Recenzja serialu

1983 (2018)
Agnieszka Holland
Kasia Adamik
Robert Więckiewicz
Maciej Musiał

Wszyscy jesteśmy mordercami... polskiego sukcesu

Joshua Long nie zdecydował się na pójście na łatwiznę, czyli podróże w czasie i nostalgię do lat osiemdziesiątych, która zaczyna się powoli przejadać.
UWAGA, SPOILERY!
TA RECENZJA ZAWIERA TREŚCI ZDRADZAJĄCE FABUŁĘ.

Są takie chwile, kiedy żyjemy czymś - co ma nadejść - tak bardzo, że pojawienie się tego później zazwyczaj kończy się rozczarowaniem. Nie dlatego, że jest złe, ale dlatego, że miało być lepsze od innego w swoim rodzaju. Miłośnicy muzyki przechodzą to przy każdym nowym albumie swojego zespołu i tu - choćby zespół miał już 40 lat - to i tak będą twierdzić, że Metallica skończyła się na debiucie, a Depeche Mode obecnie nie nagrywają już tak dobrych płyt jak w latach dziewięćdziesiątych. Kibice piłkarscy będą mówić, że Robert Lewandowski nigdy nie zbliży się do poziomu Kazimierza Deyny, a wieczni bezrobotni będą zarzekać się, że za Gierka było lepiej, bo praca czekała na każdego. W świecie filmowym, a właściwie serialowym, sprawy mają się całkiem podobnie. Jeśli powstaje polski thriller w odcinkach, to wówczas automatycznie porównuje się go do innych polskich seriali trzymających w napięciu. A jeśli robi go Netflix (czyli lider rynku VOD na świecie i jego innowator), to zakłada się z góry, że pierwszy polski serial stacji, jakim jest "1983", będzie się plasował w rankingach popularności i jakości gdzieś pomiędzy hiszpańskim "Domem z papieru", izraelską "Faudą", brazylijskim "3%" czy niemieckim "Dark". Czy to porównanie ma w ogóle sens i czy pierwszy polski serial na platformie Netflix jest wart uwagi?



"1983" nawiązuje w znaczący sposób do powieści "Rok 1984". Znamienna jest scena, gdy młodszy inspektor Suchoparski (Tomasz Włosok) pyta się, czy to ma być fikcja, skoro świat przedstawiony w dziele literackim nie różni się od tego, w którym przyszło mu żyć. Sama książka Orwella jest na indeksie u władz przedstawionych w serialu, podobnie jak "Harry Potter i Kamień Filozoficzny". Nawiązania do Harry'ego Pottera wydają się nieprzypadkowe, albowiem Kajetan Skowron (Maciej Musiał) sam przypomina chłopca zamieszkałego w Little Whinging. Jest wybrańcem, który jest częścią globalnego planu, mającego na celu zmienić rzeczywistość, a podobieństw jest znacznie więcej. Przyjdzie mu współpracować ze zmęczonym życiem milicjantem Anatolem Janowem (Robert Więckiewicz). W samej historii pierwsze skrzypce grają też minister Władysław Lis (Andrzej Chyra) i generał Świętobór (Mirosław Zbrojewicz), którzy z różnych powodów przyczynili się do budowy Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej "Anno Lenini" 2003. Z drugiej strony mamy Ofelię (Michalina Olszańska), liderkę Lekkiej Brygady, która planuje w naiwny, ale konsekwentny, sposób rozpalić ogień rewolucji. Pośrodku stoi neutralny (choć to wszystko kwestia ceny) "Wujek" (Vu Le Hong). Całość spowita jest mrokiem totalitaryzmu New Age i ta atmosfera okaże się zbyt ciężka do przeżycia dla wielu. W 1983 roku trwał w Polsce stan wojenny, a zamachy wpłynęły na utratę zaufania do opozycji i wspólne zjednoczenie się pod przewodnictwem Partii. Tutaj warto zauważyć, że nie wiadomo, gdzie w "1983" są Jaruzelski i Kiszczak, Wałęsa i Mazowiecki oraz inni, choć pomniejsi gracze tamtych czasów. Nie podano tu nazwy PZPR, bo nie do końca wiadomo, czy te zamachy wywołały czystki polityczne, a i zagranicznemu widzowi pozwala to nie pogubić się w regionalizmach. Podobnie zresztą, dość enigmatycznie, mówi się o opozycji jako o "opozycji demokratycznej". Tu celowo nie ma informacji o ruchu "Solidarności", bo pewnie byłoby niewyobrażalnym skandalem łączyć tamtą "Solidarność" z zamachami i zabijaniem niewinnych. Pada nawet zdanie mówione przez demokratycznego opozycjonistę: "Wszyscy jesteśmy mordercami". Dlatego te eufemizmy w nazywaniu masowych stron dramatu są dla mnie jak najbardziej oczywiste. Przy okazji, podobne uproszczenia pojawiły się w nazewnictwie lokacji, bo zastanówmy się, czy widz w USA bądź Brazylii lepiej nie zrozumie pojęć "Dzielnica wschodnia" albo "Dystrykt północny" zamiast "Białołęka" albo "Województwo Zachodniopomorskie"?


