Podziwiał go Federico Fellini. Ogromnym szacunkiem darzył go Hayao Miyazaki. Współpracował z gigantami Hollywood: Ridleyem Scottem, George'em Lucasem, Jamesem Cameronem, Lukiem Bessonem, a jego spotkanie z Alejandro Jodorowskym zaowocowało wieloletnią artystyczną przyjaźnią. Od śmierci "papieża komiksu", czyli Jeana Girauda-Gira-Moebiusa mija właśnie pięć lat, ale wciąż słyszymy echa jego twórczości. Nie ulega wątpliwości – to będzie rok kina science fiction. Oprócz kolejnych odsłon
"Gwiezdnych wojen" czy
"Obcego" czekają nas premiery trzech innych filmów, które już dziś można uznać za wyjątkowo spójne stylistyczne. Mowa tu o
"Blade Runnerze 2049" Denisa Villeneuve’a, czyli zrealizowanym po trzydziestu pięciu latach sequelu kultowego obrazu
Ridleya Scotta, aktorskiej adaptacji japońskiej animacji
"Ghost in the Shell" ze
Scarlett Johansson w roli głównej oraz
"Mute" Duncana Jonesa, mającym być rozwinięciem świata zaprezentowanego w
"Moon". Gdy przyjrzeć się materiałom promocyjnym do tych trzech filmów, nie trudno ulec wrażeniu, że wszystkie stanowią część jednego uniwersum: pnące się w górę miasto skąpane w neonowym świetle billboardów, ściśnięte tłumy w wąskich ulicach, unoszące się nad ich głowami pojazdy… Choć wydaje się to niemożliwe, to rozwój tej – tak oczywistej dziś – estetyki świata przyszłości można wyprowadzić z jednego źródła – albumu komiksowego "The Long Tomorrow", wydanego po raz pierwszy w odcinkach w USA w magazynie "Heavy Metal". Jego autor?
Moebius, dla śledzących europejski komiks – postać kultowa, dla przeciętnego widza – wciąż, niestety, anonimowa.
Papież komiksu Jean Giraud, bo takie jest prawdziwe nazwisko rysownika znanego jako Moebius i Gir, swoją karierę rozpoczął w latach sześćdziesiątych od publikacji komiksowego westernu "Blueberry" na łamach magazynu "Pilote". Seria ta przyniosła Giraudowi popularność i poczucie stabilizacji, ale nie realizowała buzującego w artyście pociągu do surrealizmu i metafizyki.
Ten został rozbudzony w czasie jego niespełna rocznego pobytu w Meksyku, którego spieczone słońcem pustynie na zawsze zapisały się w pamięci rysownika.
Giraud chciał zmiany i możliwości autoekspresji, jakiej nie dawały mu zakontraktowane dla "Pilote" projekty. Wraz z innym rysownikiem czasopisma Philippem Druilletem oraz dziennikarzem Jean-Pierrem Dionettem Francuz stworzył nowe wydawnictwo – Les Humanoïdes Associés, a w następnej kolejności magazyn "Métal hurlant". Poświęcony głównie science fiction i horrorowi, otwierał twórcom drogę do nieskrępowanej wolności twórczej. Publikowane w nim komiksy były eksperymentalne zarówno w formie, jak i treści, o często surrealistycznych fabułach, nie uciekające od erotyki, z rysunkami o wręcz epickim rozmachu. Magazyn stał się ważnym głosem w dyskusji na temat komiksu przeznaczonego dla dorosłego czytelnika, a jego wpływy sięgały daleko poza Francję – w latach siedemdziesiątych pod szyldem "Heavy Metal" zaczął być wydawany także w Stanach Zjednoczonych.
To właśnie wtedy
Jean Giraud przyjął pseudonim Moebius, który od tej pory kojarzony będzie z jego twórczością związaną z science fiction. Przełomowym momentem w jego karierze było opublikowanie w pierwszym numerze "Métal hurlant" "Arzaka" – krótkiego komiksu pozbawionego choćby jednego dymku, w którym tajemniczy mężczyzna szybuje na ogromnym, kamiennym ptaku poprzez surrealistyczny krajobraz.
Później nadszedł czas na współpracę z osobami związanymi wcześniej z kinem. Ze scenarzystą i reżyserem
Danem O’Bannonem tworzy album "The Long Tomorrow", w którym science fiction spotyka się z kryminałem noir. Następnie "pożycza" zaprezentowany w tamtym komiksie świat i implementuje go do swojej drugiej najsłynniejszej obok "Blueberry’ego" serii – zrealizowanego do scenariusza
Alejandro Jodorowsky'ego "Incala".
Getty Images © Francois Durand Moebius miał także okazję dołożyć cegiełkę do amerykańskiego komiksu superbohaterskiego. Spotkanie
Jeana Girauda oraz
Stana Lee zaowocowało w 1988 roku powstaniem wyjątkowego dwuzeszytu "Silver Surfer". Podobna kolaboracja nigdy więcej się nie powtórzyła, ale dla wielu amerykańskich rysowników stała się obietnicą zmian w przemyśle, otwarciem się na bardziej eksperymentalne formy, dopuszczeniem do głosu twórców spoza Stanów.
