska powaga poddana jest tu nowoczesnemu liftingowi. W ten sposób stojący za kamerą J.J. Abrams kładzie fundament pod to, czym seria stanie się pod wodzą Christophera McQuarrie'ego: jest ciąg dynamicznych scen z pretekstową fabułą (do tego stopnia, że nie dowiadujemy się nawet, czym jest tajemnicza Królicza Łapka), jest malownicze globtroterstwo (od Watykanu po Szanghaj), jest akcent położony na pracę zespołową (to tu debiutuje Simon Pegg jako Benji, są też Maggie Q i Jonathan Rhys Meyers), jest dłuuugi bieg Toma Cruise'a, brakuje tylko Tego Jednego popisowego numeru kaskaderskiego, czyli elementu, który doda do przepisu Brad Bird w kolejnej odsłonie. Jedna z lepszych trzecich części w historii trzecich części.


"Mission: Impossible – Ghost Protocol" to ta część, w której seria "Mission: Impossible" dopina formułę, jaką z grubsza powtórzy już każda kolejna odsłona. Sednem formuły jest oczywiście popisowy numer kaskaderski Toma Cruise'a: kto wie, czy aby nie najlepszy w jego karierze. Wspinając się na Burdż Chalifa w Dubaju, gwiazdor trzyma nas na krawędzi fotela i pięknie kontynuuje tradycję mistrzów slapsticku Bustera Keatona czy Harolda Lloyda. Przy okazji reżyser Brad Bird – dotąd kojarzony z animacją ("Iniemamocni", "Ratatuj") – wzbogaca formułę serii o odświeżający komediowy ton (patrz: sekwencja na Kremlu). Jasne, Ethan Hunt odwołuje apokalipsę, ale robi to na wariackich papierach. Nie zawsze wszystko mu wychodzi, ale okazuje się, że taki uczłowieczony Hunt to ciekawszy bohater, wciąż zresztą dokonujący cudu za cudem. Drużyna IMF zaczyna też wreszcie przypominać uroczo zwariowaną przyszywaną rodzinę – nawet jeśli Paula Patton grzeje już miejsce dla Rebeki Ferguson, a Jeremy Renner wróci tylko raz. "Ghost Protocol" ma w zasadzie jeden jedyny problem – Michaela Nyqvista w roli do bólu nijakiego przeciwnika. Ale przecież to też tradycja serii. Wszystko inne trzyma tu poziom wysoki jak dubajski wieżowiec.


"Rogue Nation" to destylat wszystkiego, co najlepsze w serii "Mission: Impossible": zaskakująca intryga, doskonałe tempo, sporo humoru, wreszcie – last but not least – rozbudowane, odznaczające się misterną konstrukcją i mistrzowską inscenizacją sekwencje pościgów, podwodnych kradzieży, ucieczek oraz bójek na wysokościach. Świetne wrażenie robi także obsada: Rebecca Ferguson (jej Ilsa Faust to najlepsza postać kobieca w tej serii), Simon Pegg, Sean Harris, Alec Baldwin, wreszcie sam mistrz ceremonii, Tom Cruise. Jak pisaliśmy w naszej recenzji: jeśli zdążyliście zapomnieć, dlaczego Cruise od trzydziestu lat należy do arystokracji Hollywood, prolog nowego "Mission: Impossible" szybko wyleczy Was z amnezji. Bez pomocy kaskaderów i speców od efektów specjalnych gwiazdor zalicza sprint na płacie startującego airbusa, a potem uczepiony włazu wznosi się półtora tysiąca metrów nad ziemię. Bezgraniczne oddanie aktora budzi podziw, ale uświadamia też, jak wiele traci współczesne kino akcji, sięgając bez opamiętania po bezduszne CGI. Kierując się szlachetną dewizą "więcej człowieka, mniej karty graficznej", Cruise i reżyser Christopher McQuarrie serwują widowni ekranową rozróbę na najwyższym poziomie. 


Redakcja Filmwebu jednogłośnie uznała, że najlepszą do tej pory częścią serii "Mission: Impossible" było "Rogue Nation" – czyli piąta odsłona cyklu. A co z "Mission: Impossible 2"? Czy to faktycznie "ekscentryczny eksperyment"? Dajcie znać w komentarzach, czy się z nami zgadzacie.