Zdjęcia od razu nam pokazują, że mamy do czynienia z klasową produkcją, jaka raczej nie ma szans powstania nad Wisłą za polskie pieniądze i z polskimi showrunnerami (jeśli tacy w ogóle istnieją). Gra świateł, światłocienie są perfekcyjnie dopracowane. Rozszerzone pory na nosie Więckiewicza czy krosty po ospie na twarzy Zbrojewicza nie powodują, że zastanawiamy się, czy to nieestetyczne albo czy może zabrakło makijażystki na planie - te detale są tak oświetlone i ujmowane kamerą, iż ma się wrażenie, jakby zostały dodane do aktorów jako część ich filmowego wyglądu. Także scenografia robi wielkie wrażenie. Bardzo szczegółowa: na pierwszym planie, na drugim i w najdalszym punkcie, jaki jesteśmy w stanie zobaczyć. Warto zwrócić na to uwagę podczas seansu. Zastanawiałem się, z jednej strony, w jaki sposób Polska produkuje "Traszki", których technologia ekranów dotykowych jest pożądana przez Amerykanów, a z drugiej - jak to możliwe, że widzimy stare BMW, którym jeździ minister Lis? Otóż Polska przypomina mi tu współczesne Chiny, gdzie wszystko idzie na zbrojenia i technologie, a poziom życia przeciętnych obywateli wciąż pozostawia wiele do życzenia, bo jest to taki "kapitalistyczny komunizm". Przy okazji samochodów, fajną ciekawostką są tablice rejestracyjne i nalepki identyfikacyjne na pojazdach - przypominają te nam współczesne, tylko zamiast niebieskiego tła i unijnej flagi mamy czerwone tło i godło polski. Samo godło, ale też infrastruktura rządowa nawiązują stylistyką do cyberpunkowych światów z gier komputerowych jak w "Command & Conquer:Red Alert 2" czy "Wolfenstein: The New Order" (oba dotyczą totalitaryzmów). Podoba mi się to, że jest szaro, smutno i ponuro, ale nie jest to przekombinowane. Dużo uznania wzbudza także dzielnica Warszawy - Mały Sajgon. O ile nie przypomina rozmachem nowojorskiego Chinatown czy Hongkongu, to pamiętajmy, że choć Polska w "1983" jest regionalną potęgą, to - powiedzmy szczerze - obecnie też nią jest, bo poza Niemcami i Rosją, to tylko Polska (i to chyba już od 1989 roku) liczy się w Europie Środkowo-Wschodniej. Niemniej jednak to wciąż regionalne osiągnięcia, więc tak jak Chińczycy budują się w USA, a Arabowie we Francji czy Wielkiej Brytanii, to u nas goszczą Wietnamczycy. Cieszy mnie to, że policjanci potrafią trochę mówić po wietnamsku, w końcu ta diaspora jest duża i też bywa na bakier z prawem. Zresztą, izraelscy agenci rozpracowujący Hamas we wspomnianej "Faudzie" są nierozpoznawani przez arabskich rozmówców, a prawie każdy agent DEA w amerykańskich produkcjach zna hiszpański, dlatego polscy policjanci władający językiem przybyszy znad Mekongu są jak najbardziej wiarygodni. Mówiący łamaną polszczyzną "Wujek" i jego krajanie wcale mnie nie odpychają, ponieważ wystarczy obejrzeć amerykańskie seriale policyjne czy sensacyjne i posłuchać jak tam filmowi Azjaci, Meksykanie bądź Rosjanie kaleczą język angielski i jakoś nikomu to nie przeszkadza, to dlaczego miałoby i tutaj? Dialogi ogólnie może czasem są górnolotne i przypominają riposty z widowisk Marvela, lecz nie nastawiałem się na wymiany zdań rodem z filmówŻuławskiego bądźPasoliniego w thrillerze o