Przez piaski Diuny "Komiks nie jest tak spektakularny jak kino" – mówi
Giraud w poświęconym mu dokumencie
"Życie w obrazkach". Za tymi słowami kryje się bez wątpienia żal, jaki do świata filmu musiał żywić twórca. Ścieżki rysownika często przecinały się z kinem – wiele z tych kontaktów przyniosło mu jednak zawód.
Lista nieudanych projektów Francuza jest bowiem długa. Naturalnym wyborem dla twórcy powieści graficznych była animacja, i w niej też
Moebius próbował wielokrotnie swoich sił. Pierwszym fiaskiem okazał się pełnometrażowy "Starwatcher", którym
Giraud planował zadebiutować na początku lat 90. w roli reżysera. Niestety, dyrektor należącego do Canal+ Medialab zatrzasnął drzwi przed możliwością jego realizacji, argumentując, że "animacja 3D nie ma przyszłości". Rysownik swój scenariusz musiał ostatecznie zrealizować w postaci albumu komiksowego.
Moebius brał także udział w powstawaniu dwóch międzynarodowych koprodukcji:
"Przygód małego Nemo w krainie snów" oraz znacznie późniejszej
"Thru the Moebius Strip". W przeciwieństwie do "Starwatchera", obrazom tym udało się trafić na ekrany kin – nie odniosły one jednak sukcesu.
"Mały Nemo", japońsko-amerykańska adaptacja komiksu
Winsora McCaya, przeszedł prawdziwe produkcyjne piekło: kolejne związane z nim osoby odchodziły, a scenariusz przepisywany był kilka razy – także przez
Moebiusa, odpowiedzialnego również za część storyboardów. Z kolei
"Thru the Moebius Strip", produkt współpracy Stanów Zjednoczonych, Chin i Hongkongu, przy którym
Giraud nadzorował scenariusz, projekty graficzne i animację, natknął się na ścianę w postaci problemów finansowych. Początkowa koncepcja została zarzucona przez producentów, a inicjator projektu –
Moebius – sam zrezygnował z kontynuacji pracy nad nim. Film okazał się porażką.
Mimo to chyba najbardziej spektakularnym fiaskiem w filmowej karierze
Jeana Girauda była owiana legendą adaptacja "Diuny"
Franka Herberta, do której zaangażował go meksykański reżyser
Alejandro Jodorowsky. Filmowiec od dawna był miłośnikiem twórczości
Moebiusa. Gdy w wyniku przypadku natknął się na rysownika w Paryżu, z miejsca zaproponował mu udział w projekcie. Film miał być dziełem science fiction zrealizowanym na niespotykaną dotąd skalę. Mówiło się o aktorskim udziale
Salvadora Dalego,
Orsona Wellesa, muzyce
Pink Floyd, efektach specjalnych klasy
"2001: Odysei kosmicznej", a wszystko to do projektów dwóch doskonałych artystów,
H.R. Gigera oraz właśnie
Moebiusa. "Diuna, z jej potworami, bataliami i krajobrazami wydawała się zbyt piękna, by była prawdziwa", wspominał Francuz. Miał, niestety, rację – amerykańskie firmy dystrybucyjne uznały koncepcję Jodorowsky’ego za zbyt ryzykowną i film nigdy nie został zrealizowany.
Zaproszenie na Olimp Choć "Diuna" okazała się całkowitym fiaskiem, to włożona w nią praca francuskiego rysownika nie poszła zupełnie na marne. Przede wszystkim stała się zaczątkiem do współpracy z ważnymi dla późniejszej twórczości Moebiusa osobami:
Alejandro Jodorowskym czy
Danem O’Bannonem. Krótka, acz intensywna przygoda z "Diuną" otworzyła przed Jeanem Girauda jeszcze jedne drzwi – do świata kina. Dla autora komiksów zaproszenie do Hollywood było wówczas równoznaczne z zaproszeniem zwykłego śmiertelnika na Olimp; bez wahania na nie odpowiedział.
Pierwszym ważnym tytułem, przy którym pracował, był
"Obcy: 8. pasażer Nostromo" Ridleya Scotta, który skoncentrował dookoła siebie zespół wcześniej związany z produkcją "Diuny":
O’Bannona, tu w roli scenarzysty,
H.R. Gigera oraz
Moebiusa. Ten ostatni sam przyznaje, że w obliczu
Scotta, który sam zajmował się konceptualizacją swojego filmu także pod kątem ilustracji, jego rola w tworzeniu projektów do
"Obcego" była marginalna. Mimo to wykonane przez niego projekty skafandrów astronautów są dziś niemal tak samo ikoniczne jak ksenomorf
Gigera.