alternatywnej rzeczywistości. Dlatego dobrze oddają to, co jest esencją sceny, choć zawsze można doszukać się na siłę, że w kilku, dosłownie kilku zdaniach (i to głównie w pilocie) tekst brzmi "po amerykańsku".Co ciekawe, każdy posługuje się tu co najmniej przyzwoitą dykcją, przez co może wydawać się to nienaturalne, ale jest estetyczne i zrozumiałe.Od dialogów blisko do zagadnień dźwięku i przyznam, że dawno tak dobrego dźwięku nie słyszałem w polskiej produkcji (lecz zdarzały się, nie przesadzajmy - choćby "Cicha noc"). Nie miałem żadnego problemu z rozumieniem dialogów, prócz dosłownie jednego zdania. Nie miałem też kłopotów z tłem zalewającym dialogi, co jest dość nagminne w polskich produkcjach. Jest za to jedna rzecz na minus w samym udźwiękowieniu - bójka w windzie brzmiała niczym filmy z Brucem Lee. Ja wiem, że uderzenie pięścią w twarz nie wydaje mocnego odgłosu i brzmi słabo na ekranie, ale w tej scenie dźwiękowcy przesadzili bardzo.



Joshua Longnie zdecydował się na pójście na łatwiznę, czyli podróże w czasie i nostalgię do lat osiemdziesiątych, która zaczyna się powoli przejadać. "1983" to alternatywna historia, a wstawki z tego roku nie pozwalają nam na pozytywne odczucia. Są też pokazane w bezpretensjonalny sposób, bowiem funkcjonariusze MO czy ZOMO to obleśni dranie w kufajkach, a nie posągowi aktorzy w pięknych mundurach. Casting też jest bez zarzutu. Tu nawet epizodyczni aktorzy dzielą i rządzą. Nie chodzi tylko o klasowych Wiktora Zborowskiego, Ewę Błaszczyk czy Andrzeja Grabowskiego, którzy tym serialem przełamali swoje emploi i zagrali wreszcie coś innego. Także przykuwają uwagę ci, którzy mają powiedzieć kilka zdań jak choćby: wdowa po profesorze, właścicielka zamkniętego pensjonatu czy izraelski negocjator. Palmę pierwszeństwa pozostawiam jednak głównym aktorom. Ileż to pomyj wylano na głowę Macieja Musiała? Nie tylko za rolę w "1983", ale też za epizod w nadchodzącej ekranizacji prozy Andrzeja Sapkowskiego("Wiedźmin"). Musiał zagrał - bez zarzutu - młodzieńca, który najpierw idzie za stadem, by potem zrozumieć, jak działa rzeczywistość i zmienić swoją optykę. Jest niczym Piotr Garlicki w roli Kruszyńskiego w "Barwach ochronnych". Psy szczekają, karawana jedzie dalej - faktem jest, że to Maciej Musiał występował pod batutąAgnieszki Holland, u boku znamienitych polskich aktorów i Clive'a Russella, a już niedługo i u boku Henry'ego Cavilla pod dyrekcją Alika Sakharova.Musiał zrobił swoje, a nawet zrobił to lepiej niż oczekiwałem. Przeciwieństwem jego bohatera jest Anatol Janów, który prawdę o systemie nosi głęboko w sercu, lecz tym Janów różni się od wielu innych ról Więckiewicza, że jego bohaterowi zależy na karierze i nie jest typowym "zepsutym pijakiem z giwerą", a nawet kieruje się w pracy moralnością na tyle, na ile to możliwe. Jednocześnie nie macha szabelką tam, gdzie z góry wiadomo, że by przegrał. Rozumie, kto jest pionkiem, a kto jest hetmanem na szachownicy.Andrzej Chyra gra cynicznego przestępcę w białych rękawiczkach, o uwodzącym kobiety spojrzeniu, czyli w zasadzie gra to, co zwykle i jak zwykle na wysokim poziomie. Bardzo dobrą kreację zaprezentował Mirosław Zbrojewicz,który celowo był ujmowany przez kadr w dużej mierze z profilu. Niczym Wiktor Juszczenko po otruciu, odzwierciedlał drogę jaką przeszedł na służbie by dziś - jako dowódca sił zbrojnych - władać bronią jądrową i decydować czy Polska znajdzie się w strefie wpływów USA czy pozostanie niezależna, ale przyczyni się do zniszczenia Izraela przez Iran. Miłym zaskoczeniem są inni młodzi aktorzy. Zofia Wichłaczzagrała poprawnie rólkę wypranej przez system "polisy na życie", choćobok Edyty Olszówki(trochę niepotrzebna jest jej postać) - odstawała od reszty głównej obsady. Za to zdobyła mnie Michalina Olszańska, którą zauważyłem w "Córkach dancingu", ale z którą nie wiązałem zbyt dużych nadziei na ekranie. Jej postać - Ofelia - jest magnetyzująca: zarówno nieco zagubiona, ale i pełna żółci. Słaba wtedy kiedy można okazać słabość i bezwzględna wtedy kiedy wydaje się jej, że ma władzę. Karcona, zaskakiwana, płacząca, ale i szastająca życiem innych. Walcząca z systemem, który ją wykorzysta i będzie chciał ją zlikwidować. Po prostu ludzka, a nie przerysowana. Bardzo mi w tym przypominała Adama Drivera w kreacji Kylo Rena w "Gwiezdne Wojny: Przebudzenie mocy". Wielu fanów uważało, że Driver to jakaś pokraka, która tylko się awanturuje i przegrywa prostą bitwę, ale on właśnie był takim zmilitaryzowanym młodzieńcem, który szybciej strzela niż myśli i świetnie oddał tę rolę. Ofelia jest tak samo prawdziwa w swoim egoistycznym buncie. Jeśli postać grana przez Olszańską miałaby chodzić obładowana pasami z nabojami, nie załamywać się w trudnych chwilach i - niczym Lara Croft - rozbijać w pojedynkę szwadrony żołnierzy, nie byłoby to wiarygodne. Na osobne brawa zasługuje Tomasz Włosok jako Jakub Suchoparski. Przyjemnie było patrzeć jak mało znany aktor kradnie sceny ze swoim udziałem, zwłaszcza w bibliotece. Na koniec rzucę słowo o reżyserkach. Agnieszka Holland i Kasia Adamik wywiązały się ze swoich powinności w bardzo dobry sposób, choć przyznam że nie odróżniłbym pracy jednej od drugiej, tym bardziej, że często kręcą wspólnie. Adamik mogłaby w końcu wyjść spod parasola ochronnego, bo ma już jakiś dorobek oraz jest w odpowiednim wieku i jeśli nie teraz, to już nigdy nic wielkiego nie osiągnie bez protekcji matki. Zwłaszcza, że finałowy odcinek (reżyserowała go sama) wyszedł bardzo dobrze. Agnieszka Smoczyńska odcisnęła lekko swoje piętno na jedynym reżyserowanym odcinku, a mimo to utrzymała się w ogólnej narracji i trzyma to wysoki poziom. Nieco zarzutów mam jednak wobecOlgi Chajdas. W jej odcinki wkradło się trochę chaosu, a zgrzytem dla mnie jest porozrywany przez inne sceny cytat z twórczościMickiewicza. O ile rozumiem, że można przerwać w ten sposób każdy inny tekst, to przerywanie poezji w pół zdania prowadzi do niezrozumienia, a już zwłaszcza przez obcokrajowca, i niszczy sens tej wypowiedzi w kontekście przemian głównego bohatera. Te nieco słabsze odcinki to właśnie kręcone przez nią. Jako że były pośrodku sezonu, istniało ryzyko że zepsują odbiór w klasycznym momencie, w którym podczas seansu serialu człowiek zaczyna wyczekiwać finału i może przez słaby epizod porzucić dalsze oglądanie.