Ścieżki
Giraud skrzyżowały się także z innymi gigantami kina science fiction i fantasy:
Jamesem Cameronem i
George'em Lucasem. Dla tego pierwszego Francuz przygotowywał projekty podwodnych monstrów z
"Otchłani". Z
Lucasem rozmawiał o możliwej współpracy przy
"Gwiezdnych wojnach". Ostatecznie z reżyserem spotkał się przy okazji
"Willow", do którego przygotował szereg projektów scenografii i postaci. Podobnie było w przypadku
"Władców Wszechświata", dla których opracował konceptualizację sali tronowej i dodatkowe projekty bohaterów. Charakter jego pracy w Hollywood bardziej przypominał więc pracę scenografa, bez możliwości większej ingerencji twórczej w kształt danego filmu.
Giraud wspomina, że jedynie w przypadku
"Trona", do którego przygotowywał projekty kostiumów i storyboardy, miał bliższy kontakt z reżyserem obrazu.
Jednym z ostatnich epizodów w filmowej karierze
Moebiusa była produkcja, która w kontekście jego twórczości wzbudziła po swojej premierze kontrowersje –
"Piąty element" Luca Bessona.
Zaangażowanie
Girauda było dla francuskiego reżysera naturalnym krokiem, biorąc pod uwagę fakt, jak silnie związany z jego twórczością okazał się ostatecznie film. To właśnie z tego powodu
Besson został zresztą oskarżony o plagiat: Les Humanoides Associés uznało, że zbieżności wizualne i fabularne pomiędzy filmem a "Incalem" wykraczają poza prostą artystyczną inspirację. Jednak fakt zaangażowania
Moebiusa do pracy nad
"Piątym elementem" sprawił, że to reżyser wyszedł zwycięsko z sądowej batalii z wydawcą.
Po wstędze Moebiusa Paradoksalnie, to nie udział
Girauda w kolejnych hollywoodzkich produkcjach okazał się najbardziej kluczowy dla jego związków z kinem, ale jego wpływ na twórczość innych filmowców.
Federico Fellini, wielki miłośnik rysunków artysty, marzył o wspólnym projekcie science fiction, którego jednak nigdy się nie podjął – ze strachu przed "niszczycielską wizją artystyczną" Moebiusa.
Hayao Miyazaki, z którym
Giraud miał okazję dzielić wspólną wystawę śledzącą analogie w ich twórczości, przyznał, że pracując nad
"Nausicą z Doliny wiatru", był pod silnym wpływem "Arzaka". Widać to także w samej animacji: jej bohaterka odbywa loty nad pustynnymi terenami pełnymi monstrów, a surowość tego świata wiele wspólnego ma z wizją stworzoną przez
Moebiusa. Pod wpływem twórczości
Girauda byli także mangacy:
Masamune Shirow, twórca "Ghost in the Shell", czy
Katsuhiro Otomo, autor
"Akiry". Ten ostatni podjął nawet próbę adaptacji jednego z komiksów
Moebiusa, "Feralnego majora" – niestety, jak wiele innych, i ten projekt upadł.
Nawet, jeśli nigdy nie doszło do oficjalnej współpracy
George’a Lucasa i
Anne GiraudauGirauda przy
"Gwiezdnych wojnach", to i tak w sadze można odnaleźć liczne nawiązania do dzieł Francuza: od pustynnego Totooine do planety-miasta Coruscant, aż po arenę z Ataku klonów, niemal wyciętą z jednego z zeszytów "Incala". "Diuna" nigdy nie powstała, ale w jej miejsce otrzymaliśmy inną epicką sagę o podobnych wizualnych inspiracjach.
Wpływy
Moebiusa wykraczają zresztą poza komiks i kino. Pisarz
William Gibson, twórca literackiego cyberpunku, uznaje francuskiego rysownika i innych twórców z "Métal hurlant" za głównych inspiratorów plastycznej wizji jego fikcyjnych światów. Także gry komputerowe nie są wolne od duchowej obecności
Girauda:
Keiichiro Toyama, kryjący się za serią
"Gravity Rush", otwarcie mówi o inspiracjach komiksami
Moebiusa przy tworzeniu projektów gry. Spójrzmy wreszcie na polski rynek i właśnie tworzonego przez CD Projekt Red
"Cyberpunk 2077": szkice koncepcyjne przypominają, oczywiście,
"Łowcę androidów", a o nim nie można mówić bez wspomnienia o wpływie Francuza na jego charakterystyczny styl wizualny.
*
Choć dorobek
Jeana Girauda w świecie filmu wydaje się wystarczająco bogaty, to trudno nie ulec pokusie zadawania pytań o to, jak mógłby wyglądać, gdyby okoliczności złożyły się inaczej. Gdyby powstała "Diuna", gdyby brał czynny udział w projektowaniu
"Łowcy androidów" czy
"Gwiezdnych wojen", gdyby doszło do jego współpracy z
Davidem Fincherem przy nigdy niepowstałej produkcji "Spotkania z Ramą" na podstawie prozy
Arthura C. Clarke’a… Wszystko to jednak traci znaczenie wobec ogromu dziedzictwa, jakie po sobie pozostawia w roli inspiratora innych wspaniałych dzieł.
Moebius wciąż w żyje, nie tylko na kartach swoich komiksów, ale także w świecie filmu i gier komputerowych.