Czy "1983" okazał się rozczarowaniem? Nie. Proszę nie wyskakiwać mi z "Belfrem" czy "Rojstem" jako lepszymi serialami, bo to są tytuły nijakie. Pierwszy jedzie na równi pochyłej i z odcinka na odcinek idzie to w kierunku produkcji spod znaku paradokumentów policyjnych puszczanych w godzinach popołudniowych. Drugi naśladuje mocno już wyeksploatowane kino skandynawskie, które zaczyna powoli męczyć tymi samymi typami bohaterów czy schematami ścieżek rozwoju produkcji. Jest dla Skandynawii trendem równie łatwo rozpoznawalnym i wtórnym, co ichni black metal w muzyce. Po co więc robić takie coś jeszcze w Polsce? "1983" jest bardzo oryginalnym - mimo oczywistych nawiązań w scenariuszu i... tytule - pomysłem. Jest też zrealizowany jakościowo i - przede wszystkim - w trafiający w zachodnie gusty sposób. Historia jest wciągająca, choć całkowicie rozumiem, że osoby mające pojęcie o historii nikłe, bądź nacechowane fałszywą narracją typową dla niektórych polskich partii rewizjonistycznych będą miały kłopot z jej zrozumieniem. W serialu nie ma oczywistych nawiązań do rzeczywistości. I bardzo dobrze, bo czy to znakomity "Pan Tadeusz" Wajdy czy nawet lepszy "Miś" Barei są tworami nieprzetłumaczalnymi, a nawet często nierozumianymi do końca przez samych Polaków, a jesteśmy z nich dumni. Tym bardziej nieprzetłumaczalne byłoby, gdyby ktoś próbował tu przenieść na ekran obecne rozgrywki polityczne. "1983" jest uniwersalny, a jednocześnie bardzo unikalny, zaś recenzje - choć różne - za granicą są zdecydowanie bardziej na plus niż te polskie. Tak, bo polskie bagno jest nieodłączną całością wszystkiego, co ma metkę naszej produkcji. Jak już ktoś lub coś z naszego kraju ma szansę- nie daj Boże! - zabłysnąć na świecie, to nagle okazuje się, że zamiast wspierać czy przymknąć oko na jakieś niedociągnięcia, wolimy obgadać za plecami czy dźgnąć od tyłu. Dlatego cieszę się, że za scenariusz odpowiada Amerykanin,Joshua Long.Przecież prócz "Dekalogu" Kieślowskiego jest to jedyny polski serial, który przeciętny widz w USA, Niemczech czy Japonii z jednej strony, a w Peru, Malezji czy Bahrajnie z drugiej, ma szansę zobaczyć. I polubić, bo nie ma się czego wstydzić w żadnym wypadku.
1 10 6
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Gdy przeszło rok temu ogłoszono powstanie pierwszej polskiej produkcji oryginalnej dla serwisu Netflix,... czytaj więcej
Najogólniej rzecz biorąc, serial ma problem z czymś, co można by nazwać "konstrukcją świata... czytaj więcej
Ciekawa alternatywna rzeczywistość, w której Polska stała się państwem totalnie policyjnym, a ludzie są